Złamany szeląg

Od Mieszka Starego i Filipa IV Pięknego przez Krzyżaków i Jana Kazimierza po Benito Mussoliniego i Bena Bernankego. Oto poczet władców, którzy psuli pieniądz

Publikacja: 29.09.2012 01:01

„A co ma się marnować...”. Podpałka z kilku milionów marek w okresie hiperinflacji w Niemczech

„A co ma się marnować...”. Podpałka z kilku milionów marek w okresie hiperinflacji w Niemczech

Foto: Corbis

"Z pewnością żadna klęska, żadna zaraza ani śmiertelność, ani spustoszenie przez nieprzyjaciół całej ziemi łupiestwem i pożarami więcej by nie zaszkodziły ludowi Bożemu niż częsta zmiana i zdradliwe pogarszanie monety. Jakaż zaraza albo jakaż piekielna czarownica niemiłosiernie ogałaca, gubi i osłabia chrześcijan niż oszustwo władcy w monecie" – pisał żyjący w XII wieku czeski kronikarz Kosmas.

Od jego czasów tylko pozornie wiele się zmieniło. Cztery najważniejsze banki centralne na świecie, amerykańska Rezerwa Federalna, Europejski Bank Centralny, Bank Japonii i Bank Anglii, ogłosiły kolejny dodruk waluty, by wesprzeć wzrost gospodarczy. Na razie głównym efektem „ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej", które jest przeprowadzane już od kilku lat przez Amerykanów czy Brytyjczyków, jest jednak gwałtowny skok cen surowców i żywności. Nie można bowiem dodrukować bogactwa. Nie usuwa się w ten sposób przyczyn obecnych kłopotów.

Jensowi Weidmannowi, szefowi Bundesbanku, taka polityka banków centralnych przypomina scenę z Fausta. Diabeł namawia cesarza, by dodrukował pieniądze zabezpieczone złotem, które władca dopiero planuje zdobyć.

Psucie pieniądza znów staje się codziennością. A ma bardzo bogatą i niechlubną tradycję.

Mniej srebra w srebrze

Znany kanadyjski ekonomista John Kenneth Galbraith tak opisuje ten stary proceder: „Bicie monet było (...) także zachętą do państwowych oszustw na wielka skalę, i prywatnych na mniejszą. Rozrzutni albo bardzo przyciśnięci brakiem pieniędzy władcy (a taka była na przestrzeni dziejów znakomita większość tej klasy) nieodmiennie doznawali w pewnej chwili olśnienia, że przecież mogą zmniejszyć ilość metalu w swych monetach albo wprowadzić do nich nieco tańszego mosiądzu i liczyć na to, że nikt tego nie zauważy, a przynajmniej nieprędko. W ten sposób za mniejszą ilość srebra czy złota będzie można kupić tyle samo co przedtem albo za tę samą ilość czystego metalu o tyle więcej".

Za ojca tej idei może uchodzić Polikrates, tyran wyspy Samos, żyjący w II połowie VI w. p.n.e. Zapłacił wynajętym żołnierzom ze Sparty sfałszowanymi złotymi monetami. Rdzenie z miedzi otoczone były tylko cienką blaszką ze szlachetnego kruszcu i zbite stemplem.

Podczas kosztownych wojen punickich z Kartaginą masowo psuje monetę Rzym, zmniejszając zawartość kruszcu. Nie brakuje teorii, że jedną z głównych przyczyn jego upadku jest właśnie spodlenie pieniądza i wywołana tym inflacja. Od tego czasu praktyka nie zmienia się przez stulecia: kolejni władcy wypuszczają emisje monet z coraz mniejszą zawartością srebra, a większą miedzi. Do obiegu trafiają brakteaty, liche monety, tak cienkie, że mogą być bite tylko z jednej strony.

Gdy pieniądze są już do cna zepsute i nikt nie chce ich przyjmować, robi się reformę, zbierając z rynku, przetapiając i wypuszczając nowe. Tyle że po każdej reformie i wprowadzeniu monet większej wartości znów każdy szanujący się władca zaczyna psuć pieniądz. To dla niego często główne źródło zarobku.

Choć prawo bicia monety jest zastrzeżone dla królów i książąt, często nadają oni taki przywilej biskupom, miastom czy feudałom, a więc liczba psujących pieniądz powiększa się. Ponieważ nie chcą mieć konkurencji, zwykłych fałszerzy (można rzec: prywatnych, nie urzędowych) karze się wyjątkowo okrutnie, np. wlewając do gardła roztopiony metal.

Niedoścignionym mistrzem w dziedzinie psucia pieniądza okazał się żyjący na przełomie XIII i XIV wieku król Francji Filip IV Piękny, tak barwnie opisany w powieściowym cyklu Maurice Druona „Królowie przeklęci". Dziedziczy ogromne długi po przodkach, ale i sam toczy kosztowne wojny z Anglią. Psucie przez niego pieniądza daje się tak mocno we znaki ludności, że oblegany przez lud Paryża w katedrze Notre Damme, musi przysięgać, iż porzuci ten proceder. Słowa nie dotrzymuje. Przy okazji znajduje także inne źródła dochodów, nakłada podatki na duchowieństwo, konfiskuje majątki bankierów żydowskich i Zakonu Templariuszy. Ci ostatni płacą najwyższą cenę za chciwość króla. Oskarżeni o herezję i paktowanie z diabłem płoną na stosach.

Filipowi IV Pięknemu niewiele ustępują władcy Saksonii, którzy zmuszają poddanych, by przynajmniej raz w roku oddali monety do przebicia mincerzom, po czym ci ostatni otrzymują pieniądze o mniejszej zawartości srebra. Nieszczęśnik musi w dodatku uiścić opłatę manipulacyjną w wysokości 12 proc. wartości całej sumy. Pomysł okresowych przymusowych wymian na gorszą monetę, nawet kilka razy w roku, chwyta w całej Europie. Podczas jednej takiej operacji książę może zarobić nawet 40 proc. Trudno uniknąć takiego draństwa. Wymianę monet mincerze zwykle przeprowadzają na targach, jednocześnie prowadząc sprzedaż soli objętej monopolem władcy.

Ale i Polska nie jest wówczas na polu psucia pieniądza „zieloną wyspą". Zwłaszcza w czasach rozbicia dzielnicowego cały proceder przybiera rozmiary nawet większe niż na Zachodzie. Były prezes NBP Grzegorz Wójtowicz w napisanej wraz z córką Anną „Historii monetarnej Polski" ocenia, że tylko w XII stuleciu będący w obiegu denar traci około 19 proc. do niemieckiego feniga i 50 proc. do angielskiego pensa. Najmniejsze monety ważą wtedy

0,1 grama i mają siłę nabywczą zaledwie obecnych 2 zł.

Z ciągłych wymian pieniądza na gorszy słyną zwłaszcza książęta Mieszko Stary i Leszek Biały (przełom XII i XIII wieku). Tego ostatniego do porządku musi przywoływać w specjalnej bulli papież Innocenty III: „Wiedzcie mianowicie, że doszło do naszej wiadomości, iż gdy wedle zwyczaju krajowego moneta bieżąca u was trzykroć w roku bywa odnawiana, a ta, która pierwej była w użyciu, następnie po wejściu w użycie innej, uchodzi za lichszą, to wy temuż apostołowi (św. Piotrowi) wypłatę czynszu należnego odkładacie do tego czasu, w którym wartość monety przez was płaconej będzie lichsza".

Inny pomysł ma żyjący w XIII wieku król Danii Eryk V. Jego mincerze przycinają monety po bokach, pozyskując kruszec dla kolejnych pieniędzy. Z powodu masowej skali tego procederu zyskuje przydomek Klipping, czyli obcinający. Poddani mogą tylko patrzeć, jak monety, którymi się posługują, dosłownie topnieją w oczach.

Mówi się „nie wart złamanego szeląga". Określenie to wzięło się od schillingów, które od 1380 roku emitowali Krzyżacy. Wyprawy na Litwę finansują m.in. obniżając wartość kruszcu. Oszukują w ten sposób swoich poddanych, budząc ich coraz większą niechęć. Wkrótce ma się to na chciwych zakonnikach zemścić.

– Na pierwszy rzut oka trudno pojąć zachowanie władców. Nie dość, że szkodzą gospodarce, to jeszcze otrzymują potem zepsutą monetę w postaci podatków. Ówcześni władcy myśleli krótkoterminowo, chcieli odsunąć kłopoty finansowe o rok, dwa – mówi Wojciech Morawski, kierownik Katedry Historii Gospodarczej w SGH. Ale dzisiejsi politycy pod tym względem nie są przecież lepsi.

Zdaniem Morawskiego taka praktyka była dla władcy wygodniejsza od nakładania nowych podatków. Nie dość, że trudno je ściągać, to jeszcze wiązało się z ustępstwami politycznymi i ograniczeniem władzy. Często trzeba było zwołać parlament.

W średniowieczu toczyła się długa dyskusja, czy władca ma prawo dowolnie zmieniać wartość emitowanych przez siebie pieniędzy. Według Henryka Cywińskiego, autora „Z dziejów pieniądza na świecie", ówcześni znawcy prawa stali na stanowisku, że wartość monecie nadaje nie szlachetny kruszec w niej zawarty, a znak panującego, jego imię nomen. Głos zabierali także teologowie, jak św. Tomasz z Akwinu, który powołując się na słowa Pisma Świętego: „oddaj Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie" dowodził, że moneta jest własnością panującego. Jednocześnie przestrzegał, ze względów moralnych, przed nadużywaniem tego prawa.

Kopernik monetarysta

Ale już Piotr Dubois, żyjący w  XIV wieku francuski prawnik, w dziele „O ukróceniu wojen i zatargów w królestwie francuskim", zwraca uwagę królowi Filipowi IV Pięknemu na spowodowaną psuciem monety rosnącą drożyznę: „Wasi poddani przez podszacowywanie pieniędzy ponieśli ostatnio i ponoszą stale straty przewyższające te, które spowodowała wojna". Z kolei XIV-wieczny francuski filozof Mikołaj z Oresme (Oresmiusz) przekonuje, że zysk wynikający z podszacowywania jest niemoralny i gorszy od lichwy.

– Przez wiele stuleci uważano, że pieniądz traci na wartości, a ceny rosną, bo władcy psującą monetę. W XVI wieku okazuje się, że prawda jest bardziej złożona. Napłynęło w ogromnej ilości srebro z hiszpańskich kolonii, powodując gwałtowny wzrost cen. Wtedy pojawiła się tzw. ilościowa teoria pieniądza, zgodnie z którą pieniądz traci na wartości także wtedy, gdy jest go za dużo, a nie tylko gdy jest psuty – mówi Wojciech Morawski.

W obronie pieniądza ma ogromne zasługi genialny astronom, ale i ekonomista Mikołaj Kopernik. „Lubo niezliczone upadku królestw, księstw i Rzeczypospolitych można by naznaczyć przyczyny, te jednak cztery: niezgoda, śmiertelność, niepłodność ziemi i spodlenie monety, są według mojego zdania najgłówniejsze. Trzy pierwsze są tak jasne, iż nikt prawie ich nie zaprzeczy; czwarta zaś, to jest spodlenie monety, niektórzy tylko i to głębiej się zastanawiający, uznają, z powodu, że nie naraz gwałtownie, lecz z wolna i ukrytymi niejako drogami przyprawia państwo o upadek" – pisze w „Rozprawie o urządzeniu monety" z 1528 roku.

Zauważa, że psucie pieniądza jest zabójczą praktyką dla handlu, rujnuje kupców i rzemiosło. Przy okazji formułuje jedno z podstawowych praw obiegu pieniądza, znane potem jako prawo Kopernika-Greshama, że moneta gorsza, o mniejszej zawartości kruszcu, wypiera lepszą, jeśli mają tą samą wartość nominalną.

Kolejną po średniowieczu epoką masowego psucia pieniądza jest niespokojny, pełen wojen XVII wiek. Ówczesny kryzys monetarny określa się pod niemiecką nazwą „Kipper und Wipperzeit", czyli czas fałszerzy monet. Aby spłacić gigantyczne długi wobec armii po szwedzkim potopie i wojnie z Moskwą, król Jan Kazimierz, za zgodą Sejmu, bije monety miedziane, które mają zawyżoną urzędową wartość srebrnego szeląga, a także monety srebrne z kilkakrotnie obniżoną zawartością srebra w stosunku do wartości nominalnej. Te boratynki i tymfy (od nazwisk zarządców mennic Tytusa Liwiusza Boratiniego i Andrzeja Tymfa) pomagają wydostać się Rzeczypospolitej z długów, ale kosztem chaosu monetarnego.

W 1667 roku Jan Sobieski pisze do Marysieńki: „A co się tego plugastwa szelągów i tynfów rozlazło, niepodobna i porachować". Jakub Łoś w swych pamiętnikach zamieszcza satyryczną modlitwę do króla Jana Kazimierza: „Zbaw nas od Tymfa i Boratiniego", wzorowaną na „Ojcze nasz", w której wysyła obu mincerzy do czorta, prosząc o przywrócenie „starej dobrej monety".

Przed zalewem coraz gorszego pieniądza ciężko się bronić. Kupcy korzystają z żelaz, przyrządów z otworami wielkości wzorcowej monety, służących do wyłapywania tych zbyt okrojonych. Pieniądze sprawdza się także, nacinając je nożem lub nadgryzając (te o wysokiej zawartości kruszcu były bardziej miękkie). Do tej pory na wielu numizmatach zachowały się ślady po zębach.

W średniowieczu popularne stają się rozliczenia w grzywnach, srebrnych sztabkach, przyjmowanych na wagę. Nie są monetami, więc nie można powiedzieć, że naruszają regale króla. Ale i tak niektórzy władcy szybko zakazują ich użycia.

Żelazem i zębem

Po przegranej wojnie z Władysławem Jagiełłą w latach 1409–1411 Krzyżacy płacą kontrybucję właśnie w grzywnach, a nie w swojej spodlonej monecie. Wiemy też, że Mikołaj Kopernik w 1514 roku kupił za 175 grzywien srebra północno-zachodnią basztę w obrębie murów Fromborka i właśnie stamtąd prowadził swoje obserwacje nieba.

Skutkiem psucia monety jest tezauryzacja. Już żyjący w III w. n.e. biskup Kartaginy Cyprian wspomina, że gdy po wyjściu z mennicy jeszcze ciepłe złote i srebrne monety natychmiast znikają z obiegu. Ludzie zamożni przechwytują je, zakopując w ziemi. Stąd tak liczne znajdywane „skarby" z tego okresu. W kolejnych wiekach obowiązuje zasada, że im gorsza moneta, tym częściej się ją zbiera i chowa.

Domagając się denarius perpetuus, czyli monety o stałej wartości, zdesperowani ludzie sięgali często po broń. Jak opisuje Henryk Cywiński, w Augsburgu i Fryburgu ludność wywalczyła, że pieniądz wolno było wycofać z obiegu i zastępować nowym tylko co 4 lata. W celu obrony wartości monety na zachodzie Europy powstają całe związki miast i państw. Jednym z nich jest związek elektorów i miast nadreńskich (unia monetarna reńska z 1386 r.), do którego należy jedenastu książąt i 74 miasta. Związek ten przyjmuje do obrotu pieniądz złoty, tzw. guldena reńskiego, który zawiera 3,5 g czystego złota.

Niestety, panujący, by powetować sobie stratę, sięgają po inne źródła dochodów, wprowadzając dodatkowe opłaty i podatki. Skoro nie mogą swojej, biorą się za psucie cudzej monety. Z takich praktyk słynie władca Prus Fryderyk II. W połowie XVIII w. zalewa nasz kraj tzw. efraimkami. Podróbki, z zewnątrz identyczne jak monety w obiegu, ale z minimalną zawartością kruszcu, bije dzięki zdobytym w Saksonii, będącej w unii personalnej z Polską, oryginalnym stemplom. Chyląca się ku upadkowi Rzeczpospolita nie jest w stanie się przed tym bronić, a proceder Fryderyka II pogrąża ją w chaosie gospodarczym. Pruski władca wyciska z niej w ten sposób co najmniej 25 mln talarów, finansując koszty wojny siedmioletniej.

Specjalistą od psucia cudzej waluty okazuje się za to mało znany epizod historii włoski dyktator Benito Mussolini. Wojciech Morawski z SGH opowiada, jak wykorzystał, że w Etiopii wyjątkowym prestiżem cieszą się wysokiej jakości XVIIII-wieczne srebrne dukaty Marii Teresy, traktowane jako środek płatności lub lokata kapitału. Mussolini wypożycza w muzeum w Wiedniu autentyczny stempel z tamtych czasów i zaczyna je tłuc, dodając jednak dużo miedzi. Wywołuje to inflację, spadek zaufania do pieniądza i chaos w przeddzień wojny z faszystowskimi Włochami.

Papierowy pieniądz to wynalazek chiński. Fantastyczny, ułatwiający życie, ale i niebezpieczny. Można bowiem wygenerować w krótkim czasie niemal dowolną ilość banknotów.

To papierowy pieniądz pośrednio doprowadzi na szafot Ludwika XVI. Zaczyna się od szkockiego awanturnika Johna Lawa, który na początku XVIII wieku przekonuje Francuzów, że można pobudzić gospodarkę zwielokrotniając ilość pieniądza w obiegu. Gospodarka pobudzona papierowym pieniądzem wydawanym przez państwo na krótko rozkwita, ale gdy okazuje się, że rzekome bogactwa Luizjany to humbug, zaczyna się panika. Ludzie na ulicach palą bezwartościowy papier, odbierają sobie życie. Pomysłowy Szkot cudem unika śmierci. Monteskiusz kwituje całą sprawę następująco: „Wszyscy, którzy jeszcze sześć tygodni temu byli bogaci, dzisiaj są biedni. John Law wywrócił państwo, jak handlarz ubraniami rękaw. Gospodarka Francji nie podnosi się z tego ciosu aż do rewolucji.

Podobne problemy przechodzi Anglia, w której w 1751 roku parlament wręcz zakazuje używania pieniądza papierowego. Jego drukowanie bez opamiętania przynosi zgubę XVIII-wiecznej szwedzkiej demokracji. Wielkie emisje i związana z nimi inflacja rujnują kraj i powodują wybuch niezadowolenia, co w 1772 roku wykorzystuje król Gustaw III, w drodze zamachu stanu przejmując władzę.

Szef Fedu Ben Bernanke, który zapowiedział właśnie dodruk 40 mld dolarów miesięcznie, może czerpać z bogatych tradycji swojego kraju. U zarania niepodległości zbuntowani przeciw Anglii koloniści emitują pieniądz bez pokrycia, łącznie 241,5 mln dol., podczas gdy wpływy podatkowe w tym czasie nie przekraczają kilku milionów. Obywatele muszą przyjmować banknoty, by nie zostać poczytanymi za wrogów narodu.

W I poł. XIX wieku wydaje się, że problem psucia pieniądza zniknie. Większość państw europejskich wprowadza bowiem parytet złota, co umożliwia na żądanie wymianę pieniądza na konkretną ilość kruszcu.

Czas drukarek

Ale parytet ginie na polach I wojny światowej. Drukarnie, zwłaszcza zaraz po wojnie, gdy trzeba płacić długi i reparacje, rozgrzewają się do czerwoności. Rekord samodestrukcji własnego pieniądza należy wówczas do Niemiec. Rene Sedillot, autor „Moralnej i niemoralnej historii pieniądza", udowadnia, że to nie tylko kwestia ogromnych reparacji.

Niemcy, aby zrzucić z siebie ich ciężar, postanawiają grać rolę biedaka narodów. Wybierają prosty sposób, spadek wartości pieniądza, by udowodnić aliantom, że ich żądania są nie do spełnienia. Podejmując tę ryzykowną grę, wpadają jednak we własne sidła. Wyzwalają żywioł, nad którym nie są w stanie zapanować. 30 fabryk papieru, 150 drukarni, i 2 tys. maszyn drukarskich zasypuje gospodarkę bezwartościowym pieniądzem.

Tysiąc kobiet i dzieci zatrudniono przy banderolowaniu i przeliczaniu jeszcze ciepłych banknotów. W krytycznej fazie kurs dolara rośnie o 613 tys. marek na sekundę. Sklepy otwiera się dopiero o takiej porze, gdy dane z giełdy pozwalają ocenić, na jakim poziomie ustalić ceny. W pewnej restauracji w Wiesbaden rachunek podwaja się od rozpoczęcia do zakończenia posiłku. Chleb, który w 1914 roku kosztował 19 fenigów, w 1923 roku wart jest już 80 mld marek. Wybucha głód, bo rolnicy nie chcą przyjmować papierowych banknotów.

Hiperinflacja dotyka wszystkich krajów przegranych, ale i Polski przygniecionej wydatkami na walki z bolszewikami. Lord D'Abernon, wybitny brytyjski polityk i autor książki „Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata: Warszawa 1920", zauważa też, że lekkomyślne drukowanie pieniędzy w Europie jest czystym szaleństwem. „Trzeba kajdanek, pisze, żeby powstrzymać te ręce, które uruchamiają maszyny drukarskie". Choć sytuacja nie jest teraz aż tak dramatyczna, jego słowa nie straciły na aktualności.

"Z pewnością żadna klęska, żadna zaraza ani śmiertelność, ani spustoszenie przez nieprzyjaciół całej ziemi łupiestwem i pożarami więcej by nie zaszkodziły ludowi Bożemu niż częsta zmiana i zdradliwe pogarszanie monety. Jakaż zaraza albo jakaż piekielna czarownica niemiłosiernie ogałaca, gubi i osłabia chrześcijan niż oszustwo władcy w monecie" – pisał żyjący w XII wieku czeski kronikarz Kosmas.

Od jego czasów tylko pozornie wiele się zmieniło. Cztery najważniejsze banki centralne na świecie, amerykańska Rezerwa Federalna, Europejski Bank Centralny, Bank Japonii i Bank Anglii, ogłosiły kolejny dodruk waluty, by wesprzeć wzrost gospodarczy. Na razie głównym efektem „ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej", które jest przeprowadzane już od kilku lat przez Amerykanów czy Brytyjczyków, jest jednak gwałtowny skok cen surowców i żywności. Nie można bowiem dodrukować bogactwa. Nie usuwa się w ten sposób przyczyn obecnych kłopotów.

Jensowi Weidmannowi, szefowi Bundesbanku, taka polityka banków centralnych przypomina scenę z Fausta. Diabeł namawia cesarza, by dodrukował pieniądze zabezpieczone złotem, które władca dopiero planuje zdobyć.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał