Moje stanowisko jest w tej sprawie absolutnie jasne. Oczywiście, że tak. I wcale, choć wciąż próbuje mi się to wmawiać, nie wynika to z mojej wiary, ale z przesłanek czysto rozumowych. Otóż jeśli spojrzeć na ludzkie życie jako na pewne kontinuum, to jedynym momentem radykalnej zmiany jest koniec procesu poczęcia. Wcześniej mamy do czynienia z dwiema komórkami płciowymi – żeńską i męską – później z nową istotą ludzką. Od tego momentu – w nieustannym procesie – podlega ona rozwojowi, podziałom, kształtowaniu się i formowaniu. I trudno znaleźć inny moment, niebędący spekulatywnym, w którym można by powiedzieć, że zarodek stał się osobą.
Nie jest nim ani implantacja (bo to tylko moment, w którym następuje wszczepienie go w wyściółkę macicy), ani pojawienie się konkretnych narządów (bo to dokonuje się w pewnym procesie), nie są nim także narodziny (bo dziecko nadal jest całkowicie zależne od swoich rodziców), nie jest nim wreszcie także pojawienie się świadomości (bo to oznaczałoby, że człowiek z jakichś powodów czasowo nieświadomy traci prawa ludzkie). A skoro tak, to jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest ścisłe powiązanie fundamentalnego prawa do życia z samą przynależnością do gatunku ludzkiego. Jeśli zaś się to uzna, to wiek czy stopień rozwoju nie może oznaczać, że ma się mniejsze prawa. Przy takim myśleniu nie sposób usprawiedliwić niszczenia życia jednych wartością życia innych.
Odrzucenie tego rozumowania wymaga twardego metafizycznego stwierdzenia, że zarodek nie posiada praw ludzkich (zakwestionować jego człowieczeństwa biologicznego się bowiem nie da). Trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie takiego stwierdzenia, stąd o wiele częściej w debacie publicznej przyjmuje się swego rodzaju antropologiczny agnostycyzm („nie wiemy, kim/czy jest zarodek"). Jeśli potraktować to stwierdzenie poważnie, to odpowiedzią na nie jest słynny paradoks myśliwego: jeśli nie wiesz, co porusza się w krzakach – myśliwy czy dzik – to nie strzelasz, by nie zabić człowieka. In dubio pro vita – głosi stara rzymska zasada prawna, którą stosować się powinno także w odniesieniu do ludzkich zarodków powstałych w procedurze in vitro. Ujmując zaś rzecz zupełnie wprost: zasada ta powinna prowadzić do zakazu powoływania nadliczbowych zarodków, a także ich późniejszego zamrażania.
Człowiek jako tworzywo
Moralnym uzasadnieniem zakazu powoływania nadliczbowych zarodków jest jednak także inny element procedury in vitro, czyli selekcja zarodków. Standardowo powołuje się ich do istnienia od pięciu do siedmiu, a potem wybiera dwa, które są następnie wszczepiane do organizmu matki. Wybór dokonywany jest – nie ma co ukrywać – z perspektywy eugenicznej: najlepiej wyglądające zarodki są wszczepiane, reszta jest zamrażana. Zdarza się też, że zarodki są szczegółowo badane tak, by z ich puli wyeliminować te będące nosicielami nieodpowiednich genów. Takie działania oznaczają powrót do idei eugenicznych, do uznania, że człowiek ma wartość ze względu na jego tożsamość genetyczną, a nie na sam fakt swojego istnienia. Historia nauczyła nas zaś, że to zawsze jest niebezpieczne.
Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego takie myślenie staje się niebezpieczne. Otóż niszczy ono fundamentalną równość między ludźmi. Jej źródłem jest to, że każdy z nas jest w pewnym sensie owocem przypadku. Zgoda na to, by przypadkowy mechanizm selekcji zarodków zastępowały techniczne działania człowieka, oznacza w istocie, że ktoś w tym procesie staje się twórcą, a ktoś inny jest tylko wytworem/dziełem. Między twórcą a wytworem/dziełem nie ma zaś równości. Jakby zaś tego było mało, wytwór może mieć pretensje do twórcy o to, jaki jest. I, niestety, nie brak już procesów, które wytaczają dzieci, a o wiele częściej ich rodzice, klinikom czy lekarzom, których oskarżają o złe poczęcie. W naturze na takie sytuacje nie ma miejsca, bo nikt nie jest winny poczęciu dziecka z zespołem Downa czy jakimiś innymi schorzeniami. W przypadku procedury in vitro, nawet jeśli przyjąć – co moim zdaniem nie jest prawdą – że nie ma korelacji między metodą zapłodnienia a wadami genetycznymi – takiego winnego można wskazać. A jest nim klinika czy lekarz, który źle przygotował dzieło, którego był twórcą. I to jest drugi powód, dla którego procedura in vitro jest moralnie niedopuszczalna. Religia nie ma tu nic do rzeczy.
Autor jest doktorem filozofii, publicystą, redaktorem naczelnym telewizji Republika. Właśnie ukazała się jego książka „Herezja kardynałów". Wcześniej opublikował m.in. wywiad rzekę z ojcem naprotechnologii prof. Thomasem Hilgersem „Nadzieja na dziecko"