Atmosfera jak na pikniku. Cały stadion stał się jednym wielkim sektorem rodzinnym. Takim prawdziwym, bez bluzgów, ubliżania przeciwnikom Legii. Wróg jest dziś inny. Nie trzeba go nazywać, chociaż trybuny go nazwały. Przekleństwa w języku polskim i ukraińskim są prawie takie same. Zwłaszcza jeśli dotyczą Putina.
Napisy na bandach, niektóre z hasztagami, mówiły wszystko: „Gotowi do pomocy Ukrainie”, „Nigdy więcej wojny”, „United with Ukraine”, „My z wami”, „Solidarni z Ukrainą”, „Stop Russia Now”, „Sanction Russia Now”...
Kiedy trybuny skandowały: Dinamo! lub Ukraina! - nikt nie gwizdał. Kto by nie popisał się strzałem lub dryblingiem - nieważne, Polak czy Ukrainiec - dostawał brawa. Stadion reagował jak na meczu w Anglii. Z szacunkiem dla każdego.
Hymny Ukrainy i Polski, zaśpiewane przez stojący na środku boiska chór ubrany w stroje ludowe robił niezwykłe wrażenie. Jak wszystko tego dnia przy Łazienkowskiej. Kapitanem Legii był Ukrainiec Ihor Charatin.