A teraz jesteśmy nowocześni i mamy laptopy. Pisałem o tym felietony na stronę Wielkapolonia.pl
Wielka Polonia? A jakie macie granice?
Od morza do morza i dalej. Kiedy Wojciechowski kupował licencję, nastroje były takie, że to jednak jest nie w porządku. Tylko co mieliśmy zrobić? Kopać się z koniem?
Inna rzecz, że wszyscy mówią, iż od 30, 40 lat nie było w 100 procentach uczciwego awansu czy mistrzostwa Polski! No może teraz coś się zmieniło. Wojciechowski, żeby zachować się normalnie, powinien kupić kilka ostatnich meczów, zapłacić sędziom i byłby w ekstraklasie.
Nie da się w Polsce odnieść sukcesu uczciwie?!
Mówi się, że nie było w polskiej piłce uczciwych awansów i uczciwych mistrzów, choć, powtarzam, podobno to się teraz zmienia. Całe wielkie śledztwo we wrocławskiej prokuraturze i tak objęło tylko płotki i wierzchołek góry lodowej. Ludzie uczciwi w Polsce powinni trzymać się z dala od piłki nożnej.
Ty się nie trzymasz.
Bo jestem wariatem. A wina Wojciechowskiego polegała na tym, że on miejsce w lidze kupił uczciwie, a nie tak jak się to wcześniej robiło – pod stołem.
Obrony byłego właściciela jednak się nie spodziewałem.
Ja go nie bronię, bo powtarzam, że to było niefajne i tak się robić nie powinno, ale zauważam, że jest w krytykowaniu go jakaś hipokryzja.
Józef Wojciechowski był władcą absolutnym i absurdalnym.
Nawet ja nie pamiętam, ilu trenerów zwolnił przez te kilka lat. 17, 18?
Zwalniał nie tylko trenerów.
Na Weszlo.pl opisali historię, jak to komuś nalał whisky, a gość sobie do niej dolał coli. A ponieważ to była jakaś bardzo droga whisky, to pan Wojciechowski człowieka zwolnił.
Jaki on jest?
Ten facet jest karykaturą polskich dorobkiewiczów jak z podrzędnego kabaretu, ot, taki bogacz z farsy. Miał przy tym jednak kilka dość niezwykłych zwyczajów, na przykład odbierał telefony od nieznajomych. I zadzwonił kiedyś do niego mój kumpel, kibic Polonii. Wojciechowski mówił i mówił, ale w pewnym momencie umilkł, by nabrać powietrza, na co się wtrącił mój kolega. I usłyszał: „Proszę pana, ja mam tyle pieniędzy, że mi nikt nie śmie przerywać. Proszę słuchać".
Trudno się nie zaśmiać.
Bo to jest czad, nie? Facet otwartym tekstem opowiada o swoich pieniądzach i o tym, jak to wpływa na stosunki międzyludzkie.
Fascynująca postać.
I przy tym dobrze wyglądał: w kowbojskich butach, białej kurteczce, z piękną, bardzo młodą kobietą... Przyjeżdżał zawsze tym potwornie drogim samochodem, zdaje się hummerem, za którego Polonia w tej swojej IV lidze mogłaby teraz ze dwa sezony przeżyć.
Jednocześnie odniósł prawdziwy sukces w biznesie. I wkładał w Polonię własną forsę, więc czemu tak głupio?
Wszyscy kibice się zastanawiają, jak on prowadzi to swoje J. W. Construction, bo gdyby prowadził tak jak Polonię, to te mieszkania i ta cała firma już dawno by się zawaliły. Przecież to była katastrofa.
No właśnie: jakim cudem?
On powtarzał, że się na wielu rzeczach nie zna i ma zaufanie do fachowców, a oni go tak potwornie dymali na kasie, że to się w głowie nie mieści! Przepłacał nie tylko piłkarzy, ale i doradców, menedżerów, trenerów, wszystkich. Wydawał idiotycznie wielkie pieniądze, a wszyscy z niego kpili...
Nadal nie rozumiem, jak człowiek, który w innych sprawach nie daje się oszukać, tu jest robiony w konia przez każdego?
Wszyscy kibice zadawali sobie to pytanie w intencji odnalezienia jakiegoś drugiego dna. I okazało się, że drugiego dna nie ma. Wojciechowski po prostu taki jest, on ma mentalność dużego dziecka, to infantylny sześćdziesięciolatek, który miał zabaweczkę, ale się obraził, znudził i ją wywalił.
Stanisław Gebethner mówi, że Wojciechowski to przykład nuworysza, któremu obce są wszelkie zasady.
Myślę jednak, że on hołduje pewnym zasadom kupieckim, nie jest oszustem i przestępcą, ale zupełnie obcy jest mu właśnie etos, imponderabilia. Z jednej strony przyszedł do teatru na moją sztukę „Czarne serca" z okazji stulecia klubu, wzruszał się i śmiał, gdzie należało, wszystko fajnie, fajnie, ale z drugiej strony najważniejszy był biznes i tyle. I wyszło, jak wyszło.
Właśnie o to można mieć do niego pretensje, że dla niego klub to tylko klub, nie liczy się historia, nie liczy się patriotyczna tradycja, nic. A w końcu Polonia to choćby piękna karta powstańcza. To było chyba 21 czy 22 sierpnia, kiedy chodziło o to, by połączyć nasze oddziały z Żoliborza ze Starówką, a Niemcy siedzieli w okolicach Dworca Gdańskiego z pociągiem pancernym i dużymi siłami. Wolne miejsce do ataku powstańcy znaleźli przez boisko Polonii. Legenda głosiła, że padło ich 11, ale tak naprawdę było ich 13...
Wróćmy do Wojciechowskiego. Kiedy przychodził do Polonii...
...to wszyscy byli zachwyceni, że oto na Konwiktorską trafia poważny biznesmen z pieniędzmi. Okoliczności były dramatyczne, bo przejął klub, gdy zmarł poprzedni sponsor, bez wzmocnienia, w trudnej sytuacji.
I spadł do II ligi.
Bo Wojciechowski przy wszystkich swoich wadach ma tę zaletę, że nie kupuje meczów. Zamiast kupić te wszystkie spotkania pod koniec rundy, on się uparł, że tego nie zrobi – no, chyba że chciał, ale nie wiedział, jak to załatwić. W następnym sezonie wzmocniono zespół i drużyna powinna wrócić do ekstraklasy, ale piłkarzom za dobrze się tam żyło i postanowili się nie przemęczać i nie awansowali.
To podejrzenia czy wiedza?
Byłem w Legnicy na meczu ze spadającą z II ligi Miedzią. I w niej grał jakiś nieprawdopodobnie niski człowiek – wyglądało to tak, jakby Miedź się tak skandalicznie i jawnie podkładała, że wystawiła dziecko, tymczasem był to mierzący 154 cm niejaki Garuch, zwany „Karłem". I on nas załatwił, strzelił chyba ze dwie bramki, był najlepszy na boisku. Dla kibiców było jasne, że to Polonia odpuściła ten mecz, nie chciało im się, bo po co się męczyć i dostawać baty w ekstraklasie, skoro można świetnie żyć w II lidze?
Trudno się Wojciechowskiemu dziwić, że się wściekł.
Miał nawet ochotę zostawić klub, ale akurat wtedy przyszła oferta Drzymały i kupił miejsce w pierwszej lidze.
Utarło się, że Polonii kibicują rodowici warszawiacy, a ty jesteś nim dopiero od 30 lat...
Cóż to jest w stuletniej historii Polonii, prawda?
Dlaczego 14-latek z Zielonej Góry ośmiela się kibicować Polonii?
To z miłości do literatury i z patriotyzmu. Jeszcze w dzieciństwie, w Zielonej Górze czytałem „Do przerwy 0: 1" Bahdaja i dowiedziałem się, że istnieje taki klub, któremu kibicuje cała Warszawa, że wszyscy go kochają, że „cała Wola za Polonią", a którego to klubu nie mogłem znaleźć w tabelach, choć interesowałem się piłką.
A patriotyzm?
W 1982 roku przeprowadziłem się do Warszawy, trafiłem do liceum i bardzo chciałem chodzić na mecze pierwszej ligi. No i miałem do wyboru milicyjną Gwardię i wojskową Legię. A to był przecież stan wojenny i tu dwaj okupanci: milicja i wojsko! Gorzej być nie mogło.
Mógł być jeszcze klub rosyjski.
Tam też było milicyjne Dynamo, wojskowe CSKA, a tamten akceptowalny to kolejowy Lokomotiv.
Polonia skądinąd też była klubem kolejowym.
Choć nie jak w innych krajach bloku – centralnym, bo nim był Lech Poznań, a nie klub ze stolicy, no ale u nas zawsze wszystko było jakoś porąbane. Więc mając do wyboru warszawskie odpowiedniki CSKA i Dynamo, wybrałem Lokomotiv.
Tak to sobie wykoncypowałeś?
Jak przeniosłem się do Warszawy, to jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłem, było pójście na derby Legia – Gwardia. I to było niesamowite: tu grają przeciw sobie okupant wojskowy z milicyjnym, a na trybunach sami warszawscy antykomuniści, którzy skaczą do góry i ryczą ze szczęścia razem z tłustymi generałami, kiedy ich drużyna zdobywa bramkę.
W odruchu oburzenia wybrałeś Polonię?
Nie tak od razu. Najpierw poszedłem sobie na nią nie w dniu meczu i zobaczyłem martwe, ale bardzo ładne miejsce. Byłem zdumiony, że trzecioligowy klub ma takie świetne zaplecze. Dla mnie stadion trzecioligowy to jak w Zielonej Górze wał ziemi, na nim jakieś ławki i budka klubowa, a jak się już przez drzwi na stadion wchodziło, to znaczy, że to była ekstraklasa. No i Polonia wyglądała zbyt dobrze jak na tę swoją trzecią ligę: fontanna, klombik, mosiężne klamki. No ale jednak to była trzecia liga, a ja nie po to wyjeżdżałem z Zielonej Góry, żeby znowu utopić się w trzeciej lidze. Nie mogłem się jednak przemóc, żeby kibicować milicji albo wojsku.
Jak z tego dylematu wybrnąłeś?
Jeździłem na weekendy do Łodzi, do babci. Tam chodziłem jednocześnie na Wi- dzew i ŁKS. W końcu to była ekstraklasa, a przynajmniej nie było tego odium wojskowo-milicyjnego. Tak mi się tam podobało, że zaliczyłem czasem z rozpędu Start Łódź, a raz byłem nawet na meczu ChKS Chojny!
To czemu nie mogłeś chodzić na Polonię?
Byłem na Hutniku, na Okęciu, podobnych...
Miałem kolegę, który chadzał na takie mecze, ale on był regularnym wariatem.
Wtedy i ja byłem, ale mi trochę przeszło. Ale smutek, że ta Polonia dogorywa, we mnie tkwił. Wystarczyło jej tylko przytkać kurek z pieniędzmi, żeby się dobrym piłkarzom nie opłaciło grać w Polonii. Zresztą samo usytuowanie Polonii w resorcie kolei, zawsze biedniejszym od MSW czy wojska, pokazywało jej miejsce w szeregu.
Kiedy zacząłeś chodzić na Polonię?
W 1985 roku byłem na meczu ze Stalą Mielec, kiedy Polonia spadała z drugiej ligi do trzeciej. Na trybunie dziadki, w piaskownicy na dole wnuki, ale generalnie upadek: trzecia liga, widać było, że to się nie podniesie. Uznałem, iż nie doczekam jej sukcesów, więc po co się angażować – żeby się dołować? Za to chodziłem trochę na koszykówkę.
Tymczasem padła komuna...
I od razu w Polonii zaczęło się dziać lepiej. Wtedy pomyślałem, że może jednak nabierze oddechu, że może warto, no i zacząłem chodzić na mecze.
Polonia zdobyła nawet mistrzostwo i puchar Polski, ale potem nie była w stanie utrzymać się w I lidze. Ze skrajności w skrajność.
Tak się mściły lata promowania jednej drużyny w Warszawie – Legii. W końcu w Krakowie Cracovia też cienko przędzie, a w Łodzi ŁKS też nie może wydobyć się z cienia i tak słabego Widzewa. To samo Poznań: wielki Lech i ledwie zipiąca Warta, a to przecież ona zakładała ligę w Polsce, nie Lech! Trudno oczekiwać, by normalnie funkcjonował klub, który nie ma porządnego stadionu, gdy Legii buduje się nowy za pół miliarda złotych.
Cracovia ma nowy stadion, a i tak jej to nie uratowało przed spadkiem.
Ale spadła do I ligi, a nie VII.
W tym twoim wyborze Polonii nie było krztyny snobizmu, przekory, że skoro wszyscy kibicują Legii, to ty odwrotnie?
Jest coś z przekory, z takiej chęci, by nie płynąć z prądem, by mieć własne zdanie, ale nie to było najważniejsze. Sorry, ale ja po prostu nie potrafiłbym chodzić na Legię!
Legia, klub marszałka Piłsudskiego...
Raczej marszałka Rokossowskiego. Ta tradycja była tam żywsza. Przepraszam, mogę prosić jeszcze o piwo?!
Uprzedzam, że to się nagrało.
Niech pójdzie, już po 13, można.
Ja akurat nie jestem kibicem Legii, ale za komuny każdy klub miał swoich paskudnych generałów, Polonia też.
Historię Polonii w PRL zdeterminowało wydarzenie z 1945 roku, kiedy Polonia przez pół roku była klubem milicyjnym. I gdy zawodnicy i kibice zorientowali się, co to znaczy milicja, odrzucili ten protektorat i jakby piorun w Polonię strzelił – wszystkie dotacje zlikwidowano i została goła sekcja piłkarska.
Polonia to był dziwny klub. W zasadzie nie miała kiboli.
No trochę ich było, w końcu musieliśmy być normalnym klubem, ale rzeczywiście tu nie przychodziły bandy napakowanych, łysych kolesi, którzy czują się silni w kupie. Oni zawsze będą woleli Legię, bo tam mają swoje armie.
A na Konwiktorskiej?
Jak młody człowiek, to raczej licealista lub student, a nie gość z zawodówki. Jak czterdziestolatek, to prawnik czy lekarz, a nie mechanik samochodowy, i wreszcie jak emeryt, to inżynier lub nauczyciel, a nie jakiś lump. Tacy na pewno też są, i bardzo dobrze, ale są w mniejszości. Jest jakiś polonijny szyk, tu twarze są jakieś inne. To arystokracja kibiców Warszawy.
Kilka razy mówiłeś o sobie jak o wariacie. Na czym to szaleństwo polega?
Jeździłem z Polonią po wszystkich stadionach, różnych ligach, znam z widzenia ludzi z trybun z całej Polski. Logistycznie było to dość skomplikowane, bo jednocześnie jeździłem za żużlowcami Falubazu Zielona Góra. No co tak dziwnie patrzysz?
Sprawdzam, czy piwa nie przedawkowałeś, ale ty to serio mówisz.
No wiesz, ja w końcu specjalnie kupiłem mieszkanie tu, w sąsiedztwie, żeby być blisko Polonii.
Nie wierzę, okolica ci się spodobała i tyle.
Okolica jest kapitalna i spodobała mi się, ale dopiero później, gdy już tu zamieszkałem. Wcześniej po prostu chciałem być bliżej stadionu.
A teraz będziesz jego współwłaścicielem?
Studiujemy różne rozwiązania, które były za granicą, w Lechii, w Cracovii – pewnie powstanie stowarzyszenie kibiców, które będzie miało prawo do jakiejś złotej akcji, wpływu na klub. I wtedy do niego wstąpię.
Budujecie utopię?
Takie rzeczy działają na świecie, ale mnie się wydaje, że to rozwiązanie na początek. Później, jeśli przyjdzie duży sponsor, pewnie się zmieni, ale trzeba wypracować taki model, by nie oddać Polonii znowu jakiejś małpie z brzytwą. Bo to się po prostu nie godzi.
—rozmawiał Robert Mazurek
Doman Nowakowski jest autorem scenariuszy wielu seriali (m. in. „Miodowe lata", „Święta wojna", „Kasia i Tomek", „Hela w opałach", „Piąty stadion") i filmów („Biała sukienka", „Siedem grzechów popcooltury", „Skrzydlate świnie"). Aktor, reżyser, producent