Reklama
Rozwiń
Reklama

Terlikowski: In vitro: Zbyt wysoka cena szczęścia

To nie katechizm ani tym bardziej wady genetyczne (choć i o nich trzeba mówić) są głównym argumentem przeciw in vitro. O wiele istotniejsze są inne argumenty.

Aktualizacja: 13.09.2015 10:46 Publikacja: 11.09.2015 01:46

Terlikowski: In vitro: Zbyt wysoka cena szczęścia

Foto: 123RF

Czy debata na temat in vitro jest w Polsce zmistyfikowana? Czy prowadzimy ją, posługując się nie tymi argumentami, które rzeczywiście mają moralne znaczenie? W tej kwestii trudno się nie zgodzić: czasem tak bywa. Ale nie chodzi tylko o „argumentację ze statystyk" dotyczących liczby dzieci z wadami pochodzącymi z in vitro, lecz także o „argument z Nagrody Nobla" dla twórcy tejże metody, którym nieustannie posługują się zwolennicy zapłodnienia na szkle.

Warto przypomnieć, że tą samą nagrodę otrzymał kilkadziesiąt lat wcześniej człowiek, który uznał, że najlepszą metodą leczenia depresji i schizofrenii będzie robienie ludziom „sałatki owocowej z mózgu" za pomocą lobotomii. I choć błyskawicznie stwierdzono, że lobotomia niczego nie leczy, to nagrody nigdy mu nie odebrano.

Słaby jest także argument zę średniowiecza (a i on pojawia się nieustannie w debacie), bo tak się składa, że bez ustaleń średniowiecznej właśnie logiki i filozofii nie byłoby nowożytnej nauki, a bez systemu uniwersytetów, który powstał właśnie wtedy, nie byłoby instytucji i idei, dzięki którym to właśnie na Zachodzie możemy prowadzić dysputy na temat dopuszczalnej metody in vitro. Tam, gdzie nie było średniowiecza, nie ma też takich dysput, bo nie ma narzędzi intelektualnych i instytucjonalnych do ich prowadzenia.

Nadliczbowa cena szczęścia

Z faktu jednak, że w debacie publicznej posługujemy się czasem słabymi, a czasem zupełnie nietrafionymi argumentami, nie wynika, że nie ma takich, które mają odpowiedni ciężar gatunkowy. I tak jest właśnie w tym przypadku. Dyskusja o in vitro musi się toczyć, a dotyczyć powinna w szczególności dwóch zasadniczych tematów: nadliczbowych zarodków i ich losu, a także eugeniki, która wpisana jest w tę procedurę.

Zacznijmy od tego pierwszego, bo on wydaje się kluczowy dla moralnej oceny procedury zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Dane, jakimi dysponujemy w tej sprawie, są dalece niepełne. Klinikom wyraźnie nie zależy na tym, żeby ujawniać, ile zarodków jest powoływanych do istnienia, ile ginie w trakcie procedury zapłodnienia, ile jest później – także z powodu wad genetycznych – abortowanych, a ile zamrażanych. To wszystko pozostaje słodką tajemnicą wielkiego przemysłu in vitro.

Reklama
Reklama

Trudno się temu nawet dziwić. Otóż jasne powiedzenie, że aby urodziło się jedno dziecko, trzeba poświęcić życie 20 innych istot ludzkich, wciąż jeszcze szokuje. Nie jest też łatwo powiedzieć, ile zarodków jest zamrożonych i co się z nimi robi, bo i to – jak pokazuje skupiona na handlu organami afera Planned Parenthood – mogłoby wywołać ogromny niesmak sporej części opinii publicznej. Danych się więc nie ujawnia, a o szczegółach procedury nie rozmawia.

Klinikom nie zależy na ujawnianiu, ile zarodków jest powoływanych do istnienia, ile ginie. To pozostaje tajemnicą branży in vitro

Ale jakimiś danymi jednak dysponujemy, głównie dzięki Brytyjczykom, którzy choć pozwalają niemal na wszystko, to jednak prowadzą dość szczegółowe statystyki. I to właśnie ich Ministerstwo Zdrowia w lipcu 2015 roku ujawniło, że tylko w Wielkiej Brytanii od momentu wprowadzenia w niej ustawy dopuszczającej in vitro zniszczono 2 227 972 ludzkich embrionów. W ubiegłym zaś roku zniszczeniu podlegało... 174 316 istnień ludzkich.

Obie te liczby, choć robią wrażenie, nie pokazują przy tym skali problemu. Gdyby bowiem zliczać embriony, które wprawdzie nie zostały zniszczone, ale zamiast tego je zamrożono (by nigdy ich nie rozmrozić), to liczby te robią się o wiele większe, nabierają zaś pełnego znaczenia, gdy uświadomimy sobie, że w wyniku procedury in vitro rodziło się rocznie w Wielkiej Brytanii mniej więcej 60 tysięcy dzieci. Ostrożnie licząc, można więc powiedzieć, że na jedno narodzone dziecko z in vitro (dopiero zaś to – a nie, jak tego chcą kliniki, sama ciąża – jest sukcesem) przypada 20 innych istnień ludzkich, które zostały zamrożone lub zniszczone, a czasem wykorzystane do innych badań.

Paradoks myśliwego

Oczywiście na ten argument natychmiast usłyszę odpowiedź, że nie ma powszechnej, uniwersalnej zgody co do tego, że ludzkie zarodki są ludźmi. Jeśli polemista będzie lepiej przygotowany filozoficznie, ten sam argument ujmie w lepszym stylu i będzie mnie przekonywał, że opinia, iż ludzkim zarodkom przysługują te same prawa co osobom (czasem doda: narodzonym), jest szeroko dyskutowana i nie ma co do niej powszechnej zgody.

Z pierwszym ujęciem tego argumentu trudno dyskutować, bo jest ono sprzeczne nie tylko z wynikami nauk szczegółowych, ale także ludzkim doświadczeniem. Nie słyszano bowiem o sytuacji, w której w procesie rozwoju ludzki zarodek przekształcił się nagle w słonia lub małpę. To się po prostu nie zdarza, bo zdarzyć się nie może. Zarodek, który powstał z ludzkiego materiału genetycznego, należy do gatunku ludzkiego, a zatem jest człowiekiem. Koniec i kropka. Dyskutować można co najwyżej nad pytaniem, czy zarodkom ludzkim przysługiwać ma fundamentalne prawo do życia.

Reklama
Reklama

Moje stanowisko jest w tej sprawie absolutnie jasne. Oczywiście, że tak. I wcale, choć wciąż próbuje mi się to wmawiać, nie wynika to z mojej wiary, ale z przesłanek czysto rozumowych. Otóż jeśli spojrzeć na ludzkie życie jako na pewne kontinuum, to jedynym momentem radykalnej zmiany jest koniec procesu poczęcia. Wcześniej mamy do czynienia z dwiema komórkami płciowymi – żeńską i męską – później z nową istotą ludzką. Od tego momentu – w nieustannym procesie – podlega ona rozwojowi, podziałom, kształtowaniu się i formowaniu. I trudno znaleźć inny moment, niebędący spekulatywnym, w którym można by powiedzieć, że zarodek stał się osobą.

Nie jest nim ani implantacja (bo to tylko moment, w którym następuje wszczepienie go w wyściółkę macicy), ani pojawienie się konkretnych narządów (bo to dokonuje się w pewnym procesie), nie są nim także narodziny (bo dziecko nadal jest całkowicie zależne od swoich rodziców), nie jest nim wreszcie także pojawienie się świadomości (bo to oznaczałoby, że człowiek z jakichś powodów czasowo nieświadomy traci prawa ludzkie). A skoro tak, to jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest ścisłe powiązanie fundamentalnego prawa do życia z samą przynależnością do gatunku ludzkiego. Jeśli zaś się to uzna, to wiek czy stopień rozwoju nie może oznaczać, że ma się mniejsze prawa. Przy takim myśleniu nie sposób usprawiedliwić niszczenia życia jednych wartością życia innych.

Odrzucenie tego rozumowania wymaga twardego metafizycznego stwierdzenia, że zarodek nie posiada praw ludzkich (zakwestionować jego człowieczeństwa biologicznego się bowiem nie da). Trudno znaleźć racjonalne uzasadnienie takiego stwierdzenia, stąd o wiele częściej w debacie publicznej przyjmuje się swego rodzaju antropologiczny agnostycyzm („nie wiemy, kim/czy jest zarodek"). Jeśli potraktować to stwierdzenie poważnie, to odpowiedzią na nie jest słynny paradoks myśliwego: jeśli nie wiesz, co porusza się w krzakach – myśliwy czy dzik – to nie strzelasz, by nie zabić człowieka. In dubio pro vita – głosi stara rzymska zasada prawna, którą stosować się powinno także w odniesieniu do ludzkich zarodków powstałych w procedurze in vitro. Ujmując zaś rzecz zupełnie wprost: zasada ta powinna prowadzić do zakazu powoływania nadliczbowych zarodków, a także ich późniejszego zamrażania.

Człowiek jako tworzywo

Moralnym uzasadnieniem zakazu powoływania nadliczbowych zarodków jest jednak także inny element procedury in vitro, czyli selekcja zarodków. Standardowo powołuje się ich do istnienia od pięciu do siedmiu, a potem wybiera dwa, które są następnie wszczepiane do organizmu matki. Wybór dokonywany jest – nie ma co ukrywać – z perspektywy eugenicznej: najlepiej wyglądające zarodki są wszczepiane, reszta jest zamrażana. Zdarza się też, że zarodki są szczegółowo badane tak, by z ich puli wyeliminować te będące nosicielami nieodpowiednich genów. Takie działania oznaczają powrót do idei eugenicznych, do uznania, że człowiek ma wartość ze względu na jego tożsamość genetyczną, a nie na sam fakt swojego istnienia. Historia nauczyła nas zaś, że to zawsze jest niebezpieczne.

Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego takie myślenie staje się niebezpieczne. Otóż niszczy ono fundamentalną równość między ludźmi. Jej źródłem jest to, że każdy z nas jest w pewnym sensie owocem przypadku. Zgoda na to, by przypadkowy mechanizm selekcji zarodków zastępowały techniczne działania człowieka, oznacza w istocie, że ktoś w tym procesie staje się twórcą, a ktoś inny jest tylko wytworem/dziełem. Między twórcą a wytworem/dziełem nie ma zaś równości. Jakby zaś tego było mało, wytwór może mieć pretensje do twórcy o to, jaki jest. I, niestety, nie brak już procesów, które wytaczają dzieci, a o wiele częściej ich rodzice, klinikom czy lekarzom, których oskarżają o złe poczęcie. W naturze na takie sytuacje nie ma miejsca, bo nikt nie jest winny poczęciu dziecka z zespołem Downa czy jakimiś innymi schorzeniami. W przypadku procedury in vitro, nawet jeśli przyjąć – co moim zdaniem nie jest prawdą – że nie ma korelacji między metodą zapłodnienia a wadami genetycznymi – takiego winnego można wskazać. A jest nim klinika czy lekarz, który źle przygotował dzieło, którego był twórcą. I to jest drugi powód, dla którego procedura in vitro jest moralnie niedopuszczalna. Religia nie ma tu nic do rzeczy.

Autor jest doktorem filozofii, publicystą, redaktorem naczelnym telewizji Republika. Właśnie ukazała się jego książka „Herezja kardynałów". Wcześniej opublikował m.in. wywiad rzekę z ojcem naprotechnologii prof. Thomasem Hilgersem „Nadzieja na dziecko"

Plus Minus
„The Smashing Machine”: Chleb, igrzyska i anatomia bólu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Plus Minus
„Bezcenny pakunek”: Dar od Boga Pociągu Towarowego
Plus Minus
„Tajemniczy pociąg”: Kafka jedzie pociągiem
Plus Minus
„Skarbek”: Porażka agentki
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Dr Agnieszka Tambor: Kibicuję polskiemu kinu
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama