Jej tekst można było interpretować na wiele sposobów, choć, gdy już się wiedziało, że chodzi o powojenny podział Berlina, znaczenie słów „świeci neonami prawa strona, lewa strona cała wygaszona", stawało się oczywistą oczywistością.
Mur w stolicy Niemiec obalono niewiele ponad rok po oficjalnym wydaniu płyty Kultu ze wspomnianym songiem. Jednak optymiści, którzy liczyli na łatwe połączenie kraju musieli być zawiedzeni – nawet dziś, po wpompowaniu we wschodnie landy ok. 2 bilionów euro, trudno mówić o podobnym poziomie życia w całych Niemczech. Ale najbardziej bolesnym dowodem na to, jak głębokie podziały przyniosło niemal półwieczne rozdarcie kraju, były niedawne badania, które pokazały, że tylko znikoma część mężczyzn na zachodzie Niemiec gotowa byłaby się związać z kobietą ze wschodu. Najwyraźniej po 20 latach od zjednoczenia Niemcy nie za bardzo chcą żyć razem w jednym państwie.
Nie o Niemcach jednak tu chciałem pisać, ale o Polsce. O podzielonym na dwie części kraju, którego obywatele także przestają się wzajemnie rozumieć. Choć przez ostatnie niemal 70 lat żaden realny mur nie dzielił terytorium Polski, to społeczne podziały wydają się głębsze niż kiedykolwiek. Dwa polskie plemiona mają swoich liderów, których bezrefleksyjnie wielbią; swoje media, którym ślepo wierzą; swoje prawdy, które są głęboko sprzeczne z prawdami wyznawanymi przez drugą stronę. Napisałem: „wyznawanymi", bo tak naprawdę to nie dwa plemiona, ale dwie religie, które – niezależnie od faktów – nie zmienią zdania w ważnych sprawach, bo nie dopuszcza tego ich wiara.
Coraz częściej można mieć wrażenie, że już nie łączą nas więzy krwi czy przynależność narodowa – bo nie wyciągamy z tych związków żadnych wniosków. Czerpiemy z odmiennych źródeł historycznej tradycji. Chcemy czcić tylko swoich świętych, a nie zgadzamy się, aby stawiać pomniki bohaterom naszych wrogów. Mówimy językiem, w którym coraz więcej jest słów dla tej drugiej strony niezrozumiałych albo oznaczają one w tym drugim dialekcie zupełnie coś innego...
Jak żyć w takim kraju? Niektórzy mówią wprost: z tymi ludźmi „nie sposób ułożyć sobie życia w jednym państwie". Pół biedy, jeśli rzucają takie zdania rozgorączkowani demonstranci lub napędzani ideologicznym paliwem publicyści. Gorzej, gdy mówią to politycy, szczególnie ci najbardziej wpływowi. Bo oni łatwo mogą ulec pokusie, aby skorzystać z siły parlamentarnej większości. Nawet niekoniecznie po to, aby skazać wroga na banicję czy usunąć trwale z życia publicznego (choć i takie pomysły się pojawiają, wszak usiłuje się uruchamiać Trybunał Stanu). Ale po to, by ułożyć sobie życie w państwie tylko na własną modłę, nie biorąc pod uwagę wrażliwości tego drugiego.