Likwidacja „godzin dostępności” odbędzie się na fali przetaczającej się przez kolejne obszary działalności państwa deregulacji. Ministerstwo Edukacji chce zniesienia konieczności „wysiadywania” ich (a konkretnie – jednej tygodniowo) przez nauczycieli w szkole, w konkretnie określonym dniu i czasie. Taki obowiązek nałożony został na nich na mocy reformy forsowanej przez byłego ministra, od którego nazwiska „przydomek” wzięły tzw. godziny czarnkowe.
Czytaj więcej
Jak wskazują badania, godziny dostępności nie poprawiły kontaktu między szkołą a rodzicami, rzadk...
Dyrektorka szkoły: „godziny czarnkowe” to twór sztuczny, nie potrzebujemy takich ram
– Od początku nie rozumieliśmy, po co w ogóle wprowadzone zostały one wprowadzone. Niezbędnym warunkiem dobrego kontaktu nauczycieli z rodzicami była zawsze duża elastyczność obu stron, więc odgórne narzucanie jego formy mijało się z celem – komentuje Danuta Kozakiewicz, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie.
Jak przypomina, swobodny kontakt możliwy jest nie tylko podczas wywiadówek, ale też indywidualnie, telefonicznie, za pomocą e-dziennika. – Za czasów ministra Czarnka nakazano nam natomiast wybranie sobie godziny, w której będziemy siedzieć w szkole i czekać, czy rodzice lub dzieci akurat wtedy zechcą porozmawiać. W praktyce takie rozwiązanie nie odpowiadało ich potrzebom i okazało się sztucznym tworem – mówi ekspertka.
I przyznaje, że w efekcie dyrektorzy przyglądali się nauczycielom „odsiadującym” swoje godziny, podczas których nie mogli nawet organizować kół zainteresowań czy zajęć dodatkowych. – Szkoła nie potrzebuje takich ram, bo to marnowanie siły i zasobów jej personelu – ocenia. – W jej życiu zdarzają się okresy, kiedy np. rodzice nie odczuwają potrzeby częstego kontaktu z pedagogami. Ale są też takie, kiedy pojawia się choćby problem cyberprzemocy, co wymaga bardzo dużo pracy – i wykracza ona poza tę, którą wykonać można podczas „godziny czarnkowej” – argumentuje dyrektorka.