Mars wita was

Lot kapsuły Dragon rozpoczyna czasy nieba prawdziwie otwartego. Macie półtora miliona złotych? Za kilkanaście lat tyle może kosztować bilet na Marsa. SpaceX rozpoczyna prywatyzację kosmosu

Publikacja: 28.04.2012 01:01

Nie za ciepło??Ekipa ekspertów NASA?i SpaceX testuje warunki panujące w kapsule „Dragon” w ośrodku N

Nie za ciepło??Ekipa ekspertów NASA?i SpaceX testuje warunki panujące w kapsule „Dragon” w ośrodku NASA?na Cape Canaveral, marzec 2012

Foto: forum/spacex/zuma press

Red

We wtorek, 1 maja rano (według polskiego czasu) prywatna amerykańska firma wystrzeli kapsułę transportową w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pojazd zawiezie 521 kilogramów ładunku, z powrotem zabierze 660 kg. Podczas lądowania zaplanowane jest wodowanie na oceanie w stylu znanym z misji Apollo – spadochrony i delikatne dotknięcie powierzchni wody. Nawet jeśli się to nie uda, i tak będziemy świadkami początku „prywatyzacji" podróży kosmicznych. Dokąd nas to zaprowadzi?

Reprywatyzacja kosmosu

W zeszłym roku ostatnie w dziejach lądowanie promu kosmicznego symbolicznie zamknęło epokę kosmosu państwowego, zimnowojennego. W tamtych czasach koszt misji liczył się mniej niż pokaz siły. Lot kapsuły Dragon rozpoczyna czasy kosmosu przynoszącego zyski.

Po raz pierwszy na stację kosmiczną trafi produkt zaprojektowany, przetestowany i wykonany w prywatnej fabryce – Space Exploration Technologies Company znanej pod skróconą nazwą SpaceX. Jak na standardy przemysłu lotniczego to przedsiębiorstwo małe (1600 pracowników) i niemal pozbawione doświadczenia.

Firma powstała w czerwcu 2002 roku. Jej założycielem i właścicielem jest 40-letni dziś Elon Musk. W 2002 r. za półtora miliarda dolarów sprzedał serwis Pay Pal aukcyjnemu molochowi eBay. Świeżo upieczony multimilioner postanowił przeznaczyć kapitał na coś wartościowego, a wśród internetowych krezusów z Doliny Krzemowej modny był... kosmos.

Wyobraźnię stymulowała rywalizacja o 10 milionów dolarów nagrody Xprize. Wygrał ją Burt Rutan (firma Scaled Composites). We wrześniu i październiku 2004r. w odstępie pięciu dni samolot kosmiczny Rutana wyniósł pasażera na wysokość 111 km nad Ziemię, po czym sprowadził go na powierzchnię. W ten sposób spełnił warunki do odebrania czeku (dwa udane starty w odstępie 14 dni, pilot plus ładunek równy wadze dwóch pasażerów). Pomysł kupił Richard Branson. Dziś powiększona wersja pojazdu nazwana Space Ship Two czeka na pierwszy lot w ramach przedsięwzięcia bombastycznie nazwanego Virgin Galactic. Każdy z sześciu pasażerów po uiszczeniu ok. 200 tys. dolarów zobaczy czerń kosmosu, krzywiznę ziemi i dozna kilku minut nieważkości. Ponoć amerykańscy celebryci wykupili już bilety na rok z góry.

Dla Elona Muska jednak kasowanie biletów na podskoki rzędu 100 – 120 km nad ziemię to zaledwie „interesujące osiągnięcie".

Nowa Ziemia

Prawdziwym wyzwaniem jest Mars. Od wielu lat podejrzewaliśmy, a dziś wiemy niemal na pewno, że nasza najbliższa planeta zapewnia warunki i zasoby dla utrzymania ludzi. Można sobie tylko wyobrazić entuzjazm, jaki wywoła postawienie tam stopy przez odkrywców, budowa bazy badawczej a może nawet pierwszego miasta i stałej kolonii ludzkiej. Być może my – ludzie spojrzymy na siebie na nowo. Zresztą raz już tak się stało. W 1969 r. Neil Armstrong postawił nogę na Księżycu i powiedział o „małym kroku dla człowieka i wielkim skoku dla ludzkości". Od tego czasu Srebrny Glob odwiedziło zaledwie 12 ludzi. Jednak w sensie zbiorowego przeżycia byliśmy tam wszyscy. Kto wie, może widok zdjęcia małej błękitnej planetki zawieszonej w czerni kosmosu powstrzymał generałów zimnej wojny przed wciśnięciem guzika do odpalenia rakiet?

Jeśliby tak się stało, zgodnie z logiką MAD (Mutual Assured Destruction) mielibyśmy koniec cywilizacji. Zresztą historia notuje dziesiątki takich „końców". Wybuch wulkanu w jedną noc unicestwił kulturę i militarną potęgę Minojczyków. Khmerowie – budowniczowie Angkor Vat – stracili środki do życia po zmianie trasy monsunów, wspaniałe miasta Majów zaś opustoszały prawdopodobnie wtedy, gdy wyjałowiona ziemia przestała rodzić kukurydzę.

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że nasza kultura też zalicza cywilizacyjny wiraż. Może na naszych oczach spełniają się wieszczenia Thomasa Malthusa? Przed 200 laty zapowiadał, że rozwój cywilizacji doprowadzi do rychłego wyczerpania surowców połączonego z masowym głodem. Zgodnie z tymi „naukowymi ustaleniami" uznano każdego kolejnego człowieka za kolejną gębę do wyżywienia. Maltuzjaniści mówią nam: „opamiętajcie się!"; „zredukujcie liczbę ludności, zrezygnujcie z dzieci, przecież zamiast zakładać rodziny i mnożyć się jak króliki możecie dążyć do samorealizacji!". Termin „dobrodziejstwo humanitarnej eutanazji" jest logiczną konsekwencją takiego myślenia.

A może wyjściem z dzisiejszych kłopotów jest nie tyle przesiadka na rower, ile pobudzenie ducha pionierów, zdobywców, badaczy? Rozprzestrzenienie życia na inne planety i budowa tam siedlisk ludzkich? Żeby uruchomić ten proces, potrzebny jest przełom.

Elon Musk marzy, by przełom dokonał się jego rękami. Pierwszą „prometejską" próbę zaliczył dziesięć lat temu. W celu zainteresowania opinii publicznej badaniami Marsa miał wystrzelić szklarnię wypełnioną ziemskimi roślinkami. Ich zadaniem było zapuszczenie korzeni na marsjańskiej ziemi i pozowanie do fotografii transmitowanych „do macierzy". Do transportu zamierzał wykorzystać rakietę Dniepr. Ale okazało się, że na ten sprzęt nie stać nawet multimilionera z Kalifornii. Po podliczeniu pieniędzy wyszło, że tańsza będzie samodzielna budowa pojazdu. Na początek wysupłał 100 milionów dolarów.

Kolumb XXI wieku

W przemyśle kosmicznym taka suma wystarcza „na waciki". Branżę tworzy kilkadziesiąt potężnych przedsiębiorstw, każde z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, rzeszami oddanych pracowników. Dekady prób i niesamowicie kosztownych błędów sprawiają, że każdy element jest wykonany perfekcyjnie. Musk, podobnie jak sto lat wcześniej Henry Ford, postanowił robić wszystko lepiej, samodzielnie i za ułamek ceny. W biurach konstrukcyjnych SpaceX zatrudnił absolwentów najlepszych politechnik USA, dwudziesto i trzydziestolatków po praktykach w NASA i ośrodkach wojskowych. Ich szefami mianował niewiele starszych weteranów lotów kosmicznych; inżynierów i techników z NASA. W efekcie firma opracowała własne silniki rakietowe, własne kadłuby, własne oprogramowanie sterujące. Fabryka przejęła kalifornijskie hale Boeinga.

Dziś z jednej strony „na produkcję" wjeżdżają surowce: tafle metalu, beczki tworzyw sztucznych, elektronika, itp. a z „taśmy" zjeżdżają gotowe rakiety kosmiczne. Jednak ich budowa to zadanie piekielnie skomplikowane. Jak coś jest zbyt trudne do wytłumaczenia to przeciętny Amerykan mówi: „rocket science". Nic dziwnego, że pierwsze trzy starty prototypu – rakiety Falcon 1 („jeden" bo wyposażonej w pojedynczy silnik nazwany „Merlin") zakończyły się fiaskiem. Klęska czwartego lotu oznaczałaby bankructwo i koniec marzeń. Na szczęście przyczynę awarii zlokalizowano: błąd oprogramowania. Następny lot Falcon 1 wykonał zgodnie z planem. Teraz starty pojazdu odbywają się na zasadach komercyjnych. Natomiast SpaceX uzyskała prawo do ubiegania się o kontrakty, jakie NASA organizuje w ramach programu prywatyzacji orbitalnych lotów kosmicznych COTS (Commercial Orbital Transport Services). W 2008 r. budowany dopiero Falcon 9 (dziewięć silników) wygrał przetarg na 12 lotów towarowych do ISS o łącznej wartości 1,6 mld dolarów. Drugim zwycięzcą COTS jest współpracująca od lat z wojskiem firma Orbital Sciences.

O kosztach jednego lotu Falcona można przeczytać w Internecie: 54 miliony dolarów. W tej chwili nikt (nawet Chińczycy) nie robi tego taniej! Premiera „dużej rakiety" odbyła się w czerwcu 2010 r. Pół roku później Falcon 9 wyniósł na orbitę prototyp statku towarowego i zarazem przyszłej kabiny załogowej Dragon. Pojazd wykonał dwie pętle wokół Ziemi, wyhamował w atmosferze i wodował na spadochronach tak jak kabiny z czasów Apollo. Wcześniej ta sztuka udała się trzem państwom: ZSRR (Rosji), USA i ChRL... Elon jest czwarty.

Falcon 9 już zarabia na siebie. Jego usługi zamówiła m. in. sieć telefonów satelitarnych Irydium i operator satelitów telekomunikacyjnych SES Astra. Sukces kwietniowego lotu Dragona znacznie zwiększy szanse SpaceX na zwycięstwo w kolejnym przetargu na transport astronautów do ISS.

Prywaciarz na orbicie

Jednak loty orbitalne to tylko szczeble drabiny, po jakiej wspina się Musk. Na jej końcu jest Mars. Biznesmen publicznie ogłasza zamiar wysłania ludzi na Czerwoną Planetę w ciągu najbliższych 10 – 15 lat. Szacuje, że koszt takiego lotu nie powinien przekroczyć 1 – 2 miliardów dolarów (choć NASA ocenia to na minimum 500 miliardów!). Następnie Elon Musk chce postawić na Marsie osiedla dla co najmniej 10 tysięcy mieszkańców. „Choć wolałbym, żeby było to kilka milionów ludzi" – mawia. Swoją wymarzoną rolę w tym „kosmicznym" biznesie określa: „firma przewozowa". Niemal jak armator transatlantyków, które w XIX wieku przewoziły emigrantów z Europy do Ameryki Północnej.

Warunkiem urzeczywistnienia marzeń jest obniżka ceny transportu. Wysiłki idą w dwóch kierunkach. Po pierwsze, efekt skali: Musk chce zbudować potężną rakietę Falcon Heavy.?Na rysunkach wygląda ona jak Fletnia Pana złożona z trzech falconów 9, a na orbitę zawiezie dwa razy większy ładunek niż prom kosmiczny, zaś koszt transportu spadnie o dwie trzecie!

Drugim sposobem jest wykonanie rakiet wielokrotnego użytku. Okazuje się, że cena paliwa spalonego w trakcie lotu na orbitę to zaledwie

3 proc. kosztu budowy pojazdu, który po jednorazowym użyciu jest bezpowrotnie tracony. Inżynierowie Muska roztaczają wizje rakiet, które po wyniesieniu ładunku na zadaną wysokość łagodnie i pionowo lądują tuż obok miejsca startu. Opowiadają o obracaniu się pojazdów powracających z kosmosu o 180 stopni, wyposażeniu orbitalnych członów rakiet w tarcze termiczne chroniące przed skrajnymi temperaturami, jakich doświadczą podczas hamowania w atmosferze.

Czy projekt się uda? „Niemożliwe", mówią specjaliści. Jednak na zarzuty, że „nie macie doświadczenia" i „nie uda się" Elon Musk odpowiada: „już zrobiliśmy" i „spróbujemy". Dotąd zawsze wygrywał. Co będzie dalej?

Autor jest dziennikarzem naukowym

We wtorek, 1 maja rano (według polskiego czasu) prywatna amerykańska firma wystrzeli kapsułę transportową w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pojazd zawiezie 521 kilogramów ładunku, z powrotem zabierze 660 kg. Podczas lądowania zaplanowane jest wodowanie na oceanie w stylu znanym z misji Apollo – spadochrony i delikatne dotknięcie powierzchni wody. Nawet jeśli się to nie uda, i tak będziemy świadkami początku „prywatyzacji" podróży kosmicznych. Dokąd nas to zaprowadzi?

Reprywatyzacja kosmosu

W zeszłym roku ostatnie w dziejach lądowanie promu kosmicznego symbolicznie zamknęło epokę kosmosu państwowego, zimnowojennego. W tamtych czasach koszt misji liczył się mniej niż pokaz siły. Lot kapsuły Dragon rozpoczyna czasy kosmosu przynoszącego zyski.

Po raz pierwszy na stację kosmiczną trafi produkt zaprojektowany, przetestowany i wykonany w prywatnej fabryce – Space Exploration Technologies Company znanej pod skróconą nazwą SpaceX. Jak na standardy przemysłu lotniczego to przedsiębiorstwo małe (1600 pracowników) i niemal pozbawione doświadczenia.

Firma powstała w czerwcu 2002 roku. Jej założycielem i właścicielem jest 40-letni dziś Elon Musk. W 2002 r. za półtora miliarda dolarów sprzedał serwis Pay Pal aukcyjnemu molochowi eBay. Świeżo upieczony multimilioner postanowił przeznaczyć kapitał na coś wartościowego, a wśród internetowych krezusów z Doliny Krzemowej modny był... kosmos.

Wyobraźnię stymulowała rywalizacja o 10 milionów dolarów nagrody Xprize. Wygrał ją Burt Rutan (firma Scaled Composites). We wrześniu i październiku 2004r. w odstępie pięciu dni samolot kosmiczny Rutana wyniósł pasażera na wysokość 111 km nad Ziemię, po czym sprowadził go na powierzchnię. W ten sposób spełnił warunki do odebrania czeku (dwa udane starty w odstępie 14 dni, pilot plus ładunek równy wadze dwóch pasażerów). Pomysł kupił Richard Branson. Dziś powiększona wersja pojazdu nazwana Space Ship Two czeka na pierwszy lot w ramach przedsięwzięcia bombastycznie nazwanego Virgin Galactic. Każdy z sześciu pasażerów po uiszczeniu ok. 200 tys. dolarów zobaczy czerń kosmosu, krzywiznę ziemi i dozna kilku minut nieważkości. Ponoć amerykańscy celebryci wykupili już bilety na rok z góry.

Dla Elona Muska jednak kasowanie biletów na podskoki rzędu 100 – 120 km nad ziemię to zaledwie „interesujące osiągnięcie".

Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji