We wtorek, 1 maja rano (według polskiego czasu) prywatna amerykańska firma wystrzeli kapsułę transportową w kierunku Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pojazd zawiezie 521 kilogramów ładunku, z powrotem zabierze 660 kg. Podczas lądowania zaplanowane jest wodowanie na oceanie w stylu znanym z misji Apollo – spadochrony i delikatne dotknięcie powierzchni wody. Nawet jeśli się to nie uda, i tak będziemy świadkami początku „prywatyzacji" podróży kosmicznych. Dokąd nas to zaprowadzi?
Reprywatyzacja kosmosu
W zeszłym roku ostatnie w dziejach lądowanie promu kosmicznego symbolicznie zamknęło epokę kosmosu państwowego, zimnowojennego. W tamtych czasach koszt misji liczył się mniej niż pokaz siły. Lot kapsuły Dragon rozpoczyna czasy kosmosu przynoszącego zyski.
Po raz pierwszy na stację kosmiczną trafi produkt zaprojektowany, przetestowany i wykonany w prywatnej fabryce – Space Exploration Technologies Company znanej pod skróconą nazwą SpaceX. Jak na standardy przemysłu lotniczego to przedsiębiorstwo małe (1600 pracowników) i niemal pozbawione doświadczenia.
Firma powstała w czerwcu 2002 roku. Jej założycielem i właścicielem jest 40-letni dziś Elon Musk. W 2002 r. za półtora miliarda dolarów sprzedał serwis Pay Pal aukcyjnemu molochowi eBay. Świeżo upieczony multimilioner postanowił przeznaczyć kapitał na coś wartościowego, a wśród internetowych krezusów z Doliny Krzemowej modny był... kosmos.
Wyobraźnię stymulowała rywalizacja o 10 milionów dolarów nagrody Xprize. Wygrał ją Burt Rutan (firma Scaled Composites). We wrześniu i październiku 2004r. w odstępie pięciu dni samolot kosmiczny Rutana wyniósł pasażera na wysokość 111 km nad Ziemię, po czym sprowadził go na powierzchnię. W ten sposób spełnił warunki do odebrania czeku (dwa udane starty w odstępie 14 dni, pilot plus ładunek równy wadze dwóch pasażerów). Pomysł kupił Richard Branson. Dziś powiększona wersja pojazdu nazwana Space Ship Two czeka na pierwszy lot w ramach przedsięwzięcia bombastycznie nazwanego Virgin Galactic. Każdy z sześciu pasażerów po uiszczeniu ok. 200 tys. dolarów zobaczy czerń kosmosu, krzywiznę ziemi i dozna kilku minut nieważkości. Ponoć amerykańscy celebryci wykupili już bilety na rok z góry.
Dla Elona Muska jednak kasowanie biletów na podskoki rzędu 100 – 120 km nad ziemię to zaledwie „interesujące osiągnięcie".
Nowa Ziemia
Prawdziwym wyzwaniem jest Mars. Od wielu lat podejrzewaliśmy, a dziś wiemy niemal na pewno, że nasza najbliższa planeta zapewnia warunki i zasoby dla utrzymania ludzi. Można sobie tylko wyobrazić entuzjazm, jaki wywoła postawienie tam stopy przez odkrywców, budowa bazy badawczej a może nawet pierwszego miasta i stałej kolonii ludzkiej. Być może my – ludzie spojrzymy na siebie na nowo. Zresztą raz już tak się stało. W 1969 r. Neil Armstrong postawił nogę na Księżycu i powiedział o „małym kroku dla człowieka i wielkim skoku dla ludzkości". Od tego czasu Srebrny Glob odwiedziło zaledwie 12 ludzi. Jednak w sensie zbiorowego przeżycia byliśmy tam wszyscy. Kto wie, może widok zdjęcia małej błękitnej planetki zawieszonej w czerni kosmosu powstrzymał generałów zimnej wojny przed wciśnięciem guzika do odpalenia rakiet?
Jeśliby tak się stało, zgodnie z logiką MAD (Mutual Assured Destruction) mielibyśmy koniec cywilizacji. Zresztą historia notuje dziesiątki takich „końców". Wybuch wulkanu w jedną noc unicestwił kulturę i militarną potęgę Minojczyków. Khmerowie – budowniczowie Angkor Vat – stracili środki do życia po zmianie trasy monsunów, wspaniałe miasta Majów zaś opustoszały prawdopodobnie wtedy, gdy wyjałowiona ziemia przestała rodzić kukurydzę.
Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że nasza kultura też zalicza cywilizacyjny wiraż. Może na naszych oczach spełniają się wieszczenia Thomasa Malthusa? Przed 200 laty zapowiadał, że rozwój cywilizacji doprowadzi do rychłego wyczerpania surowców połączonego z masowym głodem. Zgodnie z tymi „naukowymi ustaleniami" uznano każdego kolejnego człowieka za kolejną gębę do wyżywienia. Maltuzjaniści mówią nam: „opamiętajcie się!"; „zredukujcie liczbę ludności, zrezygnujcie z dzieci, przecież zamiast zakładać rodziny i mnożyć się jak króliki możecie dążyć do samorealizacji!". Termin „dobrodziejstwo humanitarnej eutanazji" jest logiczną konsekwencją takiego myślenia.
A może wyjściem z dzisiejszych kłopotów jest nie tyle przesiadka na rower, ile pobudzenie ducha pionierów, zdobywców, badaczy? Rozprzestrzenienie życia na inne planety i budowa tam siedlisk ludzkich? Żeby uruchomić ten proces, potrzebny jest przełom.