Wiedzą o tym i szeregowi, i dzieci, a Lenin by pewnie dodał do tego i kucharki. Bardzo trudno jest nie lubić tęczy. Żywimy dla niej atawistyczny zachwyt, fotografujemy ją, rysujemy, patrzymy na dzieci podskakujące z radości, że ją zobaczyły.
I nagle polem walki o niepodległość, o wolność, o wartości, o przeszłość i przyszłość – staje się tęcza stojąca na placu Zbawiciela w Warszawie. Już nie pomnik żołnierzy sowieckich, już nie krzyż na Krakowskim Przedmieściu, gruba kreska czy telewizja publiczna – ale właśnie tęcza. Podpalona przez jednego czy najwyżej kilku chuliganów tęcza odgrywa (nie na długo pewnie, jak większość publicznych emocji w Polsce) rolę podobną do tej, którą odegrał Mohamed Bouazizi, którego akt samo- spalenia stał się zaczynem rewolucji w Tunezji trzy lata temu.
Stosunek do Tęczy jest kolejnym wyznacznikiem, barykadą, papierkiem lakmusowym czyjegoś światopoglądu. Jesteś za – albo przeciw. Dziwi mnie, że lud (tzn. media) tak łatwo rozstąpił się na dwa przeciwległe obozy i nikt nie broni samej tęczy czy tez Tęczy jako symbolu piękna natury, biblijnego symbolu przymierza pomiędzy Stwórcą i człowiekiem [Tedy rzekł Bóg: To jest znak przymierza, który Ja dawam między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodzaje wieczne. Łuk mój położyłem na obłoku, który będzie na znak przymierza między mną i między ziemią].
Dziwi mnie, że tak łatwo oddano tęczę lewicy. Może jest jakaś prawidłowość, że lewica lubi przywłaszczać symbole, a normalni ludzie łatwiej oddają, zamiast bić się do ostatniej kropli krwi (znów Stary Testament i przypowieść o Salomonie). Specjalnie piszę „normalni ludzie", choć niektórzy napisaliby w tym miejscu „prawica".
Choć na przykład lewica niekomunistyczna, na przykład PPS na emigracji w Londynie, nie chciała oddać „Międzynarodówki" komunistom i prowadziliśmy na ten temat dyskusje, a potem już tylko przekomarzania, z nadzwyczajną panią Lidią Ciołkoszową, która z prawdziwą godnością śpiewała tę zohydzoną w Polsce pieśń.