Chiński model kapitalizmu" to kolejny oksymoron, który zaśmieca naszą wyobraźnię zbiorową. Tak jak „Stany Zjednoczone Europy" czy „parytety demokratyczne" mające uwiarygadniać całkowicie niedemokratyczne wybory i niespójne organizmy, tak też bajońskie fortuny Chin mają świadczyć o równorzędności dwóch systemów.
Znak równości stawiany jest między zbijaniem fortun przez partyjnych aparatczyków a filozoficznym konceptem, jakim jest indywidualne prawo do bogacenia się. Efekt na pozór ten sam – bogactwo, ale cele są zupełnie inne. Nadrzędną wartością gospodarki wolnorynkowej jest wolność, a nie rynek. Rynek to tylko jeden z jej przejawów, miejsce, gdzie tę wolność się egzekwuje. Tak jak wolność słowa, prawa człowieka, swoboda wyznania.
Chiński model to nic innego jak klasyczny wyzysk. Uprzywilejowane przynależnością partyjną jednostki otrzymują licencje na bogacenie się kosztem niewolniczej pracy mas. Jeśli idzie o założenia, chiński model niewiele odbiega od założeń marksizmu czy dowolnej innej dyktatury. To, że partyjni funkcjonariusze opływają w kapitalistyczne dobra, nie czyni z nich kapitalistów.
Kapitalistami nie są ani chińscy miliarderzy, ani rosyjscy oligarchowie, których fortuny pochodzą z nadania Kremla.
Ideologiczny groch z kapustą. Coś jak modne ostatnio utożsamianie rewolucji francuskiej z amerykańską. Jedno z drugim wspólne ma tylko słowo „rewolucja" – i tyle. Francuski zryw pospólstwa nijak ma się do buntu przedsiębiorców i właścicieli ziemskich przeciwko brytyjskim wojskom kolonialnym.