Zza zasłony obserwuję obie strony

Mój dom murem podzielony, podzielone murem schody, po jednej stronie łazienka, po drugiej stronie kuchenka..." – śpiewa Kazik Staszewski w „Arahji", jednej z najbardziej znanych piosenek zespołu Kult.

Publikacja: 09.11.2012 19:00

Jej tekst można było interpretować na wiele sposobów, choć, gdy już się wiedziało, że chodzi o powojenny podział Berlina, znaczenie słów „świeci neonami prawa strona, lewa strona cała wygaszona", stawało się oczywistą oczywistością.

Mur w stolicy Niemiec obalono niewiele ponad rok po oficjalnym wydaniu płyty Kultu ze wspomnianym songiem. Jednak optymiści, którzy liczyli na łatwe połączenie kraju musieli być zawiedzeni – nawet dziś, po wpompowaniu we wschodnie landy ok. 2 bilionów euro, trudno mówić o podobnym poziomie życia w całych Niemczech. Ale najbardziej bolesnym dowodem na to, jak głębokie podziały przyniosło niemal półwieczne rozdarcie kraju, były niedawne badania, które pokazały, że tylko znikoma część mężczyzn na zachodzie Niemiec gotowa byłaby się związać z kobietą ze wschodu. Najwyraźniej po 20 latach od zjednoczenia Niemcy nie za bardzo chcą żyć razem w jednym państwie.

Nie o Niemcach jednak tu chciałem pisać, ale o Polsce. O podzielonym na dwie części kraju, którego obywatele także przestają się wzajemnie rozumieć. Choć przez ostatnie niemal 70 lat żaden realny mur nie dzielił terytorium Polski, to społeczne podziały wydają się głębsze niż kiedykolwiek. Dwa polskie plemiona mają swoich liderów, których bezrefleksyjnie wielbią; swoje media,  którym ślepo wierzą; swoje prawdy, które są głęboko sprzeczne z prawdami wyznawanymi przez drugą stronę. Napisałem: „wyznawanymi", bo tak naprawdę to nie dwa plemiona, ale dwie religie, które – niezależnie od faktów – nie zmienią zdania w ważnych sprawach, bo nie dopuszcza tego ich wiara.

Coraz częściej można mieć wrażenie, że już nie łączą nas więzy krwi czy przynależność narodowa – bo nie wyciągamy z tych związków żadnych wniosków. Czerpiemy z odmiennych źródeł historycznej tradycji. Chcemy czcić tylko swoich świętych, a nie zgadzamy się, aby stawiać pomniki bohaterom naszych wrogów. Mówimy językiem, w którym coraz więcej jest słów dla tej drugiej strony niezrozumiałych albo oznaczają one w tym drugim dialekcie zupełnie coś innego...

Jak żyć w takim kraju? Niektórzy mówią wprost: z tymi ludźmi „nie sposób ułożyć sobie życia w jednym państwie". Pół biedy, jeśli rzucają takie zdania rozgorączkowani demonstranci lub napędzani ideologicznym paliwem publicyści. Gorzej, gdy mówią to politycy, szczególnie ci najbardziej wpływowi. Bo oni łatwo mogą ulec pokusie, aby skorzystać z siły parlamentarnej większości. Nawet niekoniecznie po to, aby skazać wroga na banicję czy usunąć trwale z życia publicznego (choć i takie pomysły się pojawiają, wszak usiłuje się uruchamiać Trybunał Stanu). Ale po to, by ułożyć sobie życie w państwie tylko na własną modłę, nie biorąc pod uwagę wrażliwości tego drugiego.

W pewnym sensie tak zrobiono po zjednoczeniu w Niemczech, które przywołałem na wstępie. Zachodnia większość – choć pewne pozory zachowano – nie pytała o opinię post- enerdowskiej mniejszości, pogardzając jej aspiracjami. Dopiero co uniezależnione od Moskwy NRD wchłonięto i narzucono mu erefenowski system, erefenowski styl życia, erefenowskie wartości.

W Polsce wygląda to podobnie, ale czasem można mieć wrażenie,  że istnieje jeszcze dodatkowa motywacja dla pogardy: skoro nasz przeciwnik to chory z nienawiści oszołom, nie musimy liczyć się z jego poglądami – wręcz przeciwnie, powinniśmy jego opinie wypchnąć z życia publicznego, zdelegalizować. Wróg ogląda pewną telewizję? Ograniczmy jej zasięg. Wróg jest przeciwnikiem in vitro? Zezwólmy na in vitro. Wróg obawia się związków partnerskich? Zgódźmy się na nie. W końcu mamy większość.

Tylko, czy ten, kto ma więcej mandatów, ma zawsze rację? Czy większość parlamentarna ma prawo przegłosować wszystko, co tylko zechce, nie biorąc pod uwagę opinii mniejszości? To pytania stare jak demokracja. A historia naucza, iż temu, kto udziela na nie twierdzącej odpowiedzi, demokratyczne metody sprawowania władzy szybko przestają wystarczać.

Jej tekst można było interpretować na wiele sposobów, choć, gdy już się wiedziało, że chodzi o powojenny podział Berlina, znaczenie słów „świeci neonami prawa strona, lewa strona cała wygaszona", stawało się oczywistą oczywistością.

Mur w stolicy Niemiec obalono niewiele ponad rok po oficjalnym wydaniu płyty Kultu ze wspomnianym songiem. Jednak optymiści, którzy liczyli na łatwe połączenie kraju musieli być zawiedzeni – nawet dziś, po wpompowaniu we wschodnie landy ok. 2 bilionów euro, trudno mówić o podobnym poziomie życia w całych Niemczech. Ale najbardziej bolesnym dowodem na to, jak głębokie podziały przyniosło niemal półwieczne rozdarcie kraju, były niedawne badania, które pokazały, że tylko znikoma część mężczyzn na zachodzie Niemiec gotowa byłaby się związać z kobietą ze wschodu. Najwyraźniej po 20 latach od zjednoczenia Niemcy nie za bardzo chcą żyć razem w jednym państwie.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy