Zwarcie między Zachodem i światem islamu najwyraźniej widać w konflikcie między Izraelem i Palestyńczykami. Na ile ten problem utrudnia porozumienie między tymi dwoma cywilizacjami?
Tu nie chodzi o żadnych Palestyńczyków. Przez pierwsze kilka lat istnienia Al-Kaidy w ogóle nie było mowy o Palestyńczykach. Nie figurowali w oskarżeniach przeciwko Zachodowi, mających uzasadnić zamachy terrorystyczne. Osama bin Laden o Palestyńczykach nie wspominał przez wrześniem 2011; dopiero później wpadł na ten pomysł. Palestyńczycy także są pionkami – manipulowanymi przez kraje arabskie – i zawsze, od początku, nimi byli. Ich los jest i zawsze był wykorzystywany przez islamistów do radykalizowania muzułmanów (a także zachodniej lewicy) przeciwko Zachodowi. Kraje arabskie nigdy nic dla Palestyńczyków nie zrobiły, przeciwnie, zawsze robiły wszystko, żeby ich warunki jak najbardziej pogarszać, żeby utrzymywać ich w obozach i w biedzie, by móc pokazywać im światu i rozpowszechniać propagandę, że to wszystko wina Izraela. Tymczasem Izrael dostarcza im wodę, elektryczność, leczy ich w swoich szpitalach. (Leczy też w swoich szpitalach ofiary walk w Syrii, ale o tym też media nie wspominają.) Wielkie konwoje ciężarówek, pełnych luksusowych produktów i sprzętu – przeznaczonych oczywiście nie dla ludności, która żyje w biedzie, lecz dla skorumpowanych polityków Hamas – regularnie wjeżdżają z Izraela do Gazy. Przekaz medialny w tej sprawie, zdominowany przez środowiska lewicowe, jest oburzająco zafałszowany. Izrael, jedyna liberalna, wolno-rynkowa demokracja na Bliskim Wschodzie, musi być zwalczany jako agent imperializmu amerykańskiego. Tak samo było za komunizmu; niewiele się zmieniło. I nowy antysemityzm pro-palestyńskiej lewicy kryje się pod hasłem „anty-syjonizmu" – tym samym hasłem, co kiedyś. To po prostu nowa odsłona antysemityzmu. A Palestyńczycy są jedynie pretekstem, wykorzystywanym dla politycznych celów przez zachodnią lewicę, przez arabskie państwa i przez własnych skorumpowanych przywódców. To nie przez Izrael ludność palestyńska cierpi i to nie przez Izrael Islam atakuje Zachód. Jeśli przywódcy Hamas w Gazie i Fatah na West Banku wolą uczyć dzieci w szkołach, jak się posługiwać bronią palną, rzucać bomby i wystrzelać pociski, zamiast wykorzystywać (potężne) środki, jakie dostają – w tym od Unii Europejskiej – by zapewnić swojej ludności przyzwoite warunki i opiekę medyczną, nie jest to wina Izraela.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że kraje zachodnie przez dziesięciolecia popierały autorytarne, skorumpowane reżimy w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Trudno się dziwić, że to podsyca wrogość muzułmanów do Europy.
Owszem. Ale dziś wiemy też, jakie są efekty popierania drugiej strony. Obama poparł rządy Braci Muzułmańskich i skutki są takie, jak widzimy. Rządy Szacha Iranu były, owszem, skorumpowane i oczywiście niedemokratyczne, ale o przecież o niebo lepsze od (równie albo jeszcze bardziej skorumpowanych) rządów Ajatollachów, które teraz zniewalają ludność tego kraju i zagrażają światu perspektywą zdobycia broni nuklearnej. Może Zachód dobrze wiedział, co robi, wspierając tamte reżimy? Ponadto sprawa przeszłości kolonialnej, tak samo, jak sprawa Palestyczyków, też ma niewiele wspólnego z wrogością islamistów do Europy (podkreślam raz jeszcze: islamistów, nie muzułmanów!) To również jest tylko pretekst wykorzystywany, kiedy to wygodne. „Antykolonializm" to ważny składnik ideologii poprawności politycznej, mocno już zinstytucjonalizowany: w angielskich szkołach jest to ponoć (wraz z winą kapitalizmu i imperializmu za globalne ocieplenie) główny temat na lekcjach geografii.
Na stosunkach między Zachodem i światem Islamu bardzo zaciążyła amerykańska interwencja w Afganistanie, a szczególnie w Iraku. Podjęta na podstawie kłamliwego założenia o związkach Saddama Husajna z Al-Kaidą i posiadania przez niego broni masowego rażenia, została przeprowadzona bardzo nieporadnie.
Nieporadnie i za późno – zgoda. Ale czy na podstawie kłamliwego założenia? Wtedy nie było to jasne. I nadal nie jest. I czy naprawdę chcemy powiedzieć, że kraje muzułmańskie są niezdolne do demokracji, a ich społeczeństwa nie powinny móc korzystać z takich samych praw, jak my? W tej sprawie politycznie poprawna lewica okazuje się w swoim sprzeciwie wobec interwencji w Iraku niezwykle obłudna. W imię ochrony często barbarzyńskich obyczajów tamtych społeczności, jak choćby obrzezania kobiet, stosuje często odmienne standardy, za którymi kryje się tak naprawdę pogarda dla świata muzułmańskiego. Amerykanie uznając, że należy poszerzać demokrację na świecie, takiej pogardy nie mieli. Uważali, że społeczeństwom muzułmańskim należą się dokładnie takie same prawa, jak nam.
Ofiarą braku demokracji i tolerancji w krajach muzułmańskich padają chrześcijanie. W Egipcie, Syrii, Libii są coraz ostrzej prześladowani i najczęściej decydują się na emigrację. Może gdyby kraje zachodnie stosowały zasadę symetrii wobec społeczności muzułmańskich w Europie, wymusiłoby to większą ochronę chrześcijan na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej?
Oczywiście. I jest o wiele gorzej, niż pan mówi: tylko nieliczni chrześcijanie mogą emigrować z państw muzułmańskich – ci, których na to stać, którym pozwolą wyjechać, i których przedtem nie zabiją. Nie są to łatwe warunki do spełnienia. Kardynał Joseph Ratzinger mówił o tym, ale podczas swojego pontyfikatu niestety nic w tej kwestii nie zrobił. Kościół powinien do tej sprawy powrócić. Do wielu krajów muzułmańskich nie wolno nawet wwozić Biblii. Ale i zachodnie państwa mają tu wiele do zrobienia. Nie możemy przecież, i nie chcielibyśmy, zakazać Koranu. Możemy natomiast trzymać się zasady równości wobec prawa i wymagać od wszystkich imigrantów nie tylko poszanowania praw, jakie w naszych krajach obowiązują – choć już samo to byłoby postępem – lecz także integracji, nauki języka, zrozumienia, jak funkcjonują demokratyczne instytucje. A także przystosowania się do norm i zwyczajów społeczeństwa, w którym chcą żyć. Może potrzebne jest obowiązkowe szkolenie obywatelskie?
Francuski pisarz i historyk Dominique Venner, który niedawno popełnił samobójstwo w katedrze Notre Dame na znak protestu przeciwko legalizacji małżeństw homoseksualnych, napisał przed śmiercią, że nowe regulacje i tak długo nie będą obowiązywać, bo muzułmanie dopną swego i zbudują w Europie kalifat. Miał rację?
Nie wiem, nie jestem prorokiem. Ale jeśli Europa nie zacznie się bronić, jest to całkiem możliwe. I to nie za sto lat ani nawet pięćdziesiąt, ale może już za dwadzieścia.
- rozmawiał Jędrzej Bielecki
Agnieszka Kołakowska jest eseistką, filologiem klasycznym, tłumaczką, na stałe mieszka w Paryżu