Wojdyła pochodzi ze wsi Biłka Szlachecka w pobliżu Lwowa. W 1940 roku został wraz z całą rodziną deportowany w okolice Nowosybirska. Był zmuszany do ciężkich prac fizycznych, bity, głodzony. Wraz z ojcem udało mu się przedostać do tworzącej się na terenie Sowietów polskiej armii. Po opuszczeniu nieludzkiej ziemi on został przeniesiony do Sosabowskiego, a ojciec został u Andersa. Walczył pod Monte Cassino.
Starszy od niego porucznik Stanisław Kowalczyk-Kowalewski (rocznik 1919) przed wojną mieszkał w Łodzi. Walczył podczas kampanii 1939 roku. Przedostał się na Węgry. Wstąpił do armii Sikorskiego, w 1940 roku bił się w Norwegii. Potem Francja i po jej upadku samotna przeprawa przez Pireneje. Został schwytany przez Hiszpanów 35 kilometrów od granicy. Zamknięty w obozie koncentracyjnym, został wypuszczony dopiero w 1943 roku. Natychmiast przedostał się do Anglii i zaciągnął do spadochroniarzy.
– Dlaczego akurat do nich?
– No cóż, może wyda się to dzisiaj śmieszne, ale ja po prostu chciałem się bić o Polskę. I w Polsce. Uważałem, że to mój obowiązek jako obywatela.
– Równie dobrze mógł pan to robić w piechocie.
– Nie, bo zostanie spadochroniarzem miało być jak wówczas mówiono „najkrótszą drogą do kraju". Przecież obiecywano, że będziemy walczyć tylko i wyłącznie w Polsce. Że nas zrzucą do kraju, że będziemy pierwszymi polskimi żołnierzami, którzy postawią nogę na naszej ziemi i przepędzą okupanta.
– Mieliście lądować w Warszawie podczas powstania?
– Tak, szykowaliśmy się już do wylotu. Byliśmy pewni, że będziemy walczyć na ulicach stolicy. Sosabowski o to zabiegał. Brytyjczycy się jednak nie zgodzili i zamiast tego zrzucono nas w Holandii.
–?Jaki był Sosabowski?
– To był dowódca z krwi i kości. Zupełnie nie troszczył się o siebie. Dbał tylko o swoich żołnierzy. Gotowy był zrobić dla nas wszystko.
– Podobno jednak służba pod jego komendą nie należała do łatwych.
– To prawda. Dawał nam straszny wycisk. Był niezwykle surowy, na ćwiczeniach padaliśmy wręcz z nóg. Generał powtarzał jednak, że im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi na polu bitwy. Podczas walki nie będzie bowiem taryfy ulgowej. Nikt nie będzie nam odpuszczał. Musimy być gotowi na wszystko. Teraz, z perspektywy lat, przyznaję mu rację. Twarda, surowa zaprawa, jaką otrzymaliśmy, uratowała wielu z nas życie.
– Wielu oficerów Sosabowskiego robiło jednak wszystko, aby uciec z jego brygady i przenieść się gdzie indziej.
– To dlatego, że on traktował wszystkich jednakowo. Każdy spadochroniarz, czy to zwykły strzelec, czy major, musiał przejść to samo diabelskie szkolenie. A oficerowie na ogół nie lubią się czołgać całymi godzinami z karabinem w błocie.
– Czy wobec siebie Sosabowski był również tak pryncypialny?
– Tak. Generał, choć miał już ponad 50 lat, przeszedł całe szkolenie. Nie oszczędzał siebie. Był twardzielem.
Podczas operacji „Market Garden" polska brygada poniosła niezwykle wysokie straty. 93 żołnierzy zginęło, około 250 zostało rannych. Pomimo katastrofalnej sytuacji Sosabowski podjął próbę forsowania Renu, żołnierze dostali się jednak pod niezwykle silny ostrzał i pokonać rzekę udało się tylko nielicznym. Dalsze próby przyjścia z odsieczą Brytyjczykom były pozbawione sensu. Sosabowski uznał, że jedynym ich efektem mogło być całkowite zniszczenie brygady.
Już w trakcie planowania „Market Garden" polski generał jako jedyny aliancki dowódca wyrażał swoje poważne wątpliwości w powodzenie operacji. Wskazywał, że Montgomery źle ją przygotował, nie wziął pod uwagę, jak silny był w rejonie Arnhem nieprzyjaciel. Jego głos został jednak potraktowany jako szerzenie defetyzmu, a wszelkie obiekcje odrzucone. W efekcie operacja, tak jak to przewidział, zakończyła się klęską.
W londyńskiej fabryce
Brytyjczycy postanowili zrzucić winę za własne niepowodzenie na „krnąbrnego" polskiego dowódcę. Zarzucono mu, że na polu bitwy zachowywał się zbyt zachowawczo. Że nie chciał się bić. Nie przyszedł z pomocą Brytyjczykom i to właśnie dlatego „Market Garden" zakończyła się klęską. Londyn wystąpił do polskiego dowództwa o odebranie Sosabowskiemu brygady i zdjęcie go ze stanowiska.
Ponieważ wcześniej na żądanie Brytyjczyków odwołany został inny niepokorny dowódca, naczelny wódz generał Kazimierz Sosnkowski, Sosabowskiego nie miał kto wziąć w obronę. Szef sztabu generał Stanisław Kopański zachował się w sposób pożałowania godny i przychylił się do prośby Brytyjczyków. Również prezydent Władysław Raczkiewicz ugiął się pod ich presją.
Powiedział generałowi Sosabowskiemu, że nieodwołanie go ze stanowiska mogłoby... wywołać kryzys w stosunkach z Brytyjczykami (już wtedy było wiadomo, że sprzedali Polskę Sowietom!). Rozkazem z 9 grudnia 1944 prezydent zdymisjonował Sosabowskiego. Nie dotrzymał obietnicy dania mu w zamian równorzędnego stanowiska. Generał został mianowany inspektorem jednostek etapowych i wartowniczych.
Decyzja wywołała oburzenie w szeregach brygady. Żołnierze ogłosili głodówkę, którą przerwali jednak na wyraźny rozkaz Sosabowskiego.
– To był dla nas szok. Wszyscy zawdzięczaliśmy mu życie! Przecież podczas „Market Garden" mógł posłuchać Anglików i rzucić nas do tej przeprawy. Wtedy wszyscy byśmy zginęli, a on dostałby od Brytyjczyków wysokie odznaczenie. Ocalenie żołnierzy było jednak dla niego ważniejsze niż osobista chwała. Niewielu oficerów by tak postąpiło – mówi Józef Wojdyła.
Podjęte przez Sosabowskiego próby oczyszczenia własnego imienia zakończyły się fiaskiem. Zdemobilizowany w 1948 roku, zdecydował się pozostać w Wielkiej Brytanii. Do okupowanej przez komunistów Polski oczywiście nie miał po co wracać. Sowiecki reżim w Warszawie pozbawił go – podobnie jak wielu czołowych oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – obywatelstwa.
Z kraju Sosabowski sprowadził syna Stanisława Janusza, słynnego „Stasinka". Żołnierza Kedywu, niezwykle dzielnego oficera, który podczas powstania oswobodził Żydów z Gęsiówki i podczas zaciętych walk z Niemcami stracił wzrok.
W cywilu Sosabowski założył prywatną firmę. Remontował domy, prowadził warsztat tapicerski. Zakończyło się to jednak fiaskiem. Generał musiał się zatrudnić w fabryce urządzeń elektrycznych CAV jako magazynier. Mieszkał w biednej dzielnicy Londynu. Żył więcej niż skromnie. Wielu brytyjskich kolegów z fabryki nie miało pojęcia, kim jest – jak go nazywali – „Stan". Dlatego się dziwili, że pracujący w zakładzie byli polscy żołnierze, nawet jeżeli byli na znacznie wyższych stanowiskach, salutowali magazynierowi. Sosabowski umarł w 1967 roku. Jego żołnierze sprowadzili prochy generała do kraju, został pochowany na wojskowych Powązkach w Warszawie.
Walka o honor
Przez wiele lat zapomniany, obecnie Sosabowski powoli przywracany jest polskiej pamięci zbiorowej. Patronuje szkołom i brygadzie powietrznodesantowej. W minioną środę Senat Rzeczypospolitej – w 120. rocznicę urodzin generała – uczcił go specjalną uchwałą. Na sali obecni byli członkowie rodziny dowódcy i jego żołnierze. Ustalono, że wrzesień tego roku będzie miesiącem pamięci Sosabowskiego i 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Podobnie jest w Holandii. W wyzwolonym przez spadochroniarzy Driel znajdują się dwa pomniki. Jeden poświęcony wszystkim polskim spadochroniarzom, drugi samemu Sosabowskiemu. W centrum miasteczka znajduje się plac Polski i ulica imienia generała. W 2006 roku królowa Beatrix uhonorowała Sosabowskiego Medalem Brązowego Lwa. Jego żołnierzom nadała zaś Order Wilhelma. Podczas uroczystości monarchini podkreśliła, że bohaterskie czyny polskich spadochroniarzy do tej pory nie doczekały się formalnego uznania.
„Ten historyczny błąd popełniony w przeszłości zostaje teraz naprawiony. [Ordery] to wyraz uznania dla polskich bojowników, którzy walczyli o wyzwolenie Holandii, oraz dla ich wyjątkowej dzielności, którą się odznaczyli. Oddajemy hołd w szczególności tym, którzy walkę przypłacili życiem" – powiedziała królowa. Co roku w Driel organizowane są obchody wyzwolenia miasta przez Polaków, na które przyjeżdżają weterani brygady.
Państwem, które do dziś oficjalnie nie zrehabilitowało Sosabowskiego, jest natomiast Wielka Brytania. W środę podczas przyjmowania uchwały na sali Senatu znajdował się brytyjski ambasador.
– Powinna nastąpić rehabilitacja generała w brytyjskiej historiografii. Oczekujemy, że władze brytyjskie w sposób publiczny przywrócą dobrą pamięć generałowi Sosabowskiemu – zwrócił się do niego senator Bogdan Klich.
Jak wynika z nieoficjalnych informacji, na zlecenie Ministerstwa Obrony Narodowej nasi sztabowcy przygotowali niedawno szczegółową ekspertyzę operacji „Market Garden". Potwierdziła ona, że generał Sosabowski nie ponosił odpowiedzialności za jej fiasko. Mało tego – dzięki jego zdecydowanej postawie i znakomitemu dowodzeniu udało się uratować wiele tysięcy alianckich żołnierzy. Przede wszystkim Brytyjczyków.
Na podstawie ekspertyzy dyplomaci rozpoczęli zakulisowe działania mające skłonić Londyn do rehabilitacji Sosabowskiego. Na razie nie przyniosły one efektu.
– Brytyjczycy to nie są ludzie, którzy przyznają się do błędów. Jak powiedział mi wnuk generała, prędzej rozpadnie się londyński pomnik marszałka Montgomery'ego, niż Brytyjczycy zwrócą generałowi honor – mówi Joanna Pieciukiewicz, reżyserka filmu opowiadającego o niesprawiedliwości, która dotknęła polskiego dowódcę.
Epilog
To było zaraz po wojnie – opowiada porucznik Stanisław Kowalczyk-Kowalewski – podróżowałem po Anglii z narzeczoną, pół Walijką, pół Szkotką. Na jednej ze stacji kolejowych w Londynie stała grupa polskich żołnierzy od Andersa. Mieli źle dopasowane, stare, znoszone mundury. Naprzeciw nich stała grupa angielskiej młodzieży. Wyśmiewała się. „Jak wy wyglądacie?! Wracajcie do siebie, do Polski! Macie przecież tam swojego prezydenta Bieruta i swój rząd. Czego tu szukacie w tych łachach? Jesteście nam już niepotrzebni!". Podszedłem do tych młodych ludzi i strasznie ich ochrzaniłem. Powiedziałem im, jak wygląda ten „polski rząd" i kto nas sprzedał Sowietom. Zamilkli, nawet mnie przepraszali. Dziś myślę, że to była scena symboliczna. Tak jak symboliczny dla losów wszystkich polskich żołnierzy walczących u boku Brytyjczyków podczas II wojny światowej był los mojego dowódcy, generała Stanisława Sosabowskiego.