Międzynarodówka antyunijna

To, że Europie nie grożą dziś rządy radykalnych eurosceptyków, nie może uspokajać eurokratów

Publikacja: 24.11.2012 00:01

Widmo przejęcia władzy przez eurosceptyków od dawna wisi jak miecz nad euroentuzjastami święcie przekonanymi, że możliwy jest tylko jeden model współpracy na Starym Kontynencie. Kiedy tylko okazuje się, że w którymś z państw siły niechętne Unii Europejskiej mogą uzyskać dobry wynik wyborczy, wybucha panika. Nagle rusza cała wielka machina, instytucje i politycy organizują nieformalne kampanie wspierające proeuropejskie ugrupowania czy proeuropejskie idee. Potem wszyscy znowu zastygają w bezruchu i błogim samozadowoleniu.

Żadnej egzotyki

Niechęć wobec Unii tradycyjnie najsilniejsza jest w Wielkiej Brytanii, ale to osobny przypadek, uwarunkowany tradycją i położeniem tego kraju.

Przez lata jedynym silnym ugrupowaniem sprzeciwiającym się wprost integracji na kontynencie europejskim była francuska partia Jeana Marii Le Pena, a potem jego córki Marine. Popularność Frontu Narodowego tłumaczono dużą liczbą imigrantów, zwłaszcza na południu Francji, i niechęci do nich. Było to jednak zjawisko wyjątkowe w Europie. Dlatego długo traktowano je jako coś egzotycznego. Wydawało się, że to przypadek, dziwny wykwit natury, który gdzie indziej nie ma szans się powtórzyć.

A jednak od kilku lat  także w innych krajach pojawiają się politycy niechętnie nastawieni do unijnego projektu i stają się coraz bardziej popularni.

Plan stworzenia wielkiej, eurosceptycznej międzynarodowej partii miał irlandzki miliarder Declan Ganley, ale jego projekt się nie powiódł. Zabrakło dobrych liderów, nie trafił we właściwy moment, a poza tym trudno mu było stworzyć spójny program, który mógł być atrakcyjny dla wyborców w różnych krajach. Ganley poniósł porażkę w wyborach europejskich i zawiesił działalność polityczną.

Zapewne głównym powodem niepowodzenia był fakt, że chciał stworzyć antyeuropejską międzynarodówkę, co jest pomysłem dość absurdalnym. Przeciwnicy Unii są zwykle osobami nastawionymi „pronarodowo" i niechętni międzynarodowym aliansom. Porażka Ganleya była raczej klęską źle wymyślonego, sztucznego projektu, a nie klęską nastawienia eurosceptycznego.

Potwierdzeniem tej tezy może być fakt, że w kolejnych krajach w siłę rosną ugrupowania i politycy, którzy zwłaszcza w czasie kryzysu stawiają ostry opór brukselskiej administracji i wszelkim unijnym projektom.

Na Węgrzech w 2003 roku pojawił się Jobbik, który zdobył kilkunastoprocentowe poparcie, wszedł do parlamentu i stał się zagrożeniem dla centroprawicowego Fideszu. We Włoszech w siłę rośnie Ruch Pięciu Gwiazd satyryka Beppe Grillo, który wygrał niedawno lokalne wybory w Parmie. W sondażach ruch tego antyunijnego celebryty ma dziś kilkanaście procent poparcia, co daje mu czasem drugie, a czasem trzecie miejsce w rankingach. W spektakularny sposób walczy o wyjście Włoch ze strefy euro. Jest antyestablishmentowy i  zdobywa poparcie wśród coraz bardziej sfrustrowanej i antysystemowo nastawionej młodzieży.

W Holandii niedawno całkiem poważnie obawiano się, że władzę może przejąć nacjonalistyczna Partia Wolności Geerta Wildersa, który zbudował swoją pozycję na narastającej niechęci wobec imigrantów wśród holenderskich wyborców. W rezultacie przegrał wybory, ale nadal pozostaje silnym graczem.

W Grecji do parlamentu dostał się Złoty Świt, antyunijna, ostro faszyzująca  partia, która tym samym stała się częścią establishmentu politycznego.

Choroba czy ewolucja?

Takich przykładów jest więcej. Czy to tylko margines, choroba, którą musi przejść Europa i z którą w końcu się upora? Z radykalizmami zapewne tak. Żadne ugrupowanie, które odwołuje się do rasizmu czy antysemityzmu, nie zdobędzie dziś więcej niż kilka, kilkanaście procent poparcia. Ale warto bliżej się przyjrzeć, kto te partie popiera i dlaczego – choć każda z nich jest różna i generalizacje są tu ryzykowne – ich popularność stale rośnie.

W wielu przypadkach elektorat tych ugrupowań stanowią ludzie młodzi, niegodzący się z porządkami, które trudno im zrozumieć i które w ich przekonaniu blokują ich rozwój. Poza kłopotami we własnym kraju, które inne są w Irlandii, inne w Grecji, a jeszcze inne na Węgrzech, łączy ich niechęć do rozrastającej się brukselskiej biurokracji i nachalnej unijnej propagandy.

Bo w tym samym czasie, kiedy coraz więcej obywateli w Europie zaczyna nabierać przekonania, że Unia nie idzie w dobrym kierunku, przestaje być konkurencyjna, mechanizmy współpracy trzeszczą, interesy państw członkowskich są coraz bardziej ze sobą sprzeczne, a klasa polityczna nie radzi sobie z kryzysem, unijni liderzy mówią: potrzebujemy więcej Europy. Kiedy młodzi ludzie widzą, że biurokracja nie pomaga im się rozwijać, robić biznesy i przeć do przodu, słyszą, że tę biurokrację trzeba jeszcze rozbudowywać.

Podejrzewam, że niechęć do projektu unijnego jest wyższa, niż pokazuje to wiele sondaży. Radykałowie zdobywają po kilkanaście procent poparcia i można się cieszyć, że jest to tylko tyle.

Dlaczego nie więcej? Po części dlatego, że dla wielu Europejczyków eurosceptycy są zbyt radykalni, niektórych odpycha od nich rasizm czy jawna agresja wobec cudzoziemców. Ich programy są często intelektualnie niespójne. Po części jednak dlatego, że elementy ich sposobu myślenia o Unii Europejskiej przejmują niektóre centroprawicowe partie politycznego mainstreamu.

Tak się dzieje na Węgrzech, gdzie wściekłość na Unię z powodu zmasowanego ataku propagandowego została skanalizowana przez retorykę Viktora Orbana. Orban, będąc tym, który przygotowywał Węgry do wejścia do Unii, dziś używa czasem języka eurosceptyków, by odpowiedzieć na zapotrzebowanie swoich wyborców.

Podobnie dzieje się w innych krajach, z Wielką Brytanią na czele. W nowym francuskim rządzie ważne stanowiska zajmują politycy lewicy, którzy kiedyś znani byli np. ze sprzeciwu wobec konstytucji europejskiej. I to politycy nie byle jacy – obecny minister spraw zagranicznych Laurent Fabius i minister ds. europejskich Bernard Cazeneuve.

Nie ma co się łudzić – dążenie do jeszcze ściślejszej integracji politycznej, dalsza rozbudowa unijnej biurokracji i prowadzenie nachalnej propagandy niechybnie będzie prowadziło do narastania postaw eurosceptycznych. A to z kolei będzie wzmacniać partie radykalne.

Takie wydarzenia jak demonstracje 11 listopada w Polsce pokazały, że rośnie bunt ludzi, którzy choć wcale nie są radykałami, to jednak nie akceptują obecnych układów. A pamiętajmy, że w Polsce wciąż jeszcze mamy dużo mniej problemów niż mieszkańcy innych unijnych krajów. Jeśli spojrzymy na to, kto protestuje na ulicach Aten, Rzymu czy Madrytu, zauważymy bez trudu, jaki potencjał tkwi w młodych Grekach, Włochach czy Hiszpanach. A mając to na względzie, nie możemy wcale być pewni tego, co stanie się z Europą za kilka lat.

Opłakane skutki

Dziś Europie nie grozi jeszcze przejęcie władzy przez radykalnych eurosceptyków.  Nie ma też wielkich szans na stworzenie silnego, ponadnarodowego bloku takich ugrupowań, gdyż na razie bardzo się one od siebie różnią. Ich przywódcom brak  intelektualnego i infrastrukturalnego zaplecza. Ale nie powinno to nikogo uspokajać.

Wątpiących w jedność europejską trzeba słuchać i odpowiadać na ich wątpliwości. Zamykanie się w biurach Brukseli i słuchanie wyłącznie własnych pomysłów, narzucanie innym swoich jedynie słusznych racji może przynieść w przyszłości opłakane skutki. ?

Widmo przejęcia władzy przez eurosceptyków od dawna wisi jak miecz nad euroentuzjastami święcie przekonanymi, że możliwy jest tylko jeden model współpracy na Starym Kontynencie. Kiedy tylko okazuje się, że w którymś z państw siły niechętne Unii Europejskiej mogą uzyskać dobry wynik wyborczy, wybucha panika. Nagle rusza cała wielka machina, instytucje i politycy organizują nieformalne kampanie wspierające proeuropejskie ugrupowania czy proeuropejskie idee. Potem wszyscy znowu zastygają w bezruchu i błogim samozadowoleniu.

Żadnej egzotyki

Niechęć wobec Unii tradycyjnie najsilniejsza jest w Wielkiej Brytanii, ale to osobny przypadek, uwarunkowany tradycją i położeniem tego kraju.

Przez lata jedynym silnym ugrupowaniem sprzeciwiającym się wprost integracji na kontynencie europejskim była francuska partia Jeana Marii Le Pena, a potem jego córki Marine. Popularność Frontu Narodowego tłumaczono dużą liczbą imigrantów, zwłaszcza na południu Francji, i niechęci do nich. Było to jednak zjawisko wyjątkowe w Europie. Dlatego długo traktowano je jako coś egzotycznego. Wydawało się, że to przypadek, dziwny wykwit natury, który gdzie indziej nie ma szans się powtórzyć.

A jednak od kilku lat  także w innych krajach pojawiają się politycy niechętnie nastawieni do unijnego projektu i stają się coraz bardziej popularni.

Plan stworzenia wielkiej, eurosceptycznej międzynarodowej partii miał irlandzki miliarder Declan Ganley, ale jego projekt się nie powiódł. Zabrakło dobrych liderów, nie trafił we właściwy moment, a poza tym trudno mu było stworzyć spójny program, który mógł być atrakcyjny dla wyborców w różnych krajach. Ganley poniósł porażkę w wyborach europejskich i zawiesił działalność polityczną.

Zapewne głównym powodem niepowodzenia był fakt, że chciał stworzyć antyeuropejską międzynarodówkę, co jest pomysłem dość absurdalnym. Przeciwnicy Unii są zwykle osobami nastawionymi „pronarodowo" i niechętni międzynarodowym aliansom. Porażka Ganleya była raczej klęską źle wymyślonego, sztucznego projektu, a nie klęską nastawienia eurosceptycznego.

Potwierdzeniem tej tezy może być fakt, że w kolejnych krajach w siłę rosną ugrupowania i politycy, którzy zwłaszcza w czasie kryzysu stawiają ostry opór brukselskiej administracji i wszelkim unijnym projektom.

Na Węgrzech w 2003 roku pojawił się Jobbik, który zdobył kilkunastoprocentowe poparcie, wszedł do parlamentu i stał się zagrożeniem dla centroprawicowego Fideszu. We Włoszech w siłę rośnie Ruch Pięciu Gwiazd satyryka Beppe Grillo, który wygrał niedawno lokalne wybory w Parmie. W sondażach ruch tego antyunijnego celebryty ma dziś kilkanaście procent poparcia, co daje mu czasem drugie, a czasem trzecie miejsce w rankingach. W spektakularny sposób walczy o wyjście Włoch ze strefy euro. Jest antyestablishmentowy i  zdobywa poparcie wśród coraz bardziej sfrustrowanej i antysystemowo nastawionej młodzieży.

W Holandii niedawno całkiem poważnie obawiano się, że władzę może przejąć nacjonalistyczna Partia Wolności Geerta Wildersa, który zbudował swoją pozycję na narastającej niechęci wobec imigrantów wśród holenderskich wyborców. W rezultacie przegrał wybory, ale nadal pozostaje silnym graczem.

W Grecji do parlamentu dostał się Złoty Świt, antyunijna, ostro faszyzująca  partia, która tym samym stała się częścią establishmentu politycznego.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą