Albo pionierki, albo lakierki

Komórki w kieszeniach, toi-toie, a zamiast kuchni polowych – stołówka. Letnie obozy harcerskie zaczynają przypominać wczasy. Powód? Po pierwsze, biurokracja, która niszczy skautowskie tradycje. A po drugie i trzecie?

Publikacja: 16.08.2013 01:01

Pionierka obozowa niemal profesjonalna. Gdyby jeszcze nie ten toi-toi na drugim planie...

Pionierka obozowa niemal profesjonalna. Gdyby jeszcze nie ten toi-toi na drugim planie...

Foto: Reporter, Krystian Dobuszyński Krystian Dobuszyński

Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach. Zatem szczegół: na związanym z ZHP portalu natropie.pl Radosław Rosiejka – jak czytamy – przez dwa lata drużynowy 159. Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej z Hufca Piast Poznań – Stare Miasto, wspominając ubiegłoroczną Wędrowniczą Watrę, narzeka na kulinarne lenistwo koleżeństwa-druhów.

– Można zaryzykować stwierdzenie, że obecnie wędrownicy opierają swoją dietę na zupkach chińskich – pisze poznański harcerz. – Jak było na zlocie? Po przedpołudniowych zajęciach można było dostrzec kolejkę po wrzątek. Prawie wszyscy w tej kolejce zalewali gorącą wodą zupki instant.

Bez kwaterki, lecz z kelnerką

Rosiejka się temu dziwi, wskazując, jak różne rzeczy można upichcić (jeśli się chce) na trasie czy obozie (ZHP, wzorem brytyjskich skautów, wydał nawet swoją książkę kucharską), i za pomocą czego. I konkluduje: – W końcu jesteśmy wędrownikami, a to do czegoś zobowiązuje. Nie powinniśmy iść na łatwiznę.

Harcerze na łatwiznę? Jak widać. Może więc warto zadać pytanie, czy także inne harcerskie aktywności nie zaczynają przypadkiem zmierzać ku modelowi instant. Zanim ktoś przy ognisku nie trąci strun gitary i nie zanuci: „Dziś prawdziwych harcerzy już nie ma".

Ligia skończyła właśnie trzecią klasę i do Jarosławca, na obóz harcerski, przyjechała z grupą zuchów. Mieszka w murowanych pawilonach stanicy Hufca ZHP im. WOP w Sławnie. W pokojach z łazienkami, o których mówią tu „apartamenty". Ligia siedzi jednak przy harcerskim namiocie starszych koleżanek. Trochę im chyba zazdrości. – Wolałabym spać w namiocie – przyznaje.

Komendant stanicy hm. Ryszard Sobczak, jednocześnie komendant sławieńskiego hufca, rozkłada ręce. – Maluchom musimy stworzyć odpowiednie warunki – tłumaczy. – Nauczą się harcerskiego życia, trochę dorosną, to przyjdzie czas na spartańskie warunki.

Ale i harcerze nie żyją tu po spartańsku – namioty mają „podpinkę", solidne podłogi, a zamiast pryczy stoją polowe łóżka. Do dyspozycji są pawilony z prysznicami z ciepłą wodą –  nikt z harcerzy nie musi się też krzątać przy zaopatrzeniu czy kuchni. Sprawę załatwiają intendent i zawodowe kucharki. Nikt też nie biega szorować menażek – posiłki w stołówce podają kelnerki. – Kiedyś było tak, że jak harcerz jechał na obóz, to brał menażkę, manierkę i niezbędnik, jak w wojsku – tłumaczy hm. Sobczak. – Teraz dziecko zabiera do nas tylko odzież, bo wszystko dostaje na miejscu, a w stołówce odnosi tylko puste talerze do okienka.

Sobczak tłumaczy, że wszystko się zmienia. – Styl życia, ale i oczekiwania rodziców – wskazuje. I dodaje: – Takie na przykład komórki. Gdybyśmy nie pozwalali wziąć dziecku telefonu, rodzic nie puściłby go na obóz. Takie czasy, że rodzic potrafi zadzwonić nawet o północy, żeby dowiedzieć się, co u niego słychać i czy wszystko w porządku. Ale harcerstwo jako takie się nie zmieniło: mamy te same wartości co sto lat temu. „Bóg, Honor, Ojczyzna" znaczy dla nas wciąż to samo.

A jednak, choć na obozie w Jarosławcu są codziennie mundurowe apele, warty czy zajęcia z „samarytanki" (zdobywanie sprawności z wiedzy i umiejętności z pierwszej pomocy), o klasyczny harcerski klimat trudno. Na dodatek stanica w Jarosławiu to wypoczynkowy konglomerat – oprócz harcerzy przyjeżdżają tu młodzieżowe drużyny pożarnicze OSP ze Śląska i Wielkopolski oraz młodzież kierowana tu przez opiekę społeczną. – To konieczność – wskazuje komendant Sobczak. – Musimy się sami utrzymywać, więc musimy też zarabiać.

Jarosławiecka stanica jest jedną z wielu, jakie ZHP przejął w schedzie po PRL.  Z jednej strony – konkretny majątek, z drugiej jednak – balast, który nie ułatwia kultywowania skautowskich tradycji.

Nawet otoczenie wybetonowanego kręgu z miejscem na ognisko i solidnymi ławkami wokół przypomina bardziej miniamfiteatr niż klasyczne, puszczańskie watrowisko. Nie wszystkim harcerzom się to podoba. Sobczak to rozumie, bo gdy w latach 60. wstępował do harcerstwa, zasadą było samemu stawiać pałatkę, kąpać się w jeziorze czy nad ogniskiem gotować kartoflankę. Do dziś zresztą dla wielu harcerzy ZHP letnia przygoda nierozerwalnie wiąże się z puszczańską surowością. Sobczak wspomina, jak to w ub.r. miał grupę harcerzy z Wrocławia. – Powiedzieli: „Obmurowane ognisko? Ławki? My nie chcemy tu być. My chcemy lasu, chcemy dziczy!". I rozbili się w zaroślach na obrzeżach stanicy. Nawet nosili w reklamówkach piasek z plaży, żeby sobie urządzić teren.

I było trochę tak, jakby w centrum Nowego Jorku obóz rozbili rdzenni Apacze. Bo na co dzień jest tu tak, że choć harcerskie buzie uśmiechnięte, to gdyby nie mundurki harcerskie wdziewane na apele, trudno byłoby odróżnić ten obóz od kolonii letniej. Nie da się ukryć, że w Jarosławcu harcerz się ani nie napracuje przy obozowym obejściu, ani zabrudzi. Ba, nawet komarów nie trzeba tu się bać.

– Rzeczywiście. Co roku robimy opryski – przyznaje komendant Sobczak.

Latryna wytycza front

My nie mamy takich ekskluzywnych pokus, bo nie mamy takich wypasionych stanic jak ZHP – żartuje druhna Katarzyna Bieroń, naczelniczka harcerek ZHR, którą zastaliśmy na obozie w głuszy Beskidu Niskiego. Po czym, już na serio, dodaje:

– My z zasady obozujemy tak, jak to robili harcerze przedwojenni, na których tradycje się powołujemy. Ale to nie znaczy, że tylko my – znam wielu wspaniałych instruktorów i drużyn zethapowskich, którzy nie wyobrażają sobie obozu z bieżącą ciepłą wodą. I my, i oni wiemy, że w harcerstwie najlepsze i najpiękniejsze jest to, że im trudniej, tym lepiej.

Do najbliższego sklepu dziewczyny mają 6 km, wodę czerpią z pobliskiej studni z żurawiem. Kuchnię mają polową, dla której codziennie trzeba przygotować stertę drewna. Gotuje 20-letnia harcerka, za stołówkę robią własnoręcznie zbite drewniane stoły. To zresztą też ważna część harcerskiej tradycji – obóz stawia się własnymi rękami, w ramach tzw. kwaterki.

O tym, jak wygląda tradycyjny obóz harcerski, opowiada jedna z doświadczonych harcerek-instruktorek z Mazowsza: – W lesie, z budowaniem prycz, bramy, sprzętów, z wartami nocnymi, z wartami w kuchni. Są środowiska, które nie wiozą z sobą materaców, tylko śpią na własnoręcznie robionych siennikach. Dzieciaki same kopią dołki, piłują ręczną piłką żerdzie, wbijają gwoździe, wyplatają prycze sznurkiem. Metoda harcerska to przecież metoda wychowawcza, a nie zwykłe zajmowanie dzieciom czasu. Jest zatem zdobywanie stopni i sprawności, dzieci uczą się węzłów, ziołolecznictwa, topografii, obsługi kompasu. Na obozach zawsze jest jakaś „służba", czyli trzeba zrobić coś dla innych – dla dzieci z okolicznej wsi, dla parafian z sąsiedztwa.

Tymczasem głos druhny Bieroń co chwilę zanika, bo jej komórka, jedyna chyba  w całym obozie, od czasu do czasu łapie jako taki zasięg. – Z tymi telefonami jest zresztą tak, że zwykle ich ze sobą obozowicze nie biorą – przyznaje Katarzyna Bieroń. – A jak biorą, to zaraz po przyjeździe je wyłączają. Nie dlatego, żeby to było jakoś specjalnie zabronione, ale jest taka niepisana tradycja. Wszyscy mamy przeświadczenie, że tak się po prostu lepiej odpoczywa, łatwiej też skupić się na obozowym życiu.

Bieroń, z wykształcenia psycholog, wywodząca się z rodziny o harcerskich tradycjach, w ZHR od niemal 17 lat, podkreśla, że nie po to dziewczyny jechały w głuszę 700 km od domów, żeby meldować się co wieczór rodzicom. Puszczańskie życie, jeśli się trzymać tradycji skautowskiej, rządzi się puszczańskimi prawami.

A co z toaletami? – My mamy wychodek – śmieje się druhna Bieroń. – Najprawdziwszą dziurę wykopaną w ziemi, zabudowaną deskami.

Tymczasem tradycyjny wychodek stał się symbolem walki harcerzy o prawo do tradycji, odkąd państwo, w szale regulacji pod szyldem cywilizacyjnych norm, zaczęło wymagać stawiania w obozach harcerskich przenośnych toalet toi-toi.

Podchody z nadgorliwym państwem

Jest tak, że o zawartość harcerstwa w harcerstwie trzeba z państwem twardo walczyć. Czasem są to prawdziwe szachy. – Wszystko zależy od lokalnego sanepidu – wskazuje druhna Katarzyna Bieroń. – Na budowę latryn w obozach harcerskich zgadza się większość sanepidów w Zachodniopomorskiem i Pomorskiem, da się też tę sprawę dogadać w województwach podkarpackim i małopolskim. A w mazowieckim czy łódzkim jest to niemal niemożliwe.

Bój między przepisami a harcerską tradycją toczy się zresztą nie tylko o latryny – także o bieżącą wodę z kontrolowanego źródła, atestowane pojemniki, źródło produktów spożywczych, uprawnienia do prowadzenia obozowej kuchni. W efekcie „puszczańskie" obozy coraz częściej przypominają zorganizowane, cywilizowane osady turystyczne z toi-toiami, prysznicami i punktami gastronomicznymi.

Harcerze, którzy chcą być wierni tradycji, bronią się przed ograniczeniami, organizując obozy tam, gdzie jeszcze mogą liczyć na zgodę na naturalne, harcerskie warunki obozowania. Tam, gdzie liczyć na to nie mogą, muszą wykazać się sprytem. – Nierzadko jest tak, że z obowiązku stawiamy na widoku toi-toie, a po cichu i tak budujemy tradycyjne latryny – mówi doświadczony harcerz ZHP i organizator obozów.

Instruktorka z Mazowsza: – Urzędniczych kłód rzucanych nam pod nogi jest coraz więcej. Sanepid wymaga coraz to bardziej wyszukanych sprzętów, leśnicy coraz częściej na nic nie pozwalają i pilnują, żeby ściółki nie wydeptać. Coraz trudniej znaleźć instruktora harcerskiego, który podejmie się organizacji obozu, bo jego rozliczanie, zbieranie papierków, księgowych, pozwoleń – to często droga przez mękę. Naprawdę, trzeba mieć dużo czasu i cierpliwości, żeby przez to przebrnąć. Generalnie państwo średnio harcerstwo rozumie. Ale się nie poddajemy.

Walkę o złagodzenie przepisów i dostosowanie ich do tradycyjnego harcerskiego życia zgodnie prowadzą ZHP i ZHR za pośrednictwem parlamentarnego zespołu ds. harcerstwa w Polsce i poza granicami kraju. Na razie bez spodziewanych efektów, bo państwo najwyraźniej oczekuje, że w każdym harcerskim namiocie mają być prąd i bieżąca ciepła woda. Tymczasem coraz szerszy wachlarz ograniczeń i wymogów, jakie harcerzom stawiają przepisy, w oczywisty sposób uderza w samą istotę harcerstwa.

W pierwszej kolejności zaś wypłukują esencję harcerskiego „warsztatu", co w zderzeniu ze zmianą postaw społecznych w „cywilu": konsumpcjonizmu, wygodnictwa i parcia na sukces, wychowanie w oparciu o metodę harcerską (opartą na takich kluczowych pojęciach jak: patriotyzm, samodoskonalenie, pracowitość, pomoc, przyjaźń, współpraca, samodzielność, odpowiedzialność) czyni trudniejszym.

Katarzyna Bieroń: – Największą zmianę widzę w rodzicach i tym, czego dla swojego dziecka od harcerstwa oczekują. Domagają się np. ciągłego kontaktu z dzieckiem, tego, żeby dziecko nie obierało ziemniaków, bo ono ma w domu od tego służącą, tego, aby nie zmuszać go do jakichś nocnych, forsownych zajęć, bo przecież musi się wysypiać, co mu zapewnia konwencja UE nr taki a taki...  Te oczekiwania wydają mi się czasem tak zaskakujące, że trudno nie zapytać, po co zatem chcą mieć w domu harcerza. To przecież nie ma sensu, skoro istota harcerstwa polega na pewnym wysiłku w dążeniu do samodzielności. To nieodłączny jego element. Tak to jest wymyślone, żeby była to szkoła życia.

A jest coraz częściej tak, że wśród dzieci, które trafiają po raz pierwszy  na obóz, takie, które miały wcześniej w ręku ziemniaka, niemal się nie zdarzają.

Bieroń uważa, że tam, gdzie harcerstwo nie sięga swoich korzeni, tworząc jedynie fasady, może zacząć się jego kryzys: – Bo rzeczywiście jest tak, że jak młody człowiek się przyzwyczai do ucywilizowanego obrazu harcerstwa, to potem będzie uważał, że tak to ma właśnie być, i trudno mu będzie wyjść poza schemat. I jeśli wyrośnie w drużynie, która ma taki nie do końca harcerski charakter, to trudniej mu będzie ogarnąć sens i istotę harcerstwa.

W końcu weń zwątpi. Komendant jednego z hufców ZHP w Zachodniopomorskiem już niepokoi się rozluźnieniem dyscypliny harcerskiej. – Zdarza się młodym stażem harcerzom kontestować zajęcia, kwestionować polecenia przełożonego, coś niedobrego dzieje się też z szacunkiem do hierarchii służbowej. Tego kiedyś nie było.

Z wyboru, nie z zaciągu

Harcerze to środowisko w Polsce bardzo różnorodne, najczęściej odwołujące się do idei skautingu stworzonego na przełomie XIX i XX w. przez Roberta Baden-Powella. Wśród nich ogólnopolskie (Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej, Stowarzyszenie Harcerstwa Katolickiego „Zawisza"), lokalne (m.in. Stowarzyszenie Harcerskie  Warszawa–Pułtusk–Warka, mazurski Harcerski Ruch Ochrony Środowiska im. Franciszka z Asyżu, toruńskie Harcerstwo Polskie) czy zagraniczne (m.in. Związek Harcerstwa Polskiego poza granicami kraju – w Wielkiej Brytanii, Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej – w Kanadzie, Niezależny Szczep Harcerstwa Polskiego „Leśna Szkółka Kaszuby" – w Szwecji czy Harcerstwo Polskie na Ukrainie i Harcerstwo Polskie na Białorusi).

Harcerze to także środowisko w Polsce niezmiennie szanowane i wciąż – obok szkoły i Kościoła katolickiego – uważane za instytucję najsilniej wspierającą wychowanie młodego pokolenia. Ale czy w dobie smartfonów, gier komputerowych i wycieczek all inclusive wciąż atrakcyjną dla młodego pokolenia?

I tu znów szczegół – w sieci można się natknąć na próbę oceny kondycji harcerstwa, której podjęła się warszawska gimnazjalistka, przygotowując na II etap Konkursu Wiedzy Ekonomicznej i Obywatelskiej pracę „Harcerstwo – czy staje się mniej popularne". Praca jest amatorska, próba badawcza zupełnie niereprezentatywna, ale wyniki załączonej ankiety intrygują. Otóż tak – wynika z pracy – harcerstwo staje się mniej popularne wśród nastolatków. I to nie tylko dlatego, że jest „dużo nauki i zajęć",  ale też dlatego, bo „ludzie są leniwi", a nawet że „dzieciaki wstydzą się brać udział w zbiórkach".

Paweł Olszewski, inżynier z Poznania, który w tym roku sam zawiózł syna na obóz puszczański w Borach Tucholskich, nie jest tym zaskoczony. – Ubolewam, bo coś się rzeczywiście dzieje niedobrego z postrzeganiem harcerstwa – mówi. – Ktoś ze znajomych nawet ostatnio powiedział przy jakiejś dyskusji, że to zabawa w krótkich spodenkach i że szkoda na to czasu, bo lepiej posłać dziecko na jakiś kurs językowy albo na tenisa, bo to się przyda w życiu, może pomóc w karierze.  Ale to oznacza, że trzeba głośno przypominać, czym jest harcerstwo. Że to nie spędzanie wolnego czasu, tylko kuźnia charakteru i sposób na życie.

Statystyki wskazują, że harcerzy jest coraz mniej. I nie da się ukryć, że to wynik zmian w ZHP, które jeszcze w 2005 r. szacowało swoje szeregi na niemal 150 tys., podczas gdy dziś jest niewiele ponad 92 tys. (tymczasem np. tylko w ZHR liczba harcerzy wzrosła o tysiąc). Jednak według dr. Waldemara Urbanika, socjologa z Wyższej Szkoły Humanistycznej TWP w Szczecinie, więcej niż liczby o sytuacji polskiego harcerstwa mówią jakościowe trendy. – Po czasach silnej indoktrynacji komunistycznej w czasach PRL, która pociągała za sobą sztucznie rozbudowaną strukturę, zainteresowanie harcerstwem jako nie tylko formą spędzania wolnego czasu, ale przede wszystkim jako pewnego rodzaju instytucją wychowawczą, wraca do naturalnych proporcji – wskazuje socjolog. I dodaje, że w ciągu ostatnich 30 lat należy raczej dostrzec jakościowy powrót do zasadniczej idei harcerstwa, do korzeni przedwojennego skautingu. – Który, tak jak przed wojną, koncentrował grupy społeczne o charakterze niemasowym, i co najważniejsze, skupionym wokół jasno określonych idei, postaw i wartości.

Impas?

Hm. Ryszard Sobczak ze stanicy w Jarosławcu też czuje pod skórą ów trend. – Może rzeczywiście jesteśmy zbyt mało atrakcyjni dla młodzieży, bo jakoś tam przegrywamy rywalizację z komputerem – mówi. – Może trochę nie nadążyliśmy za biegiem zdarzeń, pozostając jako harcerstwo przy stereotypie lasu, ogniska i szumiących kniei?

Odpowiedzi na pokoleniowe wyzwania szukają też instruktorzy. Właśnie trwa 3. Zlot Kadry ZHP w Leśnej Hucie w Borach Tucholskich pod hasłami „innowacji", „kreatywności" i „nowej jakości". Celem – „odnalezienie nowych obszarów harcerskiej działalności, które pozwolą rozwinąć skrzydła".

A może nie trzeba szukać nowych dróg? Może wystarczy ognisko w szumiącej kniei? Z „kwaterką", nocnymi „chatkami" i gęsią skórką od kąpieli w rzece? Bez toi-toiów, bieżącej wody i kateringu?

Dr Waldemar Urbanik przyznaje, że erozji masowego harcerstwa sprzyjają zmiany cywilizacyjne – w tym wyraźny w Polsce klimat odwrotu od tradycyjnych wartości, ale podkreśla, że jego zdaniem nie zagrażają one zasadniczej idei harcerstwa. – USA cywilizacyjnie i technologicznie wyprzedzają nas o kilka długości, a nie słychać, żeby upadała tam idea skautingu.

Socjolog uważa, że jeśli mówić o jakimkolwiek zmierzchu, to raczej zmierzchu pojmowania harcerstwa jako sposobu spędzania wolnego czasu, gdzie pewne pojęcia i symbole będą fasadą. – Taka oferta rzeczywiście będzie coraz mniej atrakcyjna – przyznaje socjolog. – Nie mam jednak wątpliwości, że aksjologiczny wymiar harcerstwa zawsze będzie żywy, i ci, którzy będą mieli wewnętrzną potrzebę samorealizacji w oparciu o metodę harcerską, szczególnie młodzież ze środowisk związanych silnie z tradycją, historią, postawą patriotyczną zawsze do harcerstwa znajdą drogę.

Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach. Zatem szczegół: na związanym z ZHP portalu natropie.pl Radosław Rosiejka – jak czytamy – przez dwa lata drużynowy 159. Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej z Hufca Piast Poznań – Stare Miasto, wspominając ubiegłoroczną Wędrowniczą Watrę, narzeka na kulinarne lenistwo koleżeństwa-druhów.

– Można zaryzykować stwierdzenie, że obecnie wędrownicy opierają swoją dietę na zupkach chińskich – pisze poznański harcerz. – Jak było na zlocie? Po przedpołudniowych zajęciach można było dostrzec kolejkę po wrzątek. Prawie wszyscy w tej kolejce zalewali gorącą wodą zupki instant.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski