Rok temu Polska zamarła. Wszyscy byliśmy w szoku. Ale w 96 domach narodził się przejmujący ból. Otworzyły się rany. Ból po nagłej stracie bliskiej osoby jest trudny do wyobrażenia. To ciężar, z którym człowiek się budzi, który nie ustępuje podczas jazdy samochodem, jedzenia ani zasypiania. Boli przełykanie wody, jedzenie obiadu, spoglądanie przez okno, puste krzesło, imię na wyświetlaczu telefonu. Zapach butów, widok koszuli, szafy, w której były jego czy jej ubrania. Półki w sklepie, z której ostatnio razem coś braliśmy.
Taki ból nie ustępuje po miesiącu ani dwóch. Trzeba go przenosić, przemodlić, przemyśleć, wykrzyczeć i wypłakać. Czasem udaje się wrócić do życia. Czasem nie.
Stratę łatwiej jest znieść, kiedy się ją jakkolwiek ogarnia. Kiedy zrozumie się, co się stało, po co, jak i dlaczego. Dlaczego – to pytanie najtrudniejsze. Ale co, jeśli nawet nie wiemy – jak?
Najtrudniej jest, kiedy się nie wie i nie rozumie. Dlatego tak wielu żałobników szuka rozmaitych odpowiedzi. Jedni w sobie, inni u Pana Boga, jeszcze inni w śledztwach, dokumentach, w dochodzeniu przyczyn, winnych. W dochodzeniu prawdy. Każdy sposób jest dobry i każdy trzeba zrozumieć.
Każdy wymaga wsparcia, przytulenia. Pokazania, że nie jest sam. Każdy ma swój sposób na uniesienie krzyża, który nań spadł. Siłę do tego mogą dać wiara, przekonanie, że można zacząć jeszcze raz. Że można wypełnić powstałą pustkę nowym życiem albo wypełnieniem przesłania kogoś, kto odszedł. Podjęciem pracy, którą zmarły zostawił.
Wobec śmierci, perspektywy nieba czy piekła stajemy w osłupieniu i zadziwieniu. Wszystko nabiera innego wymiaru. Na nowo rozumiemy miarę i wagę spraw. Na nowo odczytujemy rzeczywistość, odkrywamy nowe znaczenia gestów, symboli, zdarzeń, padających słów. By uporządkować świat, zbudować go na nowo, trzeba wielkiej ciszy, wielkiego bólu, pracy i wysiłku.
W przejściu przez ten straszliwy czas pomaga żałoba. Jedni noszą ją w sobie dłużej, inni krócej. Nie ma jednej miary. „Pan Bóg nie oczekuje, byś chodził w żałobie wiecznie. Pan Bóg oczekuje, byś żył" – mówi pewien mądry ksiądz. Do tego powrotu do normalnego życia trzeba czasu. Zwykle żałobę przeżywamy w swoim świecie. W gronie rodziny, przyjaciół, w ścianach swojego domu.
Wielu z nas w pewnym momencie kogoś traci. Im bardziej ta strata jest nieoczekiwana, tym pewnie bardziej bolesna, trudniejsza do zniesienia i zaakceptowania.
Spróbujmy spojrzeć z tej perspektywy na to, co przez ostatni rok przeżyły rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. Wchodzące na pokład tupolewa stewardesy, oficerowie ochrony, wojskowi, urzędnicy, duchowni, politycy, wreszcie para prezydencka nie lecieli na wojnę. Ich rodziny nie mogły spodziewać się niczego złego. Wielu z nich nieustannie latało służbowo. Obchody rocznicy katyńskiej były symboliczne, ważne, nietypowe ze względu na polityczny konflikt w Polsce, ale w końcu była to kolejna służbowa podróż mężów, żon, ojców, matek, córek i synów tych, którzy zostali.