Platforma dziarsko wskoczyła na falę antyklerykalizmu. Abp Sławoj Leszek Głódź od trzech lat jest metropolitą gdańskim, ale dopiero teraz miejscowi platformersi uznali, że jest „pisowskim biskupem". Aby dać mu to odczuć, nie zjawili się na mszy w bazylice Mariackiej w Boże Ciało. Dwa tygodnie wcześniej w gdańskiej hali Ergo Arena Donald Tusk ogłosił, że Platforma nie „klęka przed księdzem". Wystarczyło jedno zdanie szefa i politycy PO natychmiast uznali, że udział w arcybiskupiej celebrze uwłacza ich godności. Już wyobrażam sobie, jak nagle spadnie liczba chętnych do udziału w platformerskich dniach skupienia, jakie ostatnio organizowano w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. Skoro PO nie klęka przed księdzem, to dlaczego ma klękać przed jakąś siostrą, na dodatek o dziwacznym imieniu Faustyna?
Nawet Stefan Niesiołowski, czując „nowy trynd", zaostrzył swoje słownictwo – choć wielu wydawało się, że już mocniej się nie da. Oto ten były działacz ZChN ogłosił w tym tygodniu, że ta część Kościoła, która popiera PiS i Rydzyka, „wspiera PiS w wojnie domowej" i „szkodzi Polsce". I dodał, że „w przeszłości część biskupów też popierała Targowicę". I dalej: „Kościół traci powołania, inteligencję, młodzież i staje się sektą". Z kolei komentując poparcie biskupa Wiesława Meringa dla Radia Maryja, Niesiołowski orzekł, że „taki biskup to kompromitacja dla Kościoła. Po co w ogóle jest taki biskup, niech sobie znajdzie inne zajęcie". Jak się okazuje, wicemarszałek Sejmu do woli może obrażać hierarchów i nikt nie reaguje. Gdy niedawno na KUL pewien reżyser obraził zmarłego abp. Józefa Życińskiego, wybuchła burza. Jedno z mediów oczekiwało wręcz, że głos zabierze nuncjusz. Gdzie są teraz ci wszyscy oburzeni? Episkopat obrażać już można?
Rafał Dutkiewicz, zacny gospodarz dolnośląskiej metropolii, już raz próbował wejść na arenę wielkiej polityki na czele ugrupowania „Polska XXI". Jak głosi uparta plotka, wybił mu takie pomysły z głowy niegdysiejszy druh Grzegorz Schetyna, który przekonał go, że za taką samowolę nieautoryzowaną przez Donalda Tuska Wrocław może gorzko zapłacić. Brzmi to wiarygodnie, bo rząd ma różne sposoby, by zepsuć humor prezydentom wielkich miast. Dutkiewicz dobrych rad posłuchał i wycofał się z inicjatywy. Ale teraz ciągnie go na nowo do wielkiej polityki i tworzy listę „Obywatele do Senatu". Dutkiewicz przypomina kogoś, kto uparł się latać samolotem, choć po paru minutach w powietrzu zaczyna go mdlić i szumi mu w głowie. Ostatnim razem szybko wylądował po próbnym locie.
Mija 20 lat od śmierci Michała Falzmanna, inspektora NIK, który wpadł na trop afery FOZZ. Z odkrytymi poszlakami pukał do różnych drzwi, próbując też zainteresować sprawą premiera Bieleckiego. Płonął chęcią wyjaśniania afery i w tym ogniu sam się spalał, co doskonale uchwycił Jerzy Zalewski w filmie „Oszołom". W końcu umarł na serce – przyjaciele twierdzą, że było to otrucie. Nigdy nie zapomnę, jak w 1991 r., robiąc wraz z Jackiem Kurskim reportaż z cyklu „Reflex" o sprawie śmierci Falzmanna, dotarliśmy do ówczesnego rzecznika rządu Andrzeja Zarębskiego. Ten odmówił wypowiedzi i pouczył nas do kamery, że „wykorzystywanie śmierci do walki politycznej" budzi jego obrzydzenie. W myśl tej logiki zamilczenie sprawy urzędnika NIK było w porządku, a pytania o to, dlaczego wszystkie urzędy ignorowały jego rozpaczliwe apele o zajęcie się aferą, oczywiście było bezczeszczeniem jego pamięci.
Dobrze zapamiętałem sobie ten cynizm. To wtedy poczułem najmocniej, jak z luzackich gdańskich liberałów wyłania się formacja, która dobrze wie, w które drzwi III RP nie wtykać palców. A skoro już o Jacku Kurskim mowa – to pomny tamtej próbki cynizmu – nie dziwię się opowieści żony Jacka Moniki o jej rozmowie z szefem Agencji Rozwoju Pomorza, w której paść miało pytanie o jej lojalność wobec rządowej instytucji. Co znaczące, mało kogo z obozu Platformy stawianie takich kwestii zaszokowało. Szef Agencji Łukasz Żelewski uważa to za normalne. Jego kolega poseł Tadeusz Aziewicz wolał natrząsać się z rodziny Kurskich jako kandydatów do emigracji, niż odnieść się do stosowności takich pytań. Ot, kolejna normalność w „Rzeczyposplitej miłości".