Zanim zaczęły się mistrzostwa, doszło do kilku poważnych zgrzytów, a nawet skandalu. W listopadzie 2014 roku wycofały się Bahrajn i Zjednoczone Emiraty Arabskie – niemal dzień po dniu. Powodów oficjalnie nie podano, ale decyzja została podyktowana rosnącym napięciem politycznym między sąsiadami z Zatoki Perskiej.
Oba kraje, a także trzeci – Arabia Saudyjska – wchodzące razem z Katarem w skład Gulf Cooperating Council (GCC) wycofały w marcu swoich ambasadorów z Dauhy. Stało się tak z powodu zbyt dużego wsparcia, jakiego gospodarz MŚ udziela radykalnym ugrupowaniom islamskim – jak chociażby powstałym w Egipcie Braciom Muzułmańskim czy Państwu Islamskiemu, organizacji, którą łączy się z zamachem na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo" w Paryżu.
Miejsca Bahrajnu oraz ZEA zajęły Islandia i Arabia Saudyjska, którym Międzynarodowa Federacja Piłki Ręcznej (IHF) przyznała dzikie karty. Przedstawiciele tego ostatniego państwa nie mieli podobnych obaw jak ich partnerzy z GCC i zdecydowali, że dziką kartę przyjmą.
Niemcy wchodzą kuchennymi drzwiami
To był drugi – znacznie mniej poważny – dowód kontrowersji wokół mistrzostw. Pierwszym była kuriozalna decyzja o pozbawieniu Australii prawa do gry w MŚ. IHF w marcu obwieściła, że w Oceanii nie ma ciała zarządzającego piłką ręczną, które by międzynarodowa federacja uznawała. Z tego powodu zwycięzca mistrzostw tego kontynentu nie zagra w Katarze.
Na miejscu Australii z dziką kartą znalazła się reprezentacja, która zajęła najwyższe miejsce podczas poprzedniego mundialu (2013 rok w Hiszpanii) i nie zdołała się zakwalifikować do tegorocznej edycji. Tym samym na mistrzostwa kuchennymi drzwiami wślizgnęli się Niemcy, którzy dwa lata temu zajęli piąte miejsce, a w eliminacjach przegrali oba barażowe spotkania z Polską. Od meczu z nami rozpoczynają zresztą udział w turnieju.
Moment refleksji, a także czas reakcji IHF są zastanawiające. Australia regularnie brała udział w mistrzostwach świata od 1999 roku (z pominięciem edycji 2001) i przez te 16 lat nikt nie kwestionował legalności federacji Oceanii. Owszem, zazwyczaj Australia do awansu potrzebowała tylko pokonania Nowej Zelandii w finale, ale to nie wina australijskich zawodników czy związku, że inne kraje tamtej strefy nie są w stanie zbudować silnego zespołu.
Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA), rzadko stawiana jako dobry przykład, problem Oceanii (także w futbolu jest przepaść między Australią a państewkami, takimi jak Amerykańskie Samoa, Vanuatu czy Wyspy Cooka) rozwiązała lepiej i bez skandalicznych decyzji. Australia została po prostu włączona do federacji azjatyckiej. O przepustki na mistrzostwa świata piłkarze rywalizują z Japonią, Koreą Południową czy Iranem, a więc zespołami o klasę lepszymi niż te z wysp Pacyfiku. Oceania nie została jednak pozbawiona szans wywalczenia przepustki na mundial. Zwycięzca eliminacji tamtej strefy gra baraż o awans na MŚ z zespołem z innego kontynentu. W 2010 roku była to piąta drużyna z Azji i Nowa Zelandia dostała się na mundial, wygrywając z Bahrajnem.