"Naniesione w ostatniej chwili poprawki nie zmieniają zasadniczego obrazu wiarygodności „Złotych żniw”. Pełno w nich informacji wątpliwych, dyskusyjnych lub po prostu nieprawdziwych" - pisze Piotr Gontarczyk w tekście [b][link=http://www.rp.pl/artykul/614392,614550-Jak-zlapia--za-reke-.html" "target=_blank]Jak złapią za rękę...[/link][/b], którego osią jest porównanie pierwszej, rozsyłanej dziennikarzom wersji książki Jana Grossa z wersją ostatecznie wydaną przez Znak.
"W 2008 roku dwóch dziennikarzy „Gazety Wyborczej” Piotr Głuchowski i Marcin Kowalski opublikowali zdjęcie grupy osób, które miały plądrować cmentarzysko na terenie dawnego obozu zagłady w Treblince. Podpis pod zdjęciem brzmiał następująco: „Kopacze z Wólki Okrąglik i sąsiednich wsi pozują do wspólnej fotografii z milicjantami, którzy zatrzymali ich na gorącym uczynku. W chłopskich kieszeniach były złote pierścionki i żydowskie zęby. U stóp siedzących: ułożone czaszki i piszczele zagazowanych”. Fotografia zainspirowała Jana Tomasza Grossa do napisania eseju pod tytułem „Złote żniwa”, w którym przedstawił on przemyślenia na temat stosunku Polaków do Holokaustu: „sygnał, że jest to fotografia z gatunku trophy pictures, to ułożone na kupkę z przodu piszczele i czaszki. Podobnie jak myśliwi obok upolowanej zwierzyny fotografowali się mordercy Żydów na miejscach egzekucji, albo prześladowcy zebrani wokół torturowanej ofiary, którą zmuszano publicznie do upokarzających czynności albo której, ku uciesze zebranej publiczności, obcinano brodę”.
Już po upublicznieniu maszynopisu „Złotych żniw” w okolicach Treblinki pojawili się dziennikarze „Rzeczpospolitej” Michał Majewski i Paweł Reszka. Z ich ustaleń wynika, że tak ważne dla Grossa zdjęcie przedstawia nie kopaczy uganiających się tam za kosztownościami ofiar Holokaustu, tylko zapewne ekipę porządkującą cmentarzysko. Skompromitowani dziennikarze „Wyborczej”, kręcąc i kombinując, jednak przyznali, że nie wiedzą, jakie były okoliczności zrobienia tego zdjęcia.
Cała sprawa postawiła Grossa w mało zręcznej sytuacji. Ale co? Miał się wycofać z publikacji „Złotych żniw? Dopisał więc do książki przypis, w którym rozprawił się z próbami podważania jego interpretacji spornej fotografii. Na początek stwierdził: „inna prawdopodobna interpretacja uchwyconego obrazu określa ludzi z okolicznych wsi jako spędzonych do porządkowania rozkopanych wcześniej mogił”. Ale dlaczego ta wersja jest zdaniem Grossa nieprawdziwa? Bo – pisze Gross – „trudno zignorować informację podaną dziennikarzom »Gazety Wyborczej« przez właściciela zdjęcia, który jednoznacznie nazwał znajdujących się na zdjęciu »zatrzymanymi na gorącym uczynku«” .
Tak więc po zdemaskowaniu historii, która nosi wszelkie znamiona mistyfikacji, Gross w dalszym ciągu powołuje się na słowa dziennikarzy „Wyborczej”, którzy już się z całej sprawy wycofali. Kwestia fotografii znakomicie ilustruje intelektualną wiarygodność pisarstwa Grossa. Tu nie ma zasad naukowego warsztatu czy elementarnej uczciwości. Można swobodnie obrażać konkretnych ludzi, społeczności czy instytucje, nie dysponując na to wiarygodnymi podstawami."