Bez pszczół zginiemy

Einstein mówił, że jeśli wyginą pszczoły, człowiekowi zostaną cztery lata istnienia. Nie warto sprawdzać, czy miał rację

Publikacja: 23.04.2011 01:01

fot. Don Johnston All Canada Photos Corbis

fot. Don Johnston All Canada Photos Corbis

Foto: Corbis

Skąd pszczoły wiedzą, która z nich jest królową? – pytam Roberta Rybusiewicza, wiceprezesa Mazowieckiego Związku Pszczelarzy. Jest połowa kwietnia, odwiedzam pasiekę hodowlaną pod Pruszkowem. Od kilku dni w Warszawie świeci słońce, pszczoły zaczynają opuszczać ule.

– Po pierwsze, nie żadna „królowa", tylko matka pszczela. Anglicy mówią „królowa", ale prawidłowa nazwa jest polska, bo to nie matka rządzi innymi pszczołami, tylko robotnice rządzą matką. A skąd wiedzą? Feromony mówią im wszystko. Mówią, czy matka jest w ulu, gdzie jest i co mają robić. Człowiek, jak czegoś nie widzi, to myśli, że tego czegoś nie ma. Ale w rodzinie pszczelej żyje czasem nawet 80 tysięcy pszczół, większość z nich nigdy w życiu nie zobaczy matki. Ale każda będzie pracowała po to, by w ulu było jedzenie i by matka mogła składać jajeczka. Gdy przyjdzie jej kolej, robotnica będzie składać miód, nektar, propolis, pszczoły latające będą szukać pożytku, czyli pożywienia, strażniczki będą pilnować ula, świta przyboczna będzie karmić matkę mleczkiem, bo wie, że jeśli matka nie dostanie białka, to nie złoży jajeczek. A trutnie będą się lenić i obżerać.

W pasiece pana Ryszarda produkowane są matki. Istnieje ponad czterdzieści sposobów podawania matki do ula przez pszczelarza. Pszczoły mogą taką hodowlaną matkę zaakceptować albo nie. Jeśli nie będą jej chciały, to potraktują jak intruza, pokąsają i wyrzucą z ula. Jeśli ją zaakceptują, będzie jak swoja. W naturalnym procesie matka powstaje z larwy wybranej przez robotnice, karmionej inaczej niż inne larwy – samym mleczkiem. Rośnie większa niż inne, rozwija się w specjalnej komórce zwanej matecznikiem. Wreszcie, gdy przychodzi czas, wylatuje na trutowisko, gdzie zostaje zapłodniona – raz w życiu. Potem nigdy już nie wychodzi z ula, tylko składa jajka. Dobra matka potrafi złożyć 200 tysięcy jajeczek.

– Skąd matka wie, że jest matką, skąd pszczoły wiedzą, którą larwę wybrać, skąd robotnica wie, że ma pracować, skąd pszczoła latająca wie, że ma wylecieć z ula i szukać pożytku? – pytam.

– Dlaczego, dlaczego? To jest dobre pytanie – mówi pan Ryszard. – A pan skąd wie, że jest mężczyzną, a nie kobietą?

*

Do niedawna myślałem, że pszczoły to owady. Teraz nie jestem taki pewny. Już w XIX wieku niemiecki pszczelarz i mistrz stolarski Johannes Mehring uważał, że pszczela rodzina jest jak jeden organizm, który można przyrównać do kręgowców. Pszczoły robotnice stanowią ciało – organy wewnętrzne i układ pokarmowy, matka pełni rolę żeńskich, a trutnie męskich narządów płciowych. W 1911 roku amerykański biolog William Morton Wheeler ukuł określenie „superorganizm", które miało pisywać formy życia charakterystyczne dla owadów społecznościowych, takich jak np. mrówki czy właśnie pszczoły. Ale ostatnio przebił ich wszystkich niemiecki badacz pszczół Jurgen Tautz. W swojej książce „Fenomen pszczół miodnych" wydanej w Polsce w 2008 roku porównuje on rodzinę pszczelą do... ssaka.

Nie do wiary? Tautz wylicza wspólne cechy ssaków i rodziny pszczelej: zarówno my, jak i one karmimy potomstwo mleczkiem, chronimy potomstwo przed zmiennymi czynnikami świata zewnętrznego, utrzymujemy stałą temperaturę ciała (ssaki – 36 stopni, pszczoły – zaledwie o jeden stopień niżej), ssaki mają największy mózg wśród kręgowców, najlepiej się uczą, pszczoły dominują swoją inteligencją i zdolnością przyswajania informacji nad innymi bezkręgowcami, a nawet nad niektórymi kręgowcami, zarówno ssaki, jak i pszczoły mają niski poziom rozrodczości, pszczela rodzina złożona z tysięcy osobników wychowuje w ciągu roku zaledwie kilka matek. Z pewnością pszczoły zasłużyły na tytuł honorowego członka gromady ssaków, konkluduje Tautz.

*

Piotr Miarka, pszczelarz z Rembertowa pod Warszawą:

Pszczoły życie mi uratowały. Latami miałem problemy z wrzodami, chodziłem do lekarzy i nic. Wreszcie zacząłem stosować produkty pszczele. Dzięki propolisowi (kitowi pszczelemu) i miodowi żyję, inaczej leżałbym już dawno w ziemi. A jak się wyleczyłem, to wziąłem się za pszczelarstwo, mam już ponad 100 uli.

Niektórzy patrzą na pszczoły i nic nie widzą, a ja widzę. One mówią językiem, który nie wszyscy rozumieją, bo to trudny język, ale ja go znam. Potrafię czytać zachowanie pszczół, wiem, co robią w ulu. Weźmy taniec – to jest coś, co ludzi fascynuje. Pszczoła latająca potrafi opowiedzieć swoim siostrom, w jakiej odległości od ula znajduje się drzewo z nektarem, w którym kierunku trzeba lecieć. Siada między nimi i tańczy, rusza odwłokiem w określony sposób, a reszta dotyka ją czułkami i wie wszystko, co trzeba. Potem taka poinformowana pszczoła trafia do pożytku oddalonego od ula o kilometr z dokładnością do jednego metra. I cała jedna rodzina lata na to drzewo czy krzak aż do wyczerpania zapasu. To jest jeden organizm – absolutna perfekcja.

W pojedynkę nic pszczoła nie znaczy, ale jako organizm jest najwspanialszym cudem natury.

Jeśli chcesz być dobrym pszczelarzem, to nie możesz lekceważyć pszczół, musisz je kochać. Jak przychodzę do ula, to muszę poczuć, w jakim są nastroju. Jeśli na przykład jest zła pogoda albo brak pożytku w okolicy, to każdy wie, że pszczoły są agresywne, nie ma im co przeszkadzać. One mają swoje temperamenty, charaktery.

To nieprawda, że pszczoła zna swojego pszczelarza i go nie użądli. To jakieś bzdury wymyślone przez ludzi, którzy nigdy ula nie widzieli. Robotnica żyje średnio 35 dni i większość z nich nigdy w życiu nie spotyka pszczelarza, bo albo lata na pożytek, albo pracuje w ulu, a pszczelarz przychodzi raz w tygodniu.

Przychodzę, patrzę, widzę, jak one pracują, i wraca mi chęć do życia. Chmara pszczół – nie ma nic, co tak oko cieszy. Chcę im pomóc w pracy, bo wiem, jak potrafią się odwdzięczyć – w postaci miodu.

*

Polacy spożywają 30 dekagramów miodu rocznie, dla porównania Niemcy 7 kilogramów. U nas miód jest traktowany albo jako luksus, albo jako lekarstwo – nie mamy przyzwyczajeń żywieniowych co do miodu, a szkoda, bo miód w roli lekarstwa jest spóźniony. Najlepszy jest w formie profilaktyki.

Właściwie nie wiadomo, dlaczego tak mało miodu jemy. Polskie tradycje pszczelarskie sięgają kilkuset lat wstecz. Jarosław Marek Rymkiewicz w swojej książce o Samuelu Zborowskim pisze o „prawie bartnym" ustanowionym w 1559 roku przez Krzysztofa Niszczyckiego, starostę ciechanowskiego i przasnyskiego. To prawo, jak pisze Rymkiewicz, miało obowiązywać jakieś 200 lat, znany jest jego przedruk z 1730 roku. Autora „Samuela Zborowskiego" nie bardzo interesują pszczoły, tyle o ile. Bardziej patrzy na prawo bartne jako zapis praw i obowiązków pszczelarzy wobec „Rzeczy Pospolitej bartnej", wspólnoty, w której obok świata jednostek – poszczególnych bartników zbierających miód w mozole i samotności – istniała wspólnota z systemem kar za przewinienia wobec społeczności. Na przykład za „wydzieranie pszczół" (Rymkiewicz się domyśla, że chodzi o wyjmowanie rojów z cudzych barci lub ich niszczenie) groziła kara śmierci przez powieszenie, której wykonywanie – w związku z niedoborem katów w okolicach Ciechanowa i Przasnysza – starosta Niszczycki zlecał samym bartnikom. Bartnicy wybierali spośród siebie dwóch wykonawców kary śmierci, a jeśliby ci dwaj odmówili, reszta miała prawo wykluczyć ich ze wspólnoty. Jak pisze Rymkiewicz, „interes bartny (czyli interes Rzeczy Pospolitej bartnej) był zorganizowany w ten sposób, że był zarazem interesem indywidualnym, jak i wspólnym".

Zupełnie jak w pszczelej rodzinie.

*

Tadeusz Woszczyński, rocznik 1935, prezes Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Warszawie:

Nazwisko wskazuje, że moja rodzina miała coś wspólnego z pszczołami. Dziadkowie po mieczu mieli pasiekę na 100 uli pod Zaleszczykami na kresach. Dziadek był młynarzem, ojciec kołodziejem, mieszkaliśmy w kotlinie u ujścia lokalnej rzeki do Dniestru. Bardzo miododajne tereny, 20 hektarów ziemi.

Ojciec, Julian miał na imię, w 1939 trafił do niewoli niemieckiej, potem Niemcy przekazali jeńców Sowietom, wylądował w obozie, wrócił po kilku miesiącach. Potem poszedł z I armią, był saperem, trafił do Warszawy. Po repatriacji trafiliśmy do Kamieńca Ząbkowickiego między Wrocławiem i Kłodzkiem. Zajęliśmy ładną willę po Niemcach – dwoje dzieci, teściowa, mama, ojciec. 10 hektarów mieliśmy. Gospodarka nie szła jednak, przekazaliśmy dom i ziemię innej rodzinie, ojciec poszedł pracować jako cieśla. Ja pomagałem na wsi, tam mieliśmy ule, ale wtedy nie lubiłem tego zajęcia. Poszedłem do wojska, potem zostałem na zawodowego. I tak dojechałem do emerytury.

Pszczelarstwem zająłem się na dobre ze 30 lat temu, jak z wojskiem skończyłem. Bo to jest zajęcie dla starszych ludzi, trzeba cierpliwości i determinacji. Młodym jej nie starcza. Najpierw pod Ciechanowem kupiłem pięć uli i przywiozłem nad Świder, i tak się zaczęło. To miał być odpoczynek, ale pszczelarstwo stało się całym moim życiem. Dokupiłem 20 rodzin, ale okolice Świdra to nie był dobry teren, bez pożytku – „laski, piaski i karaski", jak to się mówi. Ale trafił się taki pan Wędrychowski. Miał sad pod Skierniewicami 50 hektarów: Najął naukowca, a ten mu sad zrobił, a potem powiedział: żeby interes wypalił, to musi pan mieć ze 40 – 50 rodzin pszczelich.

Ludzie do tej pory nie rozumieją, że bez pszczół nie ma roślin, nie ma upraw, nic nie ma. W Łazienkach stała pasieka koło pałacyku myśliwskiego. Za późnego Gierka przyszedł nowy dyrektor i kazał ją wyrzucić. – Co, pszczoły?! – mówił. – Po co one? Tylko delegacje pokąsają.

Po czterech latach ornitolodzy podnoszą szum, okazało się, że w Łazienkach nie ma ptaków. Pewnie, że nie ma: jak wyrzucił pszczoły, to i ptaki odleciały. Pszczoły przestały zapylać rośliny, rośliny przestały dawać owoce, ptaki nie miały pożywienia, więc odleciały. Kaczki tylko zostały. Następny dyrektor przywrócił pasiekę i do dziś stoi tam 40 uli.

I tak samo było z tym Wędrychowskim. Któregoś roku przychodzi do mnie i mówi: pszczoły mi w sadzie nie latają. Waroza je pokonała i tylko sześć rodzin zostało. I ja mu przywiozłem swoje pszczoły. Namówił mnie, to był dobry teren – pożytki były obfite, a w okresie bezpożytkowym siał 6 hektarów poplonów. I za to prawie nic ode mnie nie chciał – ot, słoiczek miodu od jednego ula chciał na prezenty dla urzędników za załatwianie spraw. I tak zawarliśmy umowę. Ponad 20 lat prowadziłem tę pasiekę pod Skierniewicami. A potem przeniosłem do pasieki koło Domu Pomocy Społecznej w Czubinie pod Błoniem te swoje 20 rodzin. Oni mieli 50 i tak kolejne 15 lat prowadziłem tę pasiekę. W zeszłym roku przekazałem ją Piotrowi Miarce. On ma kwalifikacje, zdobył tytuł mistrza, kocha pszczoły i chce im służyć.

*

Kiedyś oglądałem „Pszczółkę Maję" i myślałem, że to bajka. Ale to nieprawda, w „Pszczółce Mai" wszystko się zgadza, jest jak w prawdziwym ulu.

Tadeusz Woszczyński: – Robotnice dzielą się na ulowe i latające. Ulowe wychowują potomstwo, latające dostarczają nektar, mleczko, propolis, wodę. Pszczoła ulowa przez pierwsze dni czyści komórki; ul to jest najczystsze miejsce we wszechświecie, matka nie złoży jajka w brudnej komórce, każdy brud, każdy chory albo martwy osobnik usuwany jest z ula w ciągu kilku minut. To propolis pełni rolę najlepszej ochrony przed chorobami. Propolis, kit pszczeli, to jest naturalna mieszanka antybiotyków, nim jest pobielany cały ul, komórki, ściany, plastry itd.

Matka chodzi spiralnie po plastrze aż go w całości zaczerwi, czyli złoży jajeczka. Potem robotnice zasklepiają komórkę i ogrzewają ją. Są pszczoły, które potrafią nieruchomo leżeć na komórce przez pół godziny, wydzielając ciepło, stanowią taką pierzynę dla larw, bo ich rozwój możliwy jest tylko w temperaturze około 36 stopni.

Po trzech dniach życia pszczoła dostaje gruczołów mlecznych i wydziela mleko, którym karmi larwy. Następny etap rozwoju to wydzielanie wosku. Robotnica w tym wieku buduje plaster. Po następnych kilku dniach zanikają gruczoły woskowe i pojawiają się jadowe – pszczoła staje się strażniczką, siada na wylotce i pilnuje ula. Mniej więcej w połowie życia, po jakichś 15 dniach, robotnica staje się pszczołą latającą. Pierwszy raz w życiu oddaje kał (na zewnątrz ula oczywiście, w ulu żadna pszczoła nie paskudzi) i lata. Wśród latających też panuje specjalizacja: jedne latają po nektar, inne po wodę – przenoszą pożywienie dla larw, które non stop jedzą (co 30 sekund pszczoła karmi larwę wodą albo nektarem). A te, co przynoszą wodę, trzymają ją w wolach jak cysterny, potem taka pszczoła robotnica przychodzi do cysterny, doczepia się i pije. A pszczoły ulowe odbierają nektar od robotnic i rozkładają go w komórkach.

One są wierne pożytkowi. Nie zostawią drzewa, dopóki całego nie obrobią. I potem mamy jednorodne miody: rzepak, sady owocowe, akacja, malina, lipa, gryka, wrzosy późną jesienią, nawłoć na jesień. Nawłoć to teraz najbardziej popularny miód, ludzie go uwielbiają.

– Pytam, czy żadna pszczoła się nie buntuje. Czy wszystkie wykonują swoje funkcje bez wahania, bez wątpliwości? Czy w tej pszczelej rodzinie nie ma wyrodnych dzieci, kuzynów, matek?

– Jaki bunt!? Żadna z pszczół nie ma wyboru, żyje tak, a nie inaczej, bo biologia ją determinuje.

*

A ta historia o Guciu też prawdziwa? – pytam Tadeusza Woszczyńskiego. – Truteń jest tak leniwy, że nawet nie potrafi się najeść, chodzi po tym plastrze bez sensu i nie wie, co ma robić. Jakby go robotnica nie nakarmiła, to by umarł z głodu.

Tuż przed zimą robotnice przestają je karmić i trutnie słabną, pszczoły wyrzucają je z ula, bo w zimę każda trutniowa gęba do wykarmienia to mniej miodu dla robotnic. Ale wyrzucają tylko z takich uli, w których stosunki rodzinne są stabilne: matka czerwi, robotnice pracują, powstają larwy itd. Gdy są jakieś problemy, matka nie czerwi albo w ogóle jej nie ma, to pszczoły nie wyrzucają trutni – czekają, bo może się jeszcze do czegoś przydadzą. Jakby zabezpieczały się na wszelki wypadek.

I jeszcze jedno jest ciekawe: trutnie poprawiają jakość pracy robotnic, pszczoły lepiej pracują, jak trutnie są dookoła, a jak ich nie ma, to są mniej zdyscyplinowane. Chyba tęsknią za chłopem. Na 50 tysięcy pszczół musi być minimum tysiąc trutni w ulu, żeby była harmonia.

*

Doktor hab. Grażyna Topolska – kierownik Pracowni Chorób Owadów Użytkowych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW w Warszawie:

– Nie ma w tej chwili jednej pewnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego pszczoły giną. Zimą straty rzędu 10 procent rodzin są normalne. Co jakiś czas pszczoły giną na większą skalę, ale zwykle te fale ustają, natomiast obecna faza upadku rodzin pszczelich rozpoczęta w 2006 roku trwa z różnym nasileniem na różnych obszarach do dziś.

W latach 40. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych było 6 mln rodzin pszczelich, pozostało jedynie 2,3 mln. Corocznie ginie tam ponad 30 procent rodzin. W Chinach na niektórych obszarach wyginęły praktycznie wszystkie pszczoły miodne. Parę lat temu świat obiegły zdjęcia Chińczyków zapylających kwiaty pędzelkami. Bo oczywiście brak miodu to najmniej dotkliwy skutek braku pszczół.

Korzyści, jakie otrzymujemy z pracy pszczół są niemal stukrotnie wyższe, niż korzyści z produktów pszczelich, które spożywamy. Główną z tych korzyści jest zapylanie, dzięki któremu rozmnażają się rośliny, powstaje żywność dla ludzi i pasze dla zwierząt. 80 procent roślin uprawnych i dziko-rosnących kwiatów jest zapylane przez pszczoły.

Obecnie uważa się, że przyczyna ginięcia rodzin pszczelich jest złożona. Najprawdopodobniej dochodzi do kumulacji działania wielu czynników, wśród nich: chorób, niedoborów pokarmowych, substancji toksycznych występujących w środowisku, w tym także w pokarmie pszczół. Nie wyklucza się istotnego wpływu pestycydów stosowanych do ochrony roślin. Jednak BBC podała ostatnio, że Jeff Pettis, czołowy amerykański naukowiec, który jako pierwszy wiązał upadki pszczół ze stosowaniem środków ochrony roślin z grupy neonikotynoidów, ostatnio ujawnił, że jego wyniki otrzymane w laboratorium, nie znalazły potwierdzenia w próbach terenowych. Wyniki włoskich badań wydają się wskazywać na coś wręcz przeciwnego.

W Polsce także notujemy upadki rodzin, zwłaszcza zima 2009/2010 była ciężka, ogólnie wyginęło 18, a w niektórych rejonach nawet do 22 procent populacji.

Sytuacja w pasiekach uległa pogorszeniu, gdy dotarły do nas choroby z Azji. Import pszczół sprzyja szerzeniu sie chorób. Na szczęście plany sprowadzania do Polski pakietów pszczelich (małe rodzinki pszczele) z Nepalu nie zostały zrealizowane, a przy imporcie matek pszczelich z zagranicy stosowane są ścisłe kontrole. Ale pozostał problem nielegalnego importu matek. Tą drogą pojawił się w Europie nieznany tu wcześniej szkodnik mały chrząszcz ulowy – zauważono go w Portugalii w 2004 r. Wówczas zlikwidowano w okolicy wszystkie rodziny pszczele i do tej pory brak jest informacji o nowym ognisku inwazji. Ale zagrożenie wynikające z nielegalnego importu matek ciągle istnieje.

Na szczęście wygląda na to, że problem ostrych zatruć pszczół pestycydami się zmniejszył. Na rynku dostępne są pestycydy, które są stosunkowo bezpieczne dla pszczół, oczywiście o ile są odpowiednio stosowane. Jeszcze parę lat temu na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie można było kupić wszystko, również silnie toksyczne dla pszczół środki ochrony roślin ze wschodu. I były kupowane, ponieważ były tańsze niż te lepszej jakości.

*

Piotr Miarka: – Jak rolnik ma wybór: kupić tanio czy drogo środki ochrony roślin, to wiadomo, że kupi tanio. A pszczoły cierpią.

Tadeusz Woszczyński: – Widzi pan mój oheblowany palec, znam takich, co mają palce poobcinane. Bo każdy pszczelarz to majsterkowicz. Sami sobie ule robimy, sami reperujemy. Tego zawodu nie da się wykonywać bez serca.

Etyka pszczelarzy? Ciągle istnieje przekonanie, że pszczelarze to są uczciwi ludzie, jeszcze nie tak dawno pszczelarze byli zwolnieni z przysięgi w sądzie.

– A chrzczenie miodu cukrem? – pytam.

– To nie ma sensu. Pszczelarze w Polsce najczęściej sami sprzedają swój miód. Każdy słoik jest podpisany, każdy swoim nazwiskiem gwarantuje jakość miodu.

W sklepach są częste kontrole. Oczywiście są handlarze – nie pszczelarze, tylko handlarze – którzy oszukują. Na przykład kilka lat temu w sklepach pojawiał się miód z Chin bardzo mocno faszerowany antybiotykami. Facet sprowadził kilkaset ton i wykryto to, zresztą prawdopodobnie pszczelarze donieśli. I wie pan co, ten handlarz, jak odkryto jego przekręt, to się zastrzelił, tyle pieniędzy stracił, że tego nie przeżył.

Piotr Miarka: – Pszczoły miodu nie sfałszują, tylko pszczelarz może to zrobić. Dobry pszczelarz gwarantuje swoim honorem, że sprzedaje dobry miód. To ciągle nie jest jeszcze zdegenerowany zawód. I jak ktoś ma pasję, to i zarobi. Tylko trzeba pszczoły wozić na obce pasieki. Ze stacjonarnej gospodarki wyżyć się nie da.

Tadeusz Woszczyński: – Zdarzają się kradzieże uli – obszczymurki kradną miód na bimber, blachę z uli na złom, całe pasieki giną. I zdarza się, że pszczelarze też kradną. Nasilenie takich kradzieży przypada na czas, gdy pszczoły w danym regionie giną. Na przykład na Podkarpaciu zwykle po zimie dużo rodzin spada i wtedy nieuczciwi pszczelarze stamtąd wysyłają ludzi w Polskę na kradzież uli. Kradną na Mazowszu czy na Mazurach, ule palą, rodziny przesiedlają. Takie rzeczy też się zdarzają, niestety.

*

– Nie nudzi to pani? – pytam dr Grażynę Topolską. – Czy mnie nudzi? Ja codziennie jestem przez pszczoły zaskakiwana. Najwspanialsze jest to, że ciągle nie umiemy do końca przewidzieć ich reakcji. I to, że kiedy pracujesz z pszczołami, to nie da się myśleć o niczym innym. Świat poza pszczołami przestaje istnieć. Widzę poszczególne osobniki, widzę społeczność, patrzę na pszczoły pracujące na plastrze, oceniam ich aktywność, diagnozuję pojawiające sie problemy. Widzę dwupoziomowy świat, w którym jeden organizm, jakim jest rodzina pszczela, złożony jest wielu indywidualnych osobników – pojedynczych pszczół. Nie wolno nam dopuścić, aby ten świat wyginął. Einstein powiedział, że jeśli wyginą pszczoły, człowiekowi zostaną cztery lata istnienia. Nie warto sprawdzać, czy miał rację.

 

Dariusz Rosiak, reporter zagraniczny „Plusa Minusa". Był korespondentem polskich mediów w Londynie. W radiowej Trójce prowadzi program „Raport o stanie świata". Wydał zbiór reportaży „Żar. Oddech Afryki".

Skąd pszczoły wiedzą, która z nich jest królową? – pytam Roberta Rybusiewicza, wiceprezesa Mazowieckiego Związku Pszczelarzy. Jest połowa kwietnia, odwiedzam pasiekę hodowlaną pod Pruszkowem. Od kilku dni w Warszawie świeci słońce, pszczoły zaczynają opuszczać ule.

– Po pierwsze, nie żadna „królowa", tylko matka pszczela. Anglicy mówią „królowa", ale prawidłowa nazwa jest polska, bo to nie matka rządzi innymi pszczołami, tylko robotnice rządzą matką. A skąd wiedzą? Feromony mówią im wszystko. Mówią, czy matka jest w ulu, gdzie jest i co mają robić. Człowiek, jak czegoś nie widzi, to myśli, że tego czegoś nie ma. Ale w rodzinie pszczelej żyje czasem nawet 80 tysięcy pszczół, większość z nich nigdy w życiu nie zobaczy matki. Ale każda będzie pracowała po to, by w ulu było jedzenie i by matka mogła składać jajeczka. Gdy przyjdzie jej kolej, robotnica będzie składać miód, nektar, propolis, pszczoły latające będą szukać pożytku, czyli pożywienia, strażniczki będą pilnować ula, świta przyboczna będzie karmić matkę mleczkiem, bo wie, że jeśli matka nie dostanie białka, to nie złoży jajeczek. A trutnie będą się lenić i obżerać.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem