Wiesław Myśliwski jest twórcą przywracającym wiarę w sens i wartość prawdziwej literatury – zdanie z okładki powieści „Ostatnie rozdanie" to typowa twórczość działów promocji wydawnictw. Zazwyczaj stoją za tym mniej lub bardziej zręczne zabiegi speców od marketingu, ale w tym wypadku jest to prawda. Proza Myśliwskiego rzeczywiście przywraca niewiernym wiarę w literaturę.
Takie stwierdzenia są zawsze nieco ryzykowne, ale wydaje mi się, że wydany na początku lat 80. XX wieku „Kamień na kamieniu" to najwybitniejsza polska powieść ostatniego półwiecza. Przynajmniej ja ją za taką uważam, a nie jestem w tym odosobniony. Podobnie jak w przekonaniu, że tej chłopskiej epopei niewiele ustępuje wydany w połowie lat 90. poprzedniego stulecia „Widnokrąg". To właśnie po wydaniu tej książki pisarz, uważany już za żywego klasyka, został superklasykiem obsypanym nagrodami, w tym pierwszą w historii Nike.
Ma to znaczenie o tyle, że dzięki zmasowanej promocji ceniony twórca, ale znany raczej elitom niż szerokiej publiczności, został wtedy autentyczną literacką gwiazdą z książką na czołówkach list bestsellerów. A jednocześnie pasowano go na autora, który pisze wyłącznie arcydzieła. Jeśli zaś tak się postawi sprawę, to nie jest aż tak trudno sprawić, żeby to stwierdzenie stało się samospełniającą przepowiednią. Wystarczy tak jak przy okazji wydania „Traktatu o łuskaniu fasoli" w 2006 roku dać twórcy wszystkie możliwe nagrody, a w recenzjach używać wyłącznie superlatyw, bo kto ośmieliłby się napisać w innym trybie o autorze arcydzieł.
Tym bardziej że mówimy o twórcy niekontrowersyjnym, którego artystyczna wielkość nikogo nie kłuje w oczy. Bo zasłużona literacka sława Myśliwskiego nie jest ani efektem taniego skandalu, ani działania jakiejś towarzyskiej koterii. Wynika po prostu z tego, że jest wielkim pisarzem. I używam tego stwierdzenia bez cienia ironii, jako stwierdzenia faktu.
Ekstatyczne pochwały
Ale kłopot w tym, że Wiesław Myśliwski nie tylko wielkim pisarzem jest, ale i został obsadzony w roli wielkiego pisarza. To, oczywiście, nie wynika z jakiejś świadomej strategii twórcy, tylko z tego, że nawet w czasach powszechnego zidiocenia mediów, takich jak nasze, istnieje pewne, stosunkowo niewielkie, zapotrzebowanie na autentyczną literacką wielkość. Że pewna część publiczności ma apetyt na arcydzieło, a dziennikarze starają się ten apetyt zaspokoić. To właśnie dlatego nie wskazano ewidentnych słabości „Traktatu o łuskaniu fasoli", powieści niedorównującej ani „Widnokręgowi", ani tym bardziej „Kamieniowi na kamieniu".