Zachód jest za słaby

Jeśli Europa nie zacznie się bronić, jest możliwe, że muzułmanie zbudują u nas swój kalifat. I to nie za sto lat, ani nawet pięćdziesiąt, ale może już za dwadzieścia - mówi Agnieszka Kołakowska, eseistka

Publikacja: 15.06.2013 01:01

Zachód jest za słaby

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Niedawne morderstwo w Londynie i próba morderstwa w Paryżu to tylko przykłady z długiej serii zamachów islamistów w Europie. Czy cywilizacja muzułmańska i cywilizacja zachodnia dadzą się pogodzić?



Teza Samuela Huntingtona jest kontrowersyjna, ale w sumie sądzę, że ma on rację. Tak, mamy do czynienia ze zderzeniem cywilizacji. Świadczy o tym bardziej sama natura islamu niż wszystko to, co obserwujemy na Zachodzie. Islamiści, którzy są odpowiedzialni za ataki terrorystyczne w Europie i którzy mówią całkiem otwarcie o swoich planach wchłonięcia krajów europejskich do ummy, o wprowadzeniu prawa szariatu czy ustanowieniu europejskiego kalifatu, o obowiązku prowadzenia dżihadu, o zniszczeniu zachodniej cywilizacji, o wymordowaniu Żydów, nie są reprezentantami muzułmanów żyjących na Zachodzie. Ogromna większość europejskich muzułmanów tych celów wcale nie podziela, ale boi się je publicznie potępiać i publicznie odcinać się od samozwańczych „przedstawicieli wspólnoty muzułmańskiej". Trzeba też pamiętać, że propaganda islamistów jest wycelowana w bardzo młodych ludzi; to dzieci z muzułmańskich rodzin, często już urodzone na Zachodzie, radykalizują się i pod wpływem radykalnych imamów stają się pełnymi nienawiści do Zachodu islamistami, a nie ich rodzice, w wielu przypadkach od lat spokojnie tu żyjący i mniej lub bardziej zasymilowani. Więc zamachy terrorystyczne niekoniecznie pokazują jakąś prawdę o islamie – o tym, czym jest naprawdę islam. Ale nie trzeba być specjalistą od islamu – którym, chcę podkreślić, nie jestem – by twierdzić, ze sporą dozą pewności, że islam jako oficjalna religia państwowa nie da się pogodzić z demokratycznym, liberalnym państwem. Islam nie oddziela sfery świeckiej od sfery duchowej. Mahomet był jednocześnie władcą, prawodawcą i prorokiem. Według tradycji i Koran, i prawo islamskie pochodzą od niego; były mu dane bezpośrednio od Boga, podyktowane przez anioła. Pochodzą więc z objawienia i w oczach muzułmanów muszą uchodzić za niekwestionowaną prawdę. Muszą być rozumiane dosłownie i nie mogą podlegać żadnej interpretacji. Tego z laickim państwem zachodnim pogodzić się nie da.



Ależ od 80 lat Turcy próbują pogodzić Islam z koncepcją laickiego państwa. I, mimo ostatnich manifestacji, odnoszą sukcesy.



Turcja nie jest przykładem państwa islamskiego, któremu udało się zbudować liberalną demokrację, lecz krajem zamieszkałym przez większość muzułmańską, który po upadku imperium Ottomańskiego wpierw Ataturk chciał siłą zmodernizować i zlaicyzować, i któremu potem, gdy ludność zaczęła się buntować i bronić starych tradycji, wojskowy rząd narzucił świeckie, antyreligijne państwo. Teraz sytuacja jest odwrotna: Erdogan chce przywrócić islamskie rządy, a spora część ludności się temu sprzeciwia; od kilku dni Turcy w Istambule manifestują przeciwko wybudowaniu meczetu na placu Taksim, jednym z głównych placów miasta, w eleganckiej, europejskiej dzielnicy. Inny przykład demokratycznego kraju z dużą ludnością muzułmańską to Indonezja. Ale to nie są państwa islamskie. Nie ma na świecie państwa islamskiego, które by było demokracją. Są natomiast świetnie funkcjonujące demokracje, państwa laickie, zamieszkałe przez większości muzułmańskie.

Islam jest jednak młodszy od chrześcijaństwa o sześć stuleci. Może ma jeszcze przed sobą taką ewolucję, przez jaką przeszły kraje zachodniej Europy? Tu w średniowieczu Kościół także miał władzę absolutną.

Kościół nie miał nigdy władzy absolutnej, ani w średniowieczu, ani przedtem, ani potem. A podział między sferą duchową i sferą świecką zaistniał już w czwartym wieku – i za sprawą Kościoła. W islamie z definicji takiego podziału być nie może. Dlatego też nie było tam ani odrodzenia, ani oświecenia, i wolno wątpić, by oświecenie w islamie w ogóle było możliwe. To znaczy: nie sądzę, by było możliwe „oświecone" prawodawstwo ani „oświecona" interpretacja Koranu w państwie islamskim, rządzonym według islamskiego prawa; nie chodzi mi o praktykę religijną milionów muzułmanów i jej harmonijne pogodzenie z życiem w liberalnej demokracji, bo to jest oczywiście całkiem możliwe. Trzeba zresztą pamiętać, że w islamie nie ma żadnego centralnego autorytetu, imamowie też bywają różni i nie wszyscy przecież są islamistycznymi radykałami.

A może wynika to także z samego charakteru Koranu, który zawiera bardzo precyzyjne zalecenia dotyczące wielu sfer życia? Ewangelie są zwięzłe i ogólne przez co łatwiej poddają się interpretacji...

W świecie Islamu bywali i są uczeni, którzy próbowali interpretować Koran i prowadzić nad nim historyczne, lingwistyczne i literackie badania. Ale jest ich bardzo mało i wszyscy żyją na Zachodzie; w krajach muzułmańskich jest to zabronione. Na zachodzie też ryzykują życiem; nie tylko oni, lecz wszyscy prowadzący uczone badania nad Koranem żyją pod poważną groźbą ataków ze strony islamistów. Nie ma to nic wspólnego z charakterem Koranu ani ze „zwięzłością" Ewangelii. Jak już mówiliśmy, Koran także zawiera prawo; Koran jest prawem, danym przez Boga. Jak zresztą Tora, o której Pan chyba zapomniał – która przecież też zawiera dość szczegółowe instrukcje, w Księdze Kapłańskiej i Księdze Powtórzonego Prawa.

Pytanie o możliwość pogodzenia wartości Islamu i cywilizacji Zachodniej należy jednak postawić nie tylko odnośnie krajów muzułmańskich ale także liczącej już kilkanaście milionów mniejszości muzułmańskiej w samej Europie. Czy można być jednocześnie dobrym muzułmaninem i lojalnym obywatelem Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec?

Oczywiście, że można, i chyba większość muzułmanów, żyjących na Zachodzie, to lojalni obywatele swoich krajów, którzy tu są przypuszczalnie właśnie dlatego, że wcale nie chcą żyć pod prawem szariatu. To jednak trudne pytanie. Bo bardzo rzadko słyszymy od nich  kategoryczne głosy potępienia islamskiego terroryzmu. Chyba głównie ze strachu, choć częściowo także z silnego poczucia lojalności wobec islamu. Natomiast od tych samozwańczych przedstawicieli muzułmańskiej „wspólnoty" najczęściej słyszymy głosy typu: tak, ataki terrorystyczne potępiamy, ale.... Zawsze jest jakieś „ale". Szczególnie niepokojąca jest radykalizacja młodzieży muzułmańskiej we Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Danii, Hiszpanii – niemal całej Europie Zachodniej. I za to kraje Zachodu ponoszą pewną odpowiedzialność, bo to ich ślepa uległość, strach i polityka multikulturalizmu do tego dopuściła. Państwa zachodnie pozwoliły na szerzenie się działalności radykalnych imamów, których wpływy rosną. Francja pozostawiła własnemu losowi przedmieścia miast zamieszkałe głównie przez imigrantów i doprowadziła do powstania gett, do których policja boi się wjeżdżać. Wielka Brytania nadal forsuje politykę multikulturalizmu, która nie pozwala tych mniejszości asymilować w imię „różnorodności", „tolerancji" i „prawa" do swojej „kultury". W Wielkiej Brytanii noszenie chusty islamskiej nie jest zakazane, ale wyrzuca się stewardessę za to, że w pracy nosiła malutki krzyżyk. Albo pielęgniarkę za to, że zapytała pacjentkę, czy ta by chciała się z nią pomodlić. W Szwecji minister sprawiedliwości wyraża zrozumienie dla „niepokoju" muzułmańskiej młodzieży, która ostatnio paliła samochody na ulicach podczas kilkudniowych zamieszek; ten zrozumiały i uzasadniony niepokój wywołało zastrzelenie przez policję muzułmanina, który wymachiwał na ulicy maczetą. Po niedawnym brutalnym morderstwie żołnierza w Londynie przez dwóch młodych brytyjskich muzułmanów, krzyczących „Allach akbar" (a więc nie pozostawiających żadnych wątpliwości co do swoich pobudek), brytyjskie media jak zwykle starały się przemilczać fakt, że chodziło o muzułmanów. Pierwszą reakcją zachodnich rządów na ataki terrorystyczne popełniane przez muzułmanów bywa nie ich potępienie, lecz ostrzeganie przed „histerią" i „islamofobią".  Nawet Papież, beatyfikując niedawno grupę męczenników, nie wspomniał o tym, że zginęli oni z rąk muzułmanów. Wskutek strachu, uległości, braku woli, zaślepienia postępowców ideologią „tolerancji", „różnorodności" i „multikulturalizmu", a także po części, jak we Francji, ze względów ekonomicznych, powstały zradykalizowane mniejszości, stawiające się ponad prawem, działające bezkarnie i wykorzystujące demokratyczne rządy krajów, których są obywatelami. Ich integracja na pewno jest jeszcze możliwa, ale będzie niezwykle trudna, nawet jeśli znajdzie się rząd, który się odważy podjąć w tym celu jakieś kroki.

Rozmawiałem niedawno o tym problemie z imamem Strasburga. Twierdzi, że lepsze wykształcenie drugiego i trzeciego pokolenia imigrantów powoduje, iż odkrywają oni o wiele bardziej świadomie Islam niż ich rodzice i dziadkowie.

To właśnie burmistrz Strasburga wyjaśniał rodzicom, że szkoły serwują mięso halal „przez szacunek dla różnorodności", ale nie serwują ryby w piątek „przez szacunek dla laickości" – by powrócić jeszcze do polityki, która się przyczyniła i nadal się przyczynia do obecnej sytuacji. Burmistrz Strasburga, który był zdolny z kamienną twarzą coś takiego powiedzieć, zapewne też przyjmuje tę wypowiedź strasburskiego imama za dobrą monetę. Jest ona jednak w wysokim stopniu obłudna. I przecież przeszmuglowane jest tu założenie, że głębsza znajomość islamu, zdobyta przez „wykształcenie", w naturalny i jak najsłuszniejszy sposób doprowadzi do islamizacji! Ale tego założenia nie ma powodu przyjmować. Przeciwnie, jest wiele powodów, by je odrzucić. Gdyby to drugie i trzecie pokolenie naprawdę było dobrze wykształcone, nie dałoby się zradykalizować, tylko znalazłoby pracę i weszło w normalne życie. To nie wykształcenie islamizuje młodzież i daje im tę nową „świadomość" islamu, to propaganda radykalnych imamów. Ich rodzice i dziadkowie nie byli gorzej poinformowani o islamskiej wierze ani mniej „świadomi" islamu; byli normalnymi muzułmanami, nie islamistami.

W zachodniej Europie osiedliło się jednak również bardzo wielu imigrantów z innych regionów świata jak choćby z Czarnej Afryki czy z Chin. Z ich asymilacją, a przynajmniej współżyciem z resztą społeczeństwa, nie ma jednak takich problemów, jak z muzułmanami. Czym to tłumaczyć?

Wiele daje się wyjaśnić analizując stosunek krajów zachodnich do tych imigrantów – czyli politykę poprawności politycznej. Jeśli członkowie tych napływowych grup nie są uznani za „ofiary" imperializmu, kapitalizmu, eurocentryzmu itd, za „prześladowane" mniejszości, których „kulturę" trzeba chronić, innymi słowy, jeśli okazują się nieprzydatni w postępowej walce z zachodnim światem – to nikt nie będzie ich zachęcał do domagania się coraz to dalej idących „uprawnień" i przywilejów i do przekonania, że stoją ponad prawem. Zradykalizowana młodzież muzułmańska to przecież także – może nawet głównie – pionki wykorzystywane w grze politycznej, w której widzimy groteskowy i pomylony sojusz między islamistami a zachodnią politycznie poprawną lewicą.

A może trudności z integracją muzułmanów są także pochodną podrzędnej roli kobiet w kulturze Islamu? Kobiety zawsze pełnią rolę łagodzącą w społeczeństwie...

To teza niektórych feministek: ich zdaniem gdyby w krajach zachodnich rządziły kobiety to mielibyśmy lepszy świat, bez wojen i konfliktów. Ale to bzdura, niczym nie uzasadniona. I obraźliwa dla kobiet. Kto nam przychodzi na myśl, gdy wyliczamy kobiety w świecie polityki? Takie postacie, jak Margaret Thatcher, Golda Meir, Indira Gandhi. Nie widzę w nich jakiejś szczególnej uległości ani łagodności. I one pierwsze by z oburzeniem przeciwko takiej koncepcji zaprotestowały. Nie rządziły swoimi krajami jako kobiety, tylko jako politycy. I byli to silni i zdecydowani politycy. Ale oczywiście prawdą jest, że podrzędna rola kobiet w świecie islamu i całkowite ich wykluczenie z uczestnictwa w życiu publicznym ciąży na rozwoju krajów muzułmańskich. Bezpośrednio i pośrednio: społeczeństwo, w którym kobiety mają podrzędną rolę nie jest społeczeństwem otwartym, a tylko społeczeństwo otwarte ma szansę prawdziwego rozwoju. Lecz to tylko po części wyjaśnia zapóźnienia gospodarcze tych krajów. Lepiej te sytuację tłumaczy połączenie fakt, że owe zamknięte społeczeństwa posiadają ropę. W wielu z nich panują dyktatury, które nie troszczą się szczególnie o to, by bogactwo, jakie mają z surowców naturalnych, wykorzystać dla polepszenia warunków życia i wykształcenia szerszych rzesz ludności. Z tych samych powodów nie rozwija się tam też nauka ani technologia: przeszkadza w tym brak wykształcenia, a poza tym po co samemu wymyślać i budować nowe technologie, skoro można wszystko kupić? Jest też inny stosunek do kultury, do historii, do tekstów i do nauki w szerokim sensie tego słowa. Czytałam gdzieś, że w Bułgarii – chyba była to Bułgaria – tłumaczy się więcej książek, niż w całym świecie arabskim.

No i mają wiele z tych państw ma bardzo duże problemy ze zbudowaniem demokratycznego ładu. Podczas gdy autorytarne rządy zniknęły z Europy Środkowej, dużej części Ameryki Łacińskiej i Azji południowo-wschodniej a nawet Czarnej Afryki, na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce liberalna demokracja rodzi się w ogromnych konwulsjach ...

Konwulsje? Owszem, są, ale nie widzę żadnych rodzących się liberalnych demokracji. Przeciwnie. Po tak zwanej arabskiej wiośnie nie zostało nic: po kolei Egipt, Tunezja, Libia, a teraz Syria, są przejmowane przez islamistów. Nawet w Jordanii – ostatniej ostoi stabilności i ładu na bliskim wschodzie – były zamieszki.

Skoro nie multikulturalizm – który Pani krytykuje -  to jakie rozwiązania w zamian za to powinny forsować kraje zachodnie?

Nie chodzi o to, że trzeba wymyślić coś „w zamian", tylko o to, żeby odkręcić niszczącą politykę ostatnich czterdziestu lat – właśnie politykę multikulturalizmu. Może powinnam wyjaśnić, o co mi chodzi. Przez „multikulturalizm" nie mam na myśli społeczeństwa otwartego i różnorodnego (w prawdziwym sensie tego słowa), w którym żyją obok siebie różne rasy, kultury i religie, równe wobec prawa i korzystające z tych samych swobód – wolności słowa, religii, zrzeszenia. To jest sytuacja w otwartym społeczeństwie, w dobrze funkcjonującej liberalnej demokracji, normalna, naturalna i pożądana. Tak kiedyś w Europie było. Ale gdy mówię tu o multikulturalizmie, mam na myśli program polityczny, który ani z kulturą w jakimkolwiek sensie, ani z różnorodnością w prawdziwym znaczeniu tego słowa, nie ma nic wspólnego: to program czysto ideologiczny, narzucany od lat 60-70. w politycznym celu, przez aktywistów poprawności politycznej, dziś już głęboko zinstytucjonalizowany. Tu nie ma żadnej różnorodności; przeciwnie, narzuca on najdoskonalszą homogenizację. Jest to między innymi program, który w imię „wolności" i „szacunku", „różnorodności" i „tolerancji", nie pozwala na integrowanie muzułmanów w krajach zachodnich. „Integracja", a tym bardziej „asymilacja", to dziś rzeczy niedopuszczalne. Nie wolno zmuszać dzieci do nauki języka kraju, w którym żyją, ani do szanowania prawa i zasady równości wobec prawa, ani do prawdziwej tolerancji. Ideologia multikulturalizmu uznaje wszystkie „kultury" za równe, poza jedną – judeochrześcijańską, którą chce zniszczyć. Ideologia multikulturalizmu jest ważną częścią politycznej walki dzisiejszej antyzachodniej, antychrześcijańskiej, antykapitalistycznej, antyglobalistycznej, politycznie poprawnej lewicy. Muzułmanie są w niej pionkami. Wszystkie grupy wyróżniane przez ideologię politycznej poprawności jako „prześladowane mniejszości" są w niej pionkami i największymi ofiarami polityki multikulturalizmu, która najbardziej krzywdzi właśnie tych, o których twierdzi, że się troszczy i w imieniu których występuje.

W niektórych krajach zachodnich widzimy już jednak sygnały odwrotu od tej tendencji. Rząd Mariano Rajoy wprowadza w Hiszpanii oceny z religii na świadectwa, we Francji legalizacja małżeństw homoseksualnych spowodowała bardzo gwałtowną reakcję połowy społeczeństwa.

Tak, jest pewna reakcja. Ale wątpię, by Unia Europejska, której elity - nie pochodzą przecież z wyboru i nie odzwierciedlają woli społeczeństw - pozwoliła na taki zwrot. Chyba, że Unia rozsypie się w drobny mak, czego serdecznie jej życzę.

Laicyzacja Zachodu to jednak nie wina Unii, tylko znacznie szersze zjawisko.

Nie wiem, czy nazwałabym to zjawisko laicyzacją. Czy sekularyzacją. Ale prawdą jest, że Zachód jest za słaby, by przeciwstawić duchowości islamskiej. Brak mu woli, brak mu przekonania co do własnych wartości i gotowości walczenia o nie. Całkowicie uległ poczuciu postkolonialnej winy, wpajanemu mu przez politycznie poprawną lewicę. Radykalny Islam wszystko to widzi. Wykorzystuje ten brak woli i to poczucie winy. Zgodnie z Koranem każdy muzułmanin ma obowiązek żyć we wspólnocie Islamu, w ummie. A jeśli tego nie może, to powinien wykorzystywać instytucje państwa, w którym żyje, do poszerzenia Islamu. Sparaliżowany strachem Zachód na to pozwala. Mimo doświadczeń ostatnich dziesięcioleci wciąż wielu ludzi należących do europejskiej elity uważa, że jeśli będziemy dawać coraz to dalsze przywileje i uprawnienia muzułmanom, to przestaną nas zabijać i staną się dla nas mili.

Islam zdaje się wygrywać z Zachodem jeszcze na jednym polu: demograficznym. Czy to nie pochodna hedonizmu, jaki nas otacza? Cywilizacji, która premiuje natychmiastową gratyfikację, podczas gdy wychowanie dzieci wymaga poświęcenia.

Dlaczego hedonizm? Wzrost poziomu życia zawsze wiązał się ze spadkiem ilości dzieci na rodzinę. Po Wojnie mieliśmy w Europie spektakularny wzrost poziomu życia, którego w większości krajów muzułmańskich nie było. Dlaczego nazywać chęć lepszego życia, wykształcenia, ograniczenia ilości dzieci do dwóch, trzech, zamiast pięciu, natychmiastową gratyfikacją? Albo pan ubolewa nad sytuacją kobiet w krajach muzułmańskich – ich podrzędną rolą, brakiem wykształcenia, brakiem podstawowych swobód i możliwości jakiegokolwiek wyboru w życiu – albo pan potępia ich chęć wyzwolenia się z tego jako hedonizm, ale albo jedno, albo drugie. Niezaprzeczalne jest jednak, że instytucja rodziny, tak mocno zwalczana przez zachodnią lewicę, w świecie muzułmańskim pozostaje niezwykle silna. Demograficznie przegrywamy w szybkim tempie i nie widzę, jak temu zaradzić.

Zwarcie między Zachodem i światem islamu najwyraźniej widać w konflikcie między Izraelem i Palestyńczykami. Na ile ten problem utrudnia porozumienie między tymi dwoma cywilizacjami?

Tu nie chodzi o żadnych Palestyńczyków. Przez pierwsze kilka lat istnienia Al-Kaidy w ogóle nie było mowy o Palestyńczykach. Nie figurowali w oskarżeniach przeciwko Zachodowi, mających uzasadnić zamachy terrorystyczne. Osama bin Laden o Palestyńczykach nie wspominał przez wrześniem 2011; dopiero później wpadł na ten pomysł. Palestyńczycy także są pionkami – manipulowanymi przez kraje arabskie – i zawsze, od początku, nimi byli. Ich los jest i zawsze był wykorzystywany przez islamistów do radykalizowania muzułmanów (a także zachodniej lewicy) przeciwko Zachodowi. Kraje arabskie nigdy nic dla Palestyńczyków nie zrobiły, przeciwnie, zawsze robiły wszystko, żeby ich warunki jak najbardziej pogarszać, żeby utrzymywać ich w obozach i w biedzie, by móc pokazywać im światu i rozpowszechniać propagandę, że to wszystko wina Izraela. Tymczasem Izrael dostarcza im wodę, elektryczność, leczy ich w swoich szpitalach. (Leczy też w swoich szpitalach ofiary walk w Syrii, ale o tym też media nie wspominają.) Wielkie konwoje ciężarówek, pełnych luksusowych produktów i sprzętu – przeznaczonych oczywiście nie dla ludności, która żyje w biedzie, lecz dla skorumpowanych polityków Hamas – regularnie wjeżdżają z Izraela do Gazy. Przekaz medialny w tej sprawie, zdominowany przez środowiska lewicowe, jest oburzająco zafałszowany. Izrael, jedyna liberalna, wolno-rynkowa demokracja na Bliskim Wschodzie, musi być zwalczany jako agent imperializmu amerykańskiego. Tak samo było za komunizmu; niewiele się zmieniło. I nowy antysemityzm pro-palestyńskiej lewicy kryje się pod hasłem „anty-syjonizmu" – tym samym hasłem, co kiedyś. To po prostu nowa odsłona antysemityzmu. A Palestyńczycy są jedynie pretekstem, wykorzystywanym dla politycznych celów przez zachodnią lewicę, przez arabskie państwa i przez własnych skorumpowanych przywódców. To nie przez Izrael ludność palestyńska cierpi i to nie przez Izrael Islam atakuje Zachód. Jeśli przywódcy Hamas w Gazie i Fatah na West Banku wolą uczyć dzieci w szkołach, jak się posługiwać bronią palną, rzucać bomby i wystrzelać pociski, zamiast wykorzystywać (potężne) środki, jakie dostają – w tym od Unii Europejskiej – by zapewnić swojej ludności przyzwoite warunki i opiekę medyczną, nie jest to wina Izraela.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że kraje zachodnie przez dziesięciolecia popierały autorytarne, skorumpowane reżimy w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Trudno się dziwić, że to podsyca wrogość muzułmanów do Europy.

Owszem. Ale dziś wiemy też, jakie są efekty popierania drugiej strony. Obama poparł rządy Braci Muzułmańskich i skutki są takie, jak widzimy. Rządy Szacha Iranu były, owszem, skorumpowane i oczywiście niedemokratyczne, ale o przecież o niebo lepsze od (równie albo jeszcze bardziej skorumpowanych) rządów Ajatollachów, które teraz zniewalają ludność tego kraju i zagrażają światu perspektywą zdobycia broni nuklearnej. Może Zachód dobrze wiedział, co robi, wspierając tamte reżimy? Ponadto sprawa przeszłości kolonialnej, tak samo, jak sprawa Palestyczyków, też ma niewiele wspólnego z wrogością islamistów do Europy (podkreślam raz jeszcze: islamistów, nie muzułmanów!) To również jest tylko pretekst wykorzystywany, kiedy to wygodne. „Antykolonializm" to ważny składnik ideologii poprawności politycznej, mocno już zinstytucjonalizowany: w angielskich szkołach jest to ponoć (wraz z winą kapitalizmu i imperializmu za globalne ocieplenie) główny temat na lekcjach geografii.

Na stosunkach między Zachodem i światem Islamu bardzo zaciążyła amerykańska interwencja w Afganistanie, a szczególnie w Iraku. Podjęta na podstawie kłamliwego założenia o związkach Saddama Husajna z Al-Kaidą i posiadania przez niego broni masowego rażenia, została przeprowadzona bardzo nieporadnie.

Nieporadnie i za późno – zgoda. Ale czy na podstawie kłamliwego założenia? Wtedy nie było to jasne. I nadal nie jest. I czy naprawdę chcemy powiedzieć, że kraje muzułmańskie są niezdolne do demokracji, a ich społeczeństwa nie powinny móc korzystać z takich samych praw, jak my? W tej sprawie politycznie poprawna lewica okazuje się w swoim sprzeciwie wobec interwencji w Iraku niezwykle obłudna. W imię ochrony często barbarzyńskich obyczajów tamtych społeczności, jak choćby obrzezania kobiet, stosuje często odmienne standardy, za którymi kryje się tak naprawdę pogarda dla świata muzułmańskiego. Amerykanie uznając, że należy poszerzać demokrację na świecie, takiej pogardy nie mieli. Uważali, że społeczeństwom muzułmańskim należą się dokładnie takie same prawa, jak nam.

Ofiarą braku demokracji i tolerancji w krajach muzułmańskich padają chrześcijanie. W Egipcie, Syrii, Libii są coraz ostrzej prześladowani i najczęściej decydują się na emigrację. Może gdyby kraje zachodnie stosowały zasadę symetrii wobec społeczności muzułmańskich w Europie, wymusiłoby to większą ochronę chrześcijan na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej?

Oczywiście. I jest o wiele gorzej, niż pan mówi: tylko nieliczni chrześcijanie mogą emigrować z państw muzułmańskich – ci, których na to stać, którym pozwolą wyjechać, i których przedtem nie zabiją. Nie są to łatwe warunki do spełnienia. Kardynał Joseph Ratzinger mówił o tym, ale podczas swojego pontyfikatu niestety nic w tej kwestii nie zrobił. Kościół powinien do tej sprawy powrócić. Do wielu krajów muzułmańskich nie wolno nawet wwozić Biblii. Ale i zachodnie państwa mają tu wiele do zrobienia. Nie możemy przecież, i nie chcielibyśmy, zakazać Koranu. Możemy natomiast trzymać się zasady równości wobec prawa i wymagać od wszystkich imigrantów nie tylko poszanowania praw, jakie w naszych krajach obowiązują – choć już samo to byłoby postępem – lecz także integracji, nauki języka, zrozumienia, jak funkcjonują demokratyczne instytucje. A także przystosowania się do norm i zwyczajów społeczeństwa, w którym chcą żyć. Może potrzebne jest obowiązkowe szkolenie obywatelskie?

Francuski pisarz i historyk Dominique Venner, który niedawno popełnił samobójstwo w katedrze Notre Dame na znak protestu przeciwko legalizacji małżeństw homoseksualnych, napisał przed śmiercią, że nowe regulacje i tak długo nie będą obowiązywać, bo muzułmanie dopną swego i zbudują w Europie kalifat. Miał rację?

Nie wiem, nie jestem prorokiem. Ale jeśli Europa nie zacznie się bronić, jest to całkiem możliwe. I to nie za sto lat ani nawet pięćdziesiąt, ale może już za dwadzieścia.

- rozmawiał Jędrzej Bielecki

Agnieszka Kołakowska jest eseistką, filologiem klasycznym, tłumaczką, na stałe mieszka w Paryżu

Niedawne morderstwo w Londynie i próba morderstwa w Paryżu to tylko przykłady z długiej serii zamachów islamistów w Europie. Czy cywilizacja muzułmańska i cywilizacja zachodnia dadzą się pogodzić?

Teza Samuela Huntingtona jest kontrowersyjna, ale w sumie sądzę, że ma on rację. Tak, mamy do czynienia ze zderzeniem cywilizacji. Świadczy o tym bardziej sama natura islamu niż wszystko to, co obserwujemy na Zachodzie. Islamiści, którzy są odpowiedzialni za ataki terrorystyczne w Europie i którzy mówią całkiem otwarcie o swoich planach wchłonięcia krajów europejskich do ummy, o wprowadzeniu prawa szariatu czy ustanowieniu europejskiego kalifatu, o obowiązku prowadzenia dżihadu, o zniszczeniu zachodniej cywilizacji, o wymordowaniu Żydów, nie są reprezentantami muzułmanów żyjących na Zachodzie. Ogromna większość europejskich muzułmanów tych celów wcale nie podziela, ale boi się je publicznie potępiać i publicznie odcinać się od samozwańczych „przedstawicieli wspólnoty muzułmańskiej". Trzeba też pamiętać, że propaganda islamistów jest wycelowana w bardzo młodych ludzi; to dzieci z muzułmańskich rodzin, często już urodzone na Zachodzie, radykalizują się i pod wpływem radykalnych imamów stają się pełnymi nienawiści do Zachodu islamistami, a nie ich rodzice, w wielu przypadkach od lat spokojnie tu żyjący i mniej lub bardziej zasymilowani. Więc zamachy terrorystyczne niekoniecznie pokazują jakąś prawdę o islamie – o tym, czym jest naprawdę islam. Ale nie trzeba być specjalistą od islamu – którym, chcę podkreślić, nie jestem – by twierdzić, ze sporą dozą pewności, że islam jako oficjalna religia państwowa nie da się pogodzić z demokratycznym, liberalnym państwem. Islam nie oddziela sfery świeckiej od sfery duchowej. Mahomet był jednocześnie władcą, prawodawcą i prorokiem. Według tradycji i Koran, i prawo islamskie pochodzą od niego; były mu dane bezpośrednio od Boga, podyktowane przez anioła. Pochodzą więc z objawienia i w oczach muzułmanów muszą uchodzić za niekwestionowaną prawdę. Muszą być rozumiane dosłownie i nie mogą podlegać żadnej interpretacji. Tego z laickim państwem zachodnim pogodzić się nie da.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy