Dla kraju rozszarpywanego w przeszłości przez ościenne mocarstwa, doświadczonego krwawymi wojnami, leżącego na rozległych nizinach idealnie nadających się do lądowej inwazji, zawiązywanie sojuszy powinno być warunkiem sine qua non – nie tylko militarnego bezpieczeństwa, lecz wręcz narodowego przetrwania.
Polska jest dzisiaj członkiem dwóch organizacji, które powinny – przynajmniej w teorii – zapewniać nam spokojny sen. W NATO wciąż obowiązuje artykuł V traktatu północnoatlantyckiego, który mówi o obowiązku solidarnej obrony każdego członka paktu w przypadku ataku z zewnątrz. Z kolei Unia Europejska daje nam poczucie wspólnoty cywilizacyjnej z Zachodem i niezmąconej przyjaźni z najbliższymi sąsiadami, podbudowane niezaprzeczalnym faktem, iż od ponad 60 lat Stary Kontynent omijają wojny (nie licząc etnicznego konfliktu na Bałkanach w latach 90.). Unia to również gwarant względnej stabilności ekonomicznej i podstawowych swobód obywatelskich.
Jednak nasze położenie geograficzne, nasza historia, a przede wszystkim pamięć o 3 września 1939 roku, symbolicznej dacie, przywoływanej częstokroć na dowód kruchości wszelkich aliansów, każe nam patrzeć ze wstrzemięźliwością na dwustronne i wielostronne traktaty, szczególnie jeśli nie zostały przetestowane w sytuacji rzeczywistego zagrożenia.
Gwarancje i przyrzeczenia są tylko gwarancjami i przyrzeczeniami składanymi przez konkretnych polityków w bardzo konkretnym momencie dziejów. Scenariusz optymistyczny zakłada, iż kolejni przywódcy państw sojuszniczych będą przestrzegać układów podpisanych przez poprzedników. Może się jednak okazać, iż nie są do nich zbyt przywiązani: poszukają wtedy najdrobniejszego pretekstu, by się z nich wywinąć. Można sobie też wyobrazić sytuację pośrednią – gdy sojusznicy trzymają się wyłącznie litery, ale już nie ducha umowy, i to w sposób bardzo dosłowny. Tak jak w przypadku trwającej od tygodnia operacji w Libii: niektóre kraje NATO uznały, że skoro nie ma konieczności uruchamiania artykułu V, to znaczy, że można zapomnieć o sojuszniczych zobowiązaniach.
Co ciekawe, jednym z tych krajów jest Polska.
Odarci ze złudzeń
Międzynarodowe konstelacje zmieniają się niejednokrotnie szybciej niż rządy. Państwa, przeciwko którym tworzono sojusze militarne, z przeciwnika przeistaczają się w przyjaciela. A sojusznicy z dnia na dzień mogą się stać wrogami. W latach 80. sowieckie czołgi miały przeorać pola na zachód od Łaby, dziś stosunki Niemiec z Rosją są pod wieloma względami bardziej przyjacielskie niż stosunki Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi. Turcja była do niedawna godnym zaufania partnerem świata Zachodu, teraz staje się powoli adwokatem muzułmańskich radykałów. Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze 35 lat temu głównym sojusznikiem Izraela na Bliskim Wschodzie był Iran. A wracając na rodzime podwórko: kto mógł się spodziewać, że znakomite stosunki Polski z Litwą w krótkim czasie przejdą w stan niemal zamrożenia.