W roku 1967 pewien amerykański profesor meteorologii starannie obejrzał i przeanalizował 1200 europejskich obrazów pejzażowych z lat 1400 – 1967 pod względem pogody, jaką przedstawiają. Następnie ograniczył swą uwagę do części tego zbioru z lat 1850 – 1967, gdy już na naszym kontynencie notowano regularnie i ściśle dane meteorologiczne. Wysoki stopień korelacji między widokami nieba na obrazach a danymi z ksiąg skłonił go do uznania, że również płótna wcześniejsze przedstawiają prawdziwą sytuację pogody. Między rokiem 1400 a 1550 niebo było na nich o wiele jaśniejsze i bezchmurne. Od drugiej połowy XVI wieku pojawia się wiele więcej niskich chmur. Po 1850 roku ich liczba znów się zmniejsza. Niskie chmury są silnym czynnikiem w oziębianiu klimatu. Jest zatem rzeczą bezsporną cykliczność oziębiania i ocieplania się atmosfery ziemskiej. Wiadomości te czerpię z książki Agnieszki Kołakowskiej „Wojny kultur", z rozdziału „Przemysł strachu". Dowiaduję się też, że wzrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze okołoziemskiej nie poprzedza ocieplenia, lecz następuje po nim. Jest więc skutkiem, a nie przyczyną.
Autorka jest osobą szczególnie wszechstronnie wykształconą. Którejś środy zimą 1967 roku wobec lokalnego oziębienia, zasnuwających niebo niskich chmur i ślizgawicy Leszek Kołakowski zarządził, że kolejne seminarium dla doktorantów odbędzie się u niego w domu, na Senatorskiej, przy placu Bankowym (wówczas jeszcze placu Feliksa Edmundowicza), nad pocztą. Mieszkanie nie było duże. W gabinecie profesora prócz książek na półkach i biurka stało też łóżko. Mimo doniesienia kilku krzeseł przynajmniej dwoje z nas musiało przysiąść na łóżku. W trzeciej godzinie, gdy nasza rozmowa o Kartezjuszu zaczęła dobiegać końca, spod łóżka wydobyła się Agnieszka i obejrzawszy nas zaczęła się zaśmiewać: Osiem osób, i to ma być uniwersytet! Ja będąc w jej wieku czytałem zaledwie „W pustyni i w puszczy".
Prócz niemałej kultury filozoficznej i logicznej wyniesionej w sposób naturalny z domu rodzinnego ma za sobą Kołakowska solidne studia lingwistyczne. Pozwala jej to wyśmiać mniemania, że lingwistyczne określenia języków jako „aryjskie" (sanskryt) i „semickie" (arabski i hebrajski) są „rasistowskie".
Zaczyna często swe szkice od określenia zakresu pojęć. Wiele uwagi poświęca poprawności politycznej. Polityczna poprawność wyobraża sobie wszystkich naraz i mówi: wszyscy jesteśmy równi. Pod każdym względem. Ale, jak to w utopiach bywa, są też równiejsi. Na przykład kobiety, ale nie wszystkie: tylko poprawnie myślące, o słusznej feministycznej świadomości.
Ponieważ późne dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w krajach anglosaskich, a obecnie mieszka we Francji, w codziennej obserwacji zetknęła się z poprawnością polityczną w wersji nieporównanie ostrzejszej niż u nas. Każda szkoła (zwłaszcza w Anglii) powinna prowadzić specjalne zajęcia dla dzieci, które mają trudności z pisaniem, czytaniem, skupianiem się, niekradzeniem, nieprzynoszeniem do szkoły broni palnej i nieatakowaniem nauczycieli. Dziećmi, które takich trudności nie mają, będzie można ewentualnie się zająć, jeśli znajdą się na to czas i pieniądze. Każda szkoła powinna prowadzić też lekcje po arabsku i w suahili, bo nie wolno zmuszać dzieci do mówienia językiem kraju, w którym mieszkają: byłby to rasizm, obraza ich godności. Dzieci w szkole mają prawo do autoekspresji, zwłaszcza na lekcjach. Egzaminy są metodą represji i wprowadzają niepożądaną nierówność.