Zatoka Vannes koło półwyspu Quiberon w Bretanii, katamaran długości 9 m „Team Gitana" stawia żagiel. Wieje bardzo umiarkowanie, 8 węzłów, 15 km/godz., ale to wystarcza, aby dwa wąskie kadłuby uniosły się ponad wodę. Komputer pokładowy pokazuje prędkość 18 węzłów, czyli 34 km/godz., „Team Gitana" pędzi dwukrotnie szybciej, niż wieje wiatr, a przy tym kadłuby nie uderzają o fale, jacht przesuwa się w zasadzie bezszelestnie. Czy to w ogóle można jeszcze nazwać jachtem?
Ignacy Krasicki, autor pierwszej polskiej poważnej encyklopedii wydanej we Lwowie w 1783 roku – „Zbiór potrzebnieyszych wiadomości porządkiem abecadła ułożonych" – pod hasłem „Yacht" daje określenie: „rodzaj okrętu nayczęściey używanego w cieśninie morskiej między Anglia i Hollandyą, iest z liczby małych o dwóch masztach, zażywayą ich naywięcey w Anglij".
Od tamtej pory, przez bez mała dwa i pół wieku, wiele się zmieniło w samej żegludze i w dotyczącej jej terminologii, dziś jacht to jednostka pływająca o napędzie żaglowym lub motorowym, służąca do turystyki, rekreacji, sportu, do celów reprezentacyjnych, ale nie do przewożenia towarów, czyli nie do zarabiania pieniędzy, jeśli już, to do pieniędzy wydawania – właśnie tak jak „Team Gitana" paradujący koło Quiberon, który właśnie przeszedł na własność Edmonda de Rotschilda. Miliarder będzie się uczył prowadzić tę jednostkę, mimo że żegluje od młodzieńczych lat i koło sterowe trzymał już na różnych morzach. I nie nauczy się sterowania swoim nowym nabytkiem w ciągu kilku dni. Dlaczego?
Wszystko inaczej
Cyril Dardashti, dyrektor „Team Gitana" (w skład teamu wchodzi profesjonalna załoga, lądowa obsługa techniczna, team meteo, team logistyczny dbający o zaopatrzenie, opłaty portowe, stoczniowe, przeloty samolotem), wyjaśnia to na własnym przykładzie:
– Debiutowałem na katamaranie tego typu w lutym tego roku. Wydawało mi się wówczas, że moje wieloletnie doświadczenie żeglarskie – pływałem na jednokadłubowcach i katamaranach – wystarczy do manewrowania tą superszybką jednostką. Okazało się, że byłem w błędzie. Musiałem zapomnieć w zasadzie o wszystkim, co dotyczy manewrowania jachtem pod żaglami. Moje poprzednie doświadczenie było „archimedesowe", pływałem na łódkach, które wypierają wodę, kadłuby, kile, stery stawiają opór boczny, dzięki któremu łódka posuwa się do przodu, nawet gdy wiatr wieje z boku lub od dziobu. Ale ten nowy katamaran zachowuje się podobnie jak pająk na powierzchni wody. Trzeba więc pogodzić się z tym, że praktycznie kadłuby nie dotykają wody, pędzą w powietrzu ponad nią, a z wodą stykają się dziwne płetwy, których zresztą nie widać, gdy jacht nie płynie lub gdy przesuwa się po wodzie wolno, na przykład holowany przez inną jednostkę.