Mały, skromny budynek w centrum Jerozolimy przy HaRav Kook, 200-metrowej uliczce między Jaffa Street i HaNevi'im, niedaleko Mea Shearim – dzielnicy ortodoksyjnych żydów. Brak na nim jakichkolwiek symboli religijnych, budynek bardziej przypomina biuro albo przedstawicielstwo dyplomatyczne. W środku szeroki przedpokój, schody prowadzące do części mieszkalnej, a na końcu korytarza drzwi i spore kwadratowe pomieszczenie praktycznie pozbawione ozdób. Na ścianie wisi mały drewniany krzyż, przy ołtarzu czterech księży w białych szatach, zgromadzenie około 30 wiernych uczestniczy we mszy świętej. Katolickiej.
Zbliża się moment udzielenia komunii świętej, uczestnicy liturgii wymieniają pozdrowienie „Shalom HaMashiach", prowadzący łamie macę na kawałki i najpierw dzieli się z innymi księżmi, następnie zwraca się do wiernych. Większość z nich podchodzi do ołtarza, przyjmuje sakrament w postaci macy i białego wina z kielicha.
W kościele św. Szymona i Anny w Jerozolimie codzienna - o 18.30 odbywa się po hebrajsku, ale nie jest to zgromadzenie mesjanistycznych „Żydów dla Jezusa" znanych zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i bardzo, ale to bardzo nielubianych w Izraelu. Nie jest to też zwykły kościół rzymskokatolicki, jeden z wielu, które służą ponad 20 tysiącom chrześcijańskich Arabów zamieszkałym w Izraelu. Kościół przy HaRav Kook w Jerozolimie jest główną siedzibą i jednym z sześciu zgromadzeń Wikariatu św. Jakuba, czyli katolickiego Kościoła Języka Hebrajskiego. Podległe Łacińskiemu Patriarsze Jerozolimy stanowią coraz bardziej rozpoznawalną część rzymskokatolickiej wspólnoty w Izraelu. Tzw. hebrajscy katolicy oficjalnie funkcjonują od 1995 roku, wspólnota liczy około 500 członków, a jej zgromadzenia mieszczą się w Jerozolimie, Jaffie, Hajfie, Beerszebie, Tyberiadzie i w Nazarecie.
Oswald z Miru
Tej liturgii przy HaRav Kook nie byłoby, gdyby nie polski karmelita bosy Oswald Rufeisen. Urodzony koło Żywca w 1922 roku, ocalony z Zagłady przez polskie siostry zmartwychwstanki w miejscowości Mir na dzisiejszej Białorusi, podobnie jak wielu innych Żydów ukrywanych w klasztorach przyjął chrzest, choć on – w przeciwieństwie do większości swoich rodaków – wraz z chrztem faktycznie przyjął chrześcijaństwo. Po wojnie wstąpił do karmelitów i w 1949 roku złożył wieczyste śluby zakonne, a w 1952 został wyświęcony na księdza. W 1959 roku Oswald Rufeisen, ojciec Daniel, jak mówiono na niego w zakonie, wyjechał do Izraela, stając się bohaterem jednej z najbardziej znanych kontrowersji prawnych w historii kraju.
Ojciec Daniel zwrócił się do sądu o uznanie go za Żyda. Mimo że nikt nie podważał faktu jego pochodzenia, sprawę, która ostatecznie trafiła do Sądu Najwyższego, przegrał, bo według większości sędziów, stając się księdzem katolickim, przestał być Żydem. Sprawa Rufeisena stanowiła precedens prawny, który do dziś bywa podstawą odmowy przyznania narodowości i innych przywilejów wynikających z „prawa powrotu" Żydom, którzy stali się księżmi katolickimi. Według prawa Izraela każdy Żyd w momencie wylądowania na terytorium państwa żydowskiego ma prawo do uznania swojej żydowskiej narodowości oraz otrzymania automatycznie obywatelstwa izraelskiego. Może być niewierzący, może nienawidzić judaizmu i Izraela. Praktycznie może nawet być ochrzczonym katolikiem – setki Ocalonych po wojnie osiedlało się przecież po wojnie w Izraelu, a władze zakładały, że chrzest był wymuszony okolicznościami. Nie może tylko być księdzem katolickim, bo przyjęcie święceń oznacza porzucenie żydostwa.
Ojciec Rufeisen ostatecznie otrzymał obywatelstwo izraelskie, ale w myśl prawa tego kraju do śmierci w 1998 roku nie był Żydem. Odmowę sądu przyjął z pokorą i nigdy nie krytykował władz izraelskich za decyzję, która do dziś traktowana jest przez niektórych Żydów w Izraelu i wielu poza jego granicami jako krzywdząca. Jego sytuację w państwie żydowskim utrudniała również niechęć wielu Żydów do jakichkolwiek przejawów misjonarstwa w Izraelu, a w swojej niechęci do działalności ojca Rufeisena nie różnili się zbytnio od hierarchii przedsoborowego Kościoła. Dla katolickich przełożonych ojca Daniela najlepszym rozwiązaniem byłaby jego praca wśród Arabów: dla Izraelczyków podejrzewających go o chęć nawracania Żydów taka posługa też byłaby bezpiecznym rozwiązaniem.
Jednak Rufesein chciał czego innego. Zamieszkał w klasztorze Stella Maris w Hajfie i rozpoczął działalność wśród Żydów-chrześcijan przybyłych po wojnie z Europy. W latach 50. i 60. byli to głównie Polacy, jak również Czesi, Rumuni, Rosjanie, Francuzi i inne narodowości. Rodziny te osiadłe w Izraelu po 1948 roku nie przechodziły na judaizm, niektóre z ich dzieci również pozostawały przy chrześcijaństwie, a równocześnie uczyły się w hebrajskich szkołach. Nieliczni katolicy uczestniczyli w normalnym życiu Izraela, a ich wspólnym językiem był hebrajski. Stąd pojawiła się idea hebrajskiego Kościoła katolickiego. Na początku była to spora, co najmniej kilkutysięczna wspólnota.
Korzenie z czasów Jezusa
Język to nie wszystko. Istotą pomysłu była próba powrotu do judaistycznych korzeni chrześcijaństwa. Rufeisen współtworzył Stowarzyszenie św. Jakuba złożone z teologów, zakonników i księży, którzy odwołując się do imienia jednego z pierwszych uczniów Chrystusa, chcieli odtworzyć pierwotny Kościół z czasów Jezusa i jego apostołów. Rufeisen twierdził, że dąży do przywrócenia pluralizmu w Kościele, zwrócenia chrześcijaństwu jego żydowskiego wymiaru. Trzeba pamiętać, że w tym czasie to była absolutna egzotyka, a dla niektórych wręcz zamach na katolicyzm – w Kościele przedsoborowym żaden dialog z judaizmem nie istniał, wręcz przeciwnie – w tekstach liturgicznych i nauczaniu Kościoła pełno było elementów wrogich Żydom. Rufeisen nie tylko odprawiał msze po hebrajsku, ale unikał odwołań do Trójcy św., mówił, że wierzy w Boga, a nie prawdy objawione. Wzywał do tolerancji międzywyznaniowej, zachęcał katolików, by uczyli się życia rodzinnego od Żydów, występował przeciwko celibatowi.
Krótko mówiąc, ojciec Daniel Rufeisen, jak wielu innych Żydów-chrześcijan do dziś, był odrzucany zarówno przez część Żydów, jak i Kościoła katolickiego. Obu środowiskom nie pasował z różnych powodów. Mimo to cieszył się ogromną popularnością wśród swoich wiernych, rozwijał działalność duszpasterską i charytatywną. Zarejestrował również w Hajfie Stowarzyszenie Hebrajskich Chrześcijan w Izraelu, co spotkało się ponoć z wściekłością Łacińskiego Patriarchy Jerozolimy, czyli miejscowego zwierzchnika Kościoła katolickiego, który tradycyjnie woli ograniczać działalność duszpasterską do środowisk arabskich, a przez wielu Izraelczyków oskarżany jest regularnie o jawny antysemityzm oraz polityczne sprzyjanie Palestyńczykom.
Ojciec Rufeisen zwykle pomniejszał skalę swoich nieporozumień z przełożonymi, oficjalnie podkreślał, że ma pełne poparcie biskupów i nie ustawał w wysiłkach, by Kościół poważnie potraktował jego próbę przywrócenia do życia hebrajskich chrześcijan w ramach oficjalnych struktur Kościoła. Kochał Izrael, nie unikał krytyki polityki Watykanu wobec swojego kraju, prosił w liście papieża Jana Pawła II, by nie spotykał się z Jasirem Arafatem, a – jak wspominał jego współbrat zakonny Johanan Elihai – w półtoragodzinnej rozmowie z Janem Pawłem II w 1984 roku poprawił papieża, gdy ten uznał Kościół za „nowy Izrael". Zasugerował, że lepszym określeniem jest „poszerzony Izrael", co papież skwitował: „Tak, ma ksiądz rację, pomyliłem się, lepiej jest powiedzieć „poszerzony Izrael"„.
Kochał również Polskę. W rozmowie z historyk Ewą Kurek publikowanej w „Tygodniku Powszechnym" mówił: „Moje serce w Polsce jeszcze pozostało. Wciąż jestem jakoś rozdwojony. Ja tutaj żyję całkowicie, ale Polska pozostała moją ojczyzną. Tam się rodzili moi ojcowie, nie wiem, od którego pokolenia, może od samego początku tego tysiąca lat. Ponadto strasznie zależy mi na tym, aby moi przyjaciele w Polsce wiedzieli, że ja jako chrześcijanin nie zagubiłem się wśród Żydów, że ja tutaj jako chrześcijanin odnalazłem się. Izrael wyprostował mnie. Dał mi stos pacierzowy nie tylko jako Żydowi, w tym wypadku jako Izraelczykowi, ale także jako chrześcijaninowi. Tutaj odnalazłem swój dom także jako chrześcijanin i to nie tylko w stosunku do Żydów, ale także w stosunku do Kościoła. Dlatego mam prawo stawiać pewne postulaty i wydaje mi się, że przemawiam w imieniu Kościoła. Tego, który tutaj istniał na samym początku, i tego, który będzie istniał jutro jako jego kontynuacja".