Faceci z żelaza

Do pokonania jest 226 kilometrów. Naraz. Najpierw w wodzie, potem na kółkach, w końcu biegiem. Ironman to triathlon w wersji dla twardzieli i „sportowych świrów". Przybywa ich także w Polsce.

Publikacja: 27.09.2013 01:01

Faceci z żelaza

Foto: AFP

Kto śledzi życie gwiazd, przegląda kolorowe czasopisma i plotkarskie portale, wie, że poranny jogging jest passé, a bieganie ulicznych maratonów ciut démodé. Teraz snobujemy się na trójbój, czyli triathlon. Słowo to tabloidy odmieniały przez wszystkie przypadki w sierpniu tego roku, gdy w zawodach Herbalife Triathlon Gdynia wystartował Maciej Stuhr, pokazując przy okazji swoją nową partnerkę. Ale na gdyńskiej imprezie w roli ambasadorów wydarzenia oprócz Stuhra startowały też inne znane postacie: Borys Szyc, Robert Rozmus czy Piotr Kraśko. Przygotowania zaczęli na dziesięć miesięcy przed zawodami.

– Codzienne treningi weszły mi już w krew. Kiedy opuszczę jakiś trening, od razu mam wyrzuty sumienia. Do tej pory trenowałem bez planu, chaotycznie. Dzięki regularnym treningom uświadomiłem sobie, że można więcej osiągnąć, nie rezygnując przy tym z życia osobistego – opowiadał dziennikarzom Stuhr i dodawał, że udział w triathlonowych zawodach to jedna z najlepszych decyzji w jego życiu. Przy okazji zgubił kilkanaście kilogramów.

– Pięćdziesiątka na karku, a ja czuję się jak nastolatek przed egzaminem. Jestem tak podekscytowany, że czasami nie mogę usiedzieć. Były takie dni, kiedy już o siódmej rano wchodziłem do Sinnet Clubu na pływalnię, a po południu jeździłem na rowerze lub biegałem. W międzyczasie chodziłem na próby do teatru, gdzie nieraz przez kilka godzin tańczyłem, a wieczorami występowałem w musicalu w Teatrze ROMA. Zdarzało się zatem, że byłem aktywny nawet przez kilkanaście godzin dziennie! A mimo to czułem się świetnie – opowiadał z kolei „Dziennikowi Bałtyckiemu" Robert Rozmus.

Choć Ironman to wyczerpujące zawody – sukcesem jest już ukończenie dystansu, niejeden zawodnik po drodze przeżywa kryzys albo kończy bieg na czworakach – lista celebrytów uprawiających triathlon jest o wiele dłuższa niż wspomniani Stuhr czy Rozmus. Są na niej Tomasz Karolak, Piotr Adamczyk, Bartłomiej Topa, Marcin Dorociński, Maciej Dowbor... Startowały także znane panie – Paulina Sykut i Magdalena Boczarska, choć na zawodach Ironman dominują zazwyczaj mężczyźni (70–75 proc. uczestników). Starty rodzimych gwiazd to przeważnie dystans połówkowy – Half Ironman, czyli 1,9 km pływania, 90 km na rowerze i na koniec 21,1 km biegu. By szczycić się tytułem prawdziwego Ironmana, trzeba wziąć udział w dystansie dwa razy dłuższym – 3,86 km w wodzie, 180,2 km na rowerze, a na koniec pełnowymiarowy maraton – 42,195 km. Maciej Dowbor start na całym dystansie planuje na 2015 r.

Triumf taksówkarza

Ironman narodził się na gorących hawajskich wyspach w 1977 r. Legenda triathlonistów głosi, że wtedy to John Collins, komandor marynarki wojennej US Navy, sprzeczał się z kolegami o to, który wyścig jest najtrudniejszy: pływacki Waikiki Rough na dystansie 3,8 km przy słynnych plażach Waikiki, kolarski 180 km dookoła wysp Oahu czy może klasyczny maraton w Honolulu. Spór rozwiązali, łącząc wszystkie te dystanse.

Pierwsze zawody odbyły się w 1978 r. Wystartowało 15 śmiałków. Pierwszy linię mety z czasem 11 godzin, 46 minut i 58 sekund przekroczył Gordon Haller, taksówkarz jeżdżący na nocnej zmianie. Bieg ukończyło 12 osób. Każda z nich otrzymała tytuł Ironmana, czyli człowieka z żelaza.

Od 1978 r. w październiku w hawajskim Kona na Big Island odbywają się najważniejsze dla triathlonistów zawody organizowane przez World Triathlon Corporation. Organizatorzy do startu dopuszczają około 2 tys. zawodników. By móc ścigać się w Kona, trzeba zapewnić sobie przepustkę. Tak zwanego slota, jak mawiają triathloniści, można zdobyć podczas startów na licencjonowanych przez World Triathlon Corporation zawodach (najbliższe odbywają się w austriackim Klagenfurcie, we Frankfurcie, w szwajcarskim Zurychu, brytyjskim Bolton czy szwedzkim Kalmar). Każda z tych imprez ma pulę miejsc dających wstęp na finały w Kona. Wszystko zależy od miejsca na mecie.

Zawody Ironman mają już swoje osobowości. Kultową postacią jest 83-letnia katolicka zakonnica z USA, siostra Madonna Buder. Na koncie ma już 45 ukończonych zawodów na dystansie Ironman. W 2005 r. podczas mistrzostw na Hawajach dobiegła na metę jako najstarsza kobieta w historii: miała wówczas 75 lat. Ukończyła bieg w 16 godzin (limit to 17 godzin). W 2012 r. pobiła kolejny rekord podczas imprezy Ironman w Kanadzie. Jako 82-latka została najstarszą osobą, która kiedykolwiek ukończyła zawody na tym dystansie. Jej czas to 16 godzin 32 minuty. Ma już przydomek Iron Nun – żelazna zakonnica. Mówi, że życie bez wyzwań nic nie jest warte, a podczas biegu najłatwiej jest wołać do Boga. – To najpiękniejsza rzecz na świecie wiedzieć, że wypełnia się wolę Bożą – opowiada o swojej pasji s. Madonna.

Niemcy w czubie

Ironman największą popularnością cieszy się w Stanach Zjednoczonych, ale i w Europie ma swoje przyczółki. Fanami tej dyscypliny są Niemcy. Tam ten ekstremalny triathlon uprawia blisko ćwierć miliona ludzi. W naszym kraju dyscyplina ta też wychodzi z cienia. – W Polsce od trzech lat rośnie zainteresowanie triathlonem. Jeszcze kilka lat temu największe zawody gromadziły u nas zaledwie 200 uczestników. W tym roku na gdyńską imprezę Herbalife Triathlon na dystansie Half Ironman zgłosiło się w ciągu zaledwie kilku tygodni aż 1,5 tysiąca uczestników! To rekord frekwencji w historii polskiego triathlonu! – mówi Łukasz Grass, do niedawna dziennikarz newsowy znany z TVN 24 czy Radia TOK FM, dziś zapalony triathlonista, redaktor naczelny portalu Akademia Triathlonu.

– Duży udział w popularyzowaniu tej dyscypliny mają znane osoby, które spróbowały tej dyscypliny sportu i wystartowały w zawodach: Bartłomiej Topa, Piotr Adamczyk, Maciej Stuhr, Maciek Dowbor, Tomasz Karolak czy Piotr Kraśko. Między innymi dzięki nim o triathlonie zrobiło się głośno. Do tego powstają specjalne portale, strony poświęcone tej dyscyplinie. Akademia Triathlonu jest obecnie największym serwisem tego typu, mamy około 33 tys. unikalnych użytkowników i ponad 250 tys. odsłon w miesiącu – mówi Grass i dodaje, że liczbę osób uprawiających triathlon na różnym poziomie szacuje się dziś w Polsce na 5 tys. – Prognozy są takie, że za kilka lat będzie ich 10 tys. W tej chwili dystans Ironman jest popularniejszy niż standardowy dystans olimpijski (1,5 km pływania, 40 km na rowerze i 10 km biegu – przyp. red.) – zwraca uwagę.

Robert Stępniak, triathlonista, pracownik Instytutu Kultury Fizycznej, od sześciu lat organizuje zawody na dystansie Ironman w kujawsko-pomorskim Borównie. W pierwszej edycji wystartowało niespełna 50 zawodników. Dziś mamy ich ponad 500. Do niedawna w kraju były rocznie tylko dwie takie imprezy, dziś jest ich wysyp. W ciągu sezonu nawet kilkanaście. Przyszła do nas moda na sport. Jogging jest już normalnością, nikogo nie dziwi biegacz na osiedlowej drodze – mówi Stępniak.

Żadne z polskich zawodów nie kwalifikują do startu w Kona. To kwestia kosztów. By móc najlepszym rozdzielać przepustki na Hawaje, trzeba postarać się o licencję World Triathlon Corporation, a to duży wydatek. Co roku na ten cel trzeba wyłożyć ćwierć miliona dolarów.

Trzy cyfry na wadze

Robert Stępniak jeszcze na studiach biegał na 400 m. Potem zainteresował się triathlonem. Od 1996 r. startował na dystansie olimpijskim. Brakowało mu jednak poważniejszych wyzwań. Tak w 2000 r. zainteresował się dystansem Ironman. Na koncie ma już sporo sukcesów. Jego najlepszy czas to 9 godzin i 1 minuta. Brał udział w Mistrzostwach Świata Ironman 70,3 (od połowy dystansu, czyli 70,3 mili). Na Hawajach startował już trzy razy. – To mekka triathlonu. Na zawodach czuć magię tego miejsca – opowiada. – Ironman zaczyna się zazwyczaj o godzinie 7, kończy o 22 lub 23. Najlepiej na metę przybiec albo na początku, albo na końcu. Atmosfera jest wtedy niepowtarzalna. Wielkie emocje, świetny doping.

– Na mecie czuje się niesamowitą radość i euforię. Ludzie uświadamiają sobie, że udało im się pokonać własne słabości. Nie bez powodu wśród uprawiających triathlon na długich dystansach są również osoby po przejściach, po nowotworach, z jakimiś ułomnościami, problemami życiowymi. Udowadniają, że nic nie jest w stanie ich złamać. Statystyki pokazują, że większość ludzi uprawiających triathlon to osoby w wieku 30–45 lat, wykonujące różne zawody. Nie brakuje biznesmenów, dziennikarzy, dyrektorów banków, prawników, ludzi, którzy wiele osiągnęli w swoich dziedzinach, a teraz spełniają się również na innym polu. Triathlon jest dla nich niesamowitą odskocznią od codzienności – opowiada z kolei Grass. – Na początku znajomi pukali się w głowę, słysząc, na jakich dystansach chcę startować. Dziś już jest inaczej. Może nie jest to entuzjazm, ale jakieś uznanie na pewno, bo w końcu pokonanie 226 km na trzy różne sposoby to jest jakieś osiągnięcie.

Przyznaje, że triathlon zmienił jego życie. Stres, wielogodzinna praca i wreszcie trzy cyfry na wadze przekonały go, żeby coś zmienić. Wrócił do biegania, by zrzucić wagę, ale znajomy podsunął mu triathlon. Zapisał się na zawody London Mazda Triathlon, gdzie w ciągu trzech dni, na różnych dystansach, startowało 13 tys. zawodników z całego świata. Pojechał na nie, mając już 20 kg mniej. – Na początku zastanawiałem się, czy ja w ogóle ukończę dystans olimpijski (1,5 km/40 km/10 km), a co dopiero mówić o „połówce" czy całym dystansie Ironman (3,8 km/180 km/42 km). Ale okazało się, że to sport nie tylko dla herosów. Wciągnęło mnie, zmieniłem i styl życia, i pracę. W tej chwili trenuję już półprofesjonalnie, co oznacza nawet około 20 godzin treningu tygodniowo. W tym roku startowałem w mistrzostwach świata w Las Vegas na dystansie Half Ironman, cele na przyszłość to poprawianie czasu i zakwalifikowanie się na Mistrzostwach Świata w Ironmanie na Hawajach – mekce triathlonistów – mówi i dodaje, że Ironman wciąga. – To nie jest tylko sport, to styl życia. Duże znaczenie ma społeczność, jaka się wokół tego tworzy. To jest swego rodzaju wspólnota. Esemesujemy, dzwonimy do siebie, wymieniamy się radami dotyczącymi treningów, jeździmy na obozy treningowe, zawody. Czekamy cały rok na rozpoczęcie sezonu w Polsce, żeby spotkać się na tych kilku zawodach, które są u nas organizowane. W tym roku organizujemy wyjazd sylwestrowy. Będzie bal i treningi w górach.

Chirurg naczyniowy z Wrocławia, prof. Artur Pupka triathlonem zainteresował się dwa lata temu. Nie ukrywa, że najbardziej spodobał mu się społeczny aspekt tego sportu. – Nawiązują się przyjaźnie, znajomości. Ludzie są niesamowicie otwarci i życzliwi. Znam najlepszych zawodników polskiego Ironmana i choć mają dużo lepsze wyniki ode mnie, to po zawodach podchodzą do mnie, gratulują ich ukończenia, osiągniętego czasu. Kiedy umawiamy się na zawody, wiem, że koledzy triathloniści na mnie czekają, dzwonią, pytają, kiedy będę. To jest ta wartość, która mi się spodobała. W naszej codzienności, gdzie każdy jest zajęty swoimi sprawami, rzadko się coś takiego spotyka – opowiada.

Prof. Pupka uważał się za człowieka wysportowanego. – Wcześniej przez dziesięć lat trenowałem koszykówkę, na studiach grałem w uczelnianej lidze. Miałem dobre wyobrażenie o wydolności mojego organizmu, dopóki któregoś dnia nie poszedłem pobiegać. Okazało się, że niewiele zostało z dawnej formy. Chciałem to zmienić, ale samo bieganie jakoś mnie nie pociągało. Zacząłem przeszukiwać Internet, aż trafiłem na stronę o triathlonie – mówi.

Najdroższe są marynarki

Szybko połknął bakcyla, choć na początku treningi były ciężkie i nie sprawiały mu takiej przyjemności jak dziś. – W triathlonie jest trochę jak w chirurgii. Kiedy się zaczyna, ma się wrażenie, że wszystko to ciemna noc. Trzeba się tylko uczyć, uczyć i uczyć. W tym sporcie początki to męka. Satysfakcja przychodzi po kilku miesiącach. Ja jednak szybko zauważyłem, że wydolność mojego organizmu systematycznie się poprawiała – wspomina chirurg.

Zaczął brać udział w zawodach. Na koncie ma już dwa starty w Half Ironmanie, pięć na krótszych dystansach. Pełny dystans Ironmana pokonał ostatnio w Zurychu. – Już się zgłosiłem na przyszłoroczne zawody w Kopenhadze. Miejsce rezerwować trzeba szybko, bo potrafią znikać w kilkadziesiąt minut. Mój cel na te zawody to poprawić wszystkie wyniki, w pływaniu, rowerze i biegu – zapowiada.

Jak godzi intensywne treningi z pracą? – Rzeczywiście nie jest to łatwe. Pracuję w szpitalu, na uczelni i jeszcze przyjmuję pacjentów w gabinecie. Dawniej, wracając wieczorem z pracy do domu, myślałem tylko o tym, żeby zjeść kolację, odpocząć, usiąść na chwilę przed telewizorem. Dziś biorę buty i idę biegać albo od razu po pracy jadę na basen.

Bywa, że jeździ na dwóch kółkach czy biega między operacjami. – Ostatnio trenowałem na rowerze, kiedy zadzwonił telefon ze szpitala. Miałem na liczniku 50 przejechanych kilometrów, właśnie dojeżdżałem do domu. Był problem z zatamowaniem krwotoku u nastolatka. Wsiadłem w samochód, pojechałem do szpitala, zabieg się udał. Po skończonej operacji przebiegłem jeszcze 14 km.

Zapaleni triathloniści przekonują, że przygodę z tym sportem może zacząć każdy. – By uprawiać go na bardzo amatorskim poziomie, nie trzeba dużo inwestować w sprzęt. Wystarczą buty do biegania, rower szosowy albo górski, do pływania może przydać się pianka, ale nie musi, wystarczą też zwykłe kąpielówki – podpowiada Łukasz Grass. – Jeśli jednak chce się zacząć treningi na ciut wyższym poziomie, to trzeba przygotować się na większy wydatek. Rowery, pianki i wyjazdy na zagraniczne zawody to spory koszt. Opłata startowa na dystansie Half Ironman za granicą to koszt 1,2–1,4 tys. zł. Za udział w pełnym dystansie Ironman trzeba zapłacić ponad 2 tys. zł. Starty w polskich zawodach to zazwyczaj koszt kilkuset złotych.

Prof. Pupka uważa jednak, że najdroższe w tym sporcie są... marynarki. – Zrzuciłem sporo kilogramów. Marynarki zmieniałem chyba cztery razy. W środowisku triathlonistów śmiejemy się, że to największy wydatek w tym sporcie.

Doktor Anny Siudem, psychologa społecznego z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, nie dziwi wzrost zainteresowania zawodami typu Ironman zarówno wśród celebrytów, jak i zwykłych Kowalskich. – Mamy silną potrzebę uznania i akceptacji społecznej. Obserwujemy to nawet u przedszkolaków, które bardzo chcą być podziwiane i chwalone – mówi. – U osób publicznych dochodzi jeszcze konieczność nieustannego pracowania nad własnym wizerunkiem. Nie chcąc zginąć w tłumie, muszą stale robić coś nowego, zaskakiwać. Dziś od osób publicznych wymaga się nie tylko tego, by były dobrymi aktorami, muzykami, biznesmenami, ale także by miały ciekawe hobby, nadzwyczajne pasje. To daje przewagę w wyścigu o popularność, uwagę społeczeństwa – przekonuje psycholog.

Narkotyk XXI wieku

Zwraca uwagę, że ukończenie morderczych zawodów to dla niektórych osób sposób na poprawienie swojej samooceny. – Wielu z nas jest z siebie niezadowolonych, a żyjemy w czasach, kiedy poprzeczka jest podnoszona coraz wyżej. Mamy być ludźmi sukcesu, zwycięzcami. Czemu więc nie spróbować sportów ekstremalnych? To przecież może nam przynieść uznanie. Osiągnięciami sportowymi możemy pochwalić się przed całym światem, wrzucić do Internetu film lub zdjęcia i zaistnieć. Ale uwaga, uzależnienie od podziwu jest niezwykle silne. To narkotyk XXI w. – przestrzega dr Siudem.

Prof. Pupka widzi to trochę inaczej: jego zdaniem to kwestia pasji. – Żeby to robić, trzeba mieć trochę świra, to nie jest całkiem normalne. Mnie podoba się to, że startując w Ironmanie, mam świadomość, że mój wynik zawdzięczam tylko sobie, że wszystko ode mnie zależy – mówi. Zwraca jednak uwagę na aspekt podziwu. – Po ukończeniu dystansu Ironmana ma się jakieś poczucie wyjątkowości. Ostatnio byłem na imprezie, gdzie większość towarzystwa to ludzie uprawiający sport, grający w tenisa, piłkę nożną, uprawiający windsurfing. Byłem zaskoczony tym, że wszyscy mi gratulowali, że się odważyłem i wystartowałem na takim dystansie. Gratulacje i uznanie innych ludzi miło łechcą.

Kto śledzi życie gwiazd, przegląda kolorowe czasopisma i plotkarskie portale, wie, że poranny jogging jest passé, a bieganie ulicznych maratonów ciut démodé. Teraz snobujemy się na trójbój, czyli triathlon. Słowo to tabloidy odmieniały przez wszystkie przypadki w sierpniu tego roku, gdy w zawodach Herbalife Triathlon Gdynia wystartował Maciej Stuhr, pokazując przy okazji swoją nową partnerkę. Ale na gdyńskiej imprezie w roli ambasadorów wydarzenia oprócz Stuhra startowały też inne znane postacie: Borys Szyc, Robert Rozmus czy Piotr Kraśko. Przygotowania zaczęli na dziesięć miesięcy przed zawodami.

– Codzienne treningi weszły mi już w krew. Kiedy opuszczę jakiś trening, od razu mam wyrzuty sumienia. Do tej pory trenowałem bez planu, chaotycznie. Dzięki regularnym treningom uświadomiłem sobie, że można więcej osiągnąć, nie rezygnując przy tym z życia osobistego – opowiadał dziennikarzom Stuhr i dodawał, że udział w triathlonowych zawodach to jedna z najlepszych decyzji w jego życiu. Przy okazji zgubił kilkanaście kilogramów.

– Pięćdziesiątka na karku, a ja czuję się jak nastolatek przed egzaminem. Jestem tak podekscytowany, że czasami nie mogę usiedzieć. Były takie dni, kiedy już o siódmej rano wchodziłem do Sinnet Clubu na pływalnię, a po południu jeździłem na rowerze lub biegałem. W międzyczasie chodziłem na próby do teatru, gdzie nieraz przez kilka godzin tańczyłem, a wieczorami występowałem w musicalu w Teatrze ROMA. Zdarzało się zatem, że byłem aktywny nawet przez kilkanaście godzin dziennie! A mimo to czułem się świetnie – opowiadał z kolei „Dziennikowi Bałtyckiemu" Robert Rozmus.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał