Ksiądz Verze i jego zbankrutowane imperium

Choć twórca imperium medycznego San Raffaele podważał kościelny autorytet w kwestiach bioetycznych, po ratunek udał się do Watykanu

Publikacja: 15.10.2011 01:01

Do wielkich przyjaciół charyzmatycznego księdza Verzé należy premier Berlusconi

Do wielkich przyjaciół charyzmatycznego księdza Verzé należy premier Berlusconi

Foto: AP

Korespondencja z Rzymu



Katastrofę uduchowionego wizjonera z własnym odrzutowcem, który chciał przedłużyć życie człowieka do 120 lat, a Berlusconiego nawet do 150, z nieskrywaną radością przyjęła włoska lewica, a plotka mówi, że i za Spiżową Bramą strzeliło kilka szampanów. Przyjaciel Craxiego, Berlusconiego, kardynała Martiniego, wielu potężnych przedsiębiorców, leczący w swoim mediolańskim szpitalu ludzi z włoskiego świecznika, jest dziś przedmiotem niewybrednych ataków i kpin: szarlatan, oszust, złodziej, apodyktyczny bufon, żywy pomnik manii wielkości.



Tylko gdzieniegdzie odzywają się nieśmiałe głosy, że przy wszystkich swoich wadach i grzechach don Verzé zbudował laboratorium, w którym na co dzień ścierało się i ucierało sacrum z profanum, bioetyka z biopraktyką. Wydział Biotechnologii San Raffaele, jeden z najlepszych tego rodzaju ośrodków na świecie, zajmuje się z punktu widzenia nauczania Kościoła szarą strefą, a nawet zakazaną – jak sztuczne zapłodnienie. Jak powiedział don Verzé w jednym z wywiadów: „Kościół nie może zatrzymać nauki. Naukowców trzeba prowadzić za rękę, a nie osądzać i hamować zakazami".



IOR zapłaci



Don Verzé mógłby być żywą reklamą prac swego ośrodka. Urodził się dwa miesiące wcześniej niż Jan Paweł II i imponuje znakomitą formą, tak intelektualną, jak i fizyczną. Bankructwo swego imperium przyjął ze smutkiem, ale i ironią: „Najwidoczniej opuścił mnie większościowy udziałowiec fundacji, który mieszka w niebie". Przedtem, tłumacząc sekrety sukcesu Centrum San Raffaele, mawiał, że jedynie wciela w życie natchnione wizje, a nad stroną finansową najwyraźniej czuwa opatrzność.



Niebieski udziałowiec większościowy zaczął się wycofywać z biznesu don Verzego trzy lata temu. Z dokumentów wynika, że już wówczas imperium księdza bezpowrotnie utraciło płynność finansową. Prokuratura bada, dlaczego banki, fundusze inwestycyjne, nadzorujące je organa, resort zdrowia i powiązane siecią interesów z don Verzem władze lokalne robią to dopiero teraz, czyli o trzy lata i co najmniej pół miliarda euro za późno.



Rozmiary katastrofy są ogromne. Sam zespół szpitali San Raffaele w Mediolanie z tysiącem łóżek przyjął w ubiegłym roku 54 tys. pacjentów, przeprowadził 25 tys. operacji. Do grupy należą również szpitale w regionie Veneto, w Apulii, na Sycylii, a także w Indiach, Brazylii (sześć centrów medycznych), w San Salvadorze (najlepsza klinika w kraju), Chile. Przy czym, szczególnie w przypadku mediolańskich klinik, chodzi o jedne z najnowocześniejszych i najlepszych struktur tego typu na świecie. Poza tym ambulatoria i lecznice San Raffaele działają w Jerozolimie, Afganistanie, Iraku, Nigerii i Ugandzie. Don Verzé stworzył również Uniwersytet Vita-Salute San Raffaele w Mediolanie (jest jego rektorem), gdzie można studiować medycynę, filozofię i psychologię.

Jakby tego było mało, ksiądz zajął się m. in. rolnictwem w Brazylii, hotelarstwem na Sardynii i kupił przedsiębiorstwo lotnicze w Nowej Zelandii, dzięki któremu podróżuje odrzutowcem. Rozbuchane ambicje wizjonera, geniusza, jeśli chodzi o pozyskiwanie kredytów, przestały niestety mieć wiele wspólnego z bezdusznymi prawami rachunku ekonomicznego. Don Verzé zaczął zaciągać pożyczki na obsługę starych długów. W marcu br. kredytodawcy stracili cierpliwość. Zabrakło pieniędzy dla dostawców drogiej, najnowocześniejszej aparatury medycznej i przy 1,5 mld euro już nagromadzonych długów tegoroczny bilans zamyka się stratami w wysokości 70 mln.

Ratowaniem tego, co się da, postanowił się zająć Watykan, a konkretnie Instytut Dzieł Religijnych, czyli watykański bank IOR, choć ani Stolica Apostolska, ani włoski Kościół nie mają z biznesem don Verzego nic wspólnego. IOR gotów jest wyłożyć natychmiast 250 mln euro, a dalszy miliard oddać wierzycielom w ciągu trzech lat. Naturalnie nie za darmo. Chodzi o przejęcie władzy w Fundacji don Verzego. Watykański sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone zażądał, by do zarządu weszła czwórka jego ludzi, m.in. prezes IOR Ettore Gotti Tedeschi. Nieoficjalnie mówi się, że kard. Bertone chce połączyć w jedną strukturę San Raffaele z będącymi w gestii Watykanu znakomitym szpitalem pediatrycznym Bambino Gesu i kliniką Gemelli, co nie wszystkim za Spiżową Bramą się podoba.

Don Verzé, który zachował tytuł honorowego prezesa fundacji, przystał na te warunki. Decyzja zapadła 15 lipca. Usunięty w związku z nią ze stanowiska zajmujący się finansami fundacji Mario Cal (71 lat), prawa ręka don Verzego („mój brat i moje alter ego"), dwa dni później wszedł po raz ostatni do swego gabinetu, wyciągnął z szuflady rewolwer i popełnił samobójstwo. Przedtem napisał list do żony, w którym wyjaśnił: „Płacę za niepopełnione winy". Planom sanacji i restrukturyzacji San Raffaele trybunał ds. upadłościowych przyjrzał się 12 października i zażądał poprawek. Ostateczna decyzja zapadnie za dwa tygodnie.

I zapadła cisza

Menedżer Pana Boga Luigi Maria Verzé (drugie imię nadał sobie sam, gdy został księdzem) przyszedł na świat 14 marca 1920 r. w Illasi koło Werony jako syn arystokratki i latyfundysty. Ku rozpaczy rodziców, zamiast zająć się gospodarowaniem na latyfundiach, postanowił zostać księdzem. Ukończył filozofię i literaturę klasyczną na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie w 1947 r., a święcenia kapłańskie przyjął rok później. Został sekretarzem Giovanniego Calabria, księdza z biednej rodziny, który założył męskie i żeńskie Zgromadzenia Ubogich Sług Bożej Opatrzności i poświęcił życie opiece nad biednymi, za co Jan Paweł II kanonizował go w 1999 r. Don Verzé zaangażował się w organizację w Mediolanie szkół i domów opieki dla biednych dzieci i starców. W tym dziele współpracował również z abp. Mediolanu kard. Alfredo Ildefonso Schusterem, beatyfikowanym w 1997 r.

Don Verzé powie później, że duchowo rozwijał się w aurze świętości swoich przełożonych. Dalsze inicjatywy rzutkiego księdza, szczególnie Stowarzyszenie i Centrum Pomocy Szpitalnej S. Romanello, poprzednik Fundacji San Raffaele, nie spodobały się w mediolańskiej kurii, która w 1973 r. zabroniła mu sprawowania na pewien czas funkcji religijnych. Zdaniem kościelnych przełożonych don Verzé bardziej zajmował się biznesem niż służbą Panu Bogu. Niebawem jednak karę cofnięto, a jak wspomina duchowny cofający ją watykańscy prałaci mieli mu powiedzieć: „Jednego ci nie wolno: zbankrutować. Lepiej przedtem skocz z czwartego piętra".

Jeśli wierzyć narracji włoskiej lewicy, jej mediów i sympatyków, wszystko co dziś złe w Italii jest winą Berlusconiego. Nie inaczej miało być w przypadku Fundacji San Raffaele, która obciążona jest takim właśnie grzechem pierworodnym. Pod koniec lat 60. młody, dynamiczny przedsiębiorca budowlany Silvio Berlusconi kupił 700 tys. metrów kwadratowych terenu na peryferiach Rzymu, gdzie pobudował osiedle Milano 2. Nabył tanio, bo tereny miały tę wadę, że przelatywały nad nimi, robiąc potworny hałas, samoloty lądujące i startujące z pobliskiego lotniska Linate. Wobec tego Berlusconi za bezcen sprzedał don Verzemu 24 tys. metrów kwadratowych terenu, na którym ten błyskawicznie postawił szpital San Raffaele. Ministerstwo Transportu na wniosek don Verzego zmieniło trasę przelotu, by zapewnić pacjentom tak potrzebny spokój, a przy okazji wartość mieszkań w Milano 2 znacznie wzrosła. Obu przedsiębiorców połączyła trwająca do dziś głęboka przyjaźń. Berlusconi finansował potem wiele przedsięwzięć księdza, zapoznał go ze swoim protektorem Bettino Craxim i wspierał na wszelkie możliwe sposoby. Z kolei don Verzé do dziś powtarza, że Berlusconi był darem boskim dla Italii jako przedsiębiorca i polityk, a rozmiar dobrodziejstw, które za jego sprawą spłynęły na Włochy, w pełni docenią dopiero przyszłe pokolenia.

Tymczasem centrum medyczne San Raffaele, które pierwszych pacjentów przyjęło w 1971 r., wraz z fundacją rosło jak na drożdżach. Powstawały ośrodki badawcze, laboratoria i nowe oddziały: rehabilitacji, biomedyczny, przeszczepów, onkologii czy chorób serca. Już w 1974 r. San Raffaele rozpoczął działalność za granicą. Wszystkim zajmowały się kierowane z Mediolanu w ramach fundacji przeróżne firmy i stowarzyszenia.

Oszałamiający boom byłby niemożliwy, gdyby nie to, że właśnie wtedy, pod koniec lat 60., powstał funkcjonujący do dziś model włoskiej służby zdrowia, w którym na podstawie podpisanych konwencji INPS (włoski ZUS) zwracał pieniądze za leczenie swoich klientów w strukturach prywatnych. Złośliwi mówią, że w ten sposób powstał mechanizm budowy prywatnych klinik za społeczne pieniądze i dlatego don Verzé nie miał problemów z pozyskaniem wietrzących świetny interes inwestorów.

Reszty dopełniły od zawsze we Włoszech bliższe niż gdzie indziej związki potężnych przedsiębiorców i inwestorów z polityką na szczeblu centralnym i lokalnym. W języku potocznym nazywa się to korupcją. Dość powiedzieć, że w ubiegłym roku z kasy państwowej do fundacji don Verzego wpłynęło blisko pół miliarda euro, a obroty Centrum San Raffaele oszacowano na 600 mln euro. Dodatkowe dotacje ze społecznej kasy, również z Unii Europejskiej, don Verzé zapewnił sobie, łącząc leczenie z badaniami naukowymi i edukacją.

Gonić naukę

Mottem don Verzego jest sparafrazowany cytat z Ewangelii św. Mateusza: „Idźcie, głoście, uzdrawiajcie chorych i wskrzeszajcie zmarłych", a patronem archanioł Rafał (po hebrajsku „Bóg uzdrawia"). Pacjentów nazywa złotym tabernakulum. Wyznaje filozofię, że przeznaczeniem człowieka stworzonego na Boga podobieństwo wcale nie jest śmierć. Jak powiedział: „Matka Teresa z Kalkuty jest świętą, ale ona pomagała ludziom umierać. My się buntujemy przeciw śmierci".

Równocześnie, choć w Centrum San Raffaele wszędzie, nawet w windach, widnieją cytaty z Pisma Świętego, don Verzé jak ognia unikał w tworzonych przez siebie spółkach i stowarzyszeniach, nie mówiąc o fundacji czy założonym w 1996 r. uniwersytecie, przymiotnika „katolicki". W zarządach tych ciał nie widział miejsca dla duchownych, choć mediolańska kuria kilkakrotnie o to zabiegała. Jak często podkreślał, „by nie zawężać pola działania".

Kropkę nad i postawił w wywiadzie dla „Corriere della Sera" sprzed lat: „Nie znoszę osób, które znając się na dogmatyce i etyce, uważają, że znają się również na biologii". Chrystusa don Verzé interpretuje przede wszystkim jako uzdrowiciela. Zakres badań i usług swego centrum, jeśli chodzi o eksperymenty genetyczne czy sztuczne zapłodnienie kłócących się z nauczaniem Kościoła, nazywa naukową i żmudną próbą naśladowania Chrystusa, który czynił cuda, uzdrawiając i wskrzeszając zmarłych. Dlatego zatrudnił wybitnych naukowców, którzy widzą swoją misję w „ulepszaniu człowieka", a nie przyjmowaniu go takim, jaki jest.

Jeden z nich, prof. Julian Savulescu, jest autorem publikacji „Dlaczego powinniśmy wybrać najlepsze dziecko" o inżynierii genetycznej. Inny, biolog Angelo Vescovi, publicznie domagał się zniesienia wszelkich ograniczeń w badaniach nad embrionami. Sam don Verzé ma na swoim koncie ambiwalentne wypowiedzi na temat eutanazji, a w książce „Pelle per Pelle" z 2004 r. (cytat z Księgi Hioba, w której szatan mówi Panu: „Skóra za skórę. Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie") zawarł „dziesięć myśli dla przyszłego papieża", m. in.: „Nie można drzemać, gdy nauki biologiczne pędzą do przodu". Radził również, by następca Jana Pawła II przemyślał sprawy celibatu księży, wyświęcania kobiet i komunii dla rozwiedzionych.

W tym kontekście nie może dziwić, że krach imperium zbudowanego na takich filozoficznych i teologicznych podstawach niespecjalnie zmartwił Watykan. Dziwić może, że w katolickich Włoszech don Verzé mógł liczyć na takie wsparcie. Zwłaszcza że schizofreniczna włoska lewica, zamiast wziąć go na sztandary jako ideologicznego sojusznika w wielu sprawach, uznała go za wroga, bo przyjaźni się z Berlusconim.

Najdziwniejsze jednak jest to, że o ratunek don Verzé zwrócił się nie do chcących wykupić San Raffaele baronów przemysłu farmaceutycznego, ale do Watykanu, który już dał do zrozumienia, że nie będzie się wtrącał do prowadzonych tam kontrowersyjnych badań.

Korespondencja z Rzymu

Katastrofę uduchowionego wizjonera z własnym odrzutowcem, który chciał przedłużyć życie człowieka do 120 lat, a Berlusconiego nawet do 150, z nieskrywaną radością przyjęła włoska lewica, a plotka mówi, że i za Spiżową Bramą strzeliło kilka szampanów. Przyjaciel Craxiego, Berlusconiego, kardynała Martiniego, wielu potężnych przedsiębiorców, leczący w swoim mediolańskim szpitalu ludzi z włoskiego świecznika, jest dziś przedmiotem niewybrednych ataków i kpin: szarlatan, oszust, złodziej, apodyktyczny bufon, żywy pomnik manii wielkości.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał