Tak jest, choćby faktycznie decyzje podejmował kto inny. To wnioski ze [b]wtorkowego (9 czerwca 2009 r.) wyroku warszawskiego Sądu Apelacyjnego (sygn. I ACa 154/09)[/b].
W sprawie chodziło o odszkodowania za długi spółki z o.o., których wierzycielowi nie udało się ściągnąć przez komornika od spółki (120 tys. zł), tak więc domagał się ich od jej władz. Podstawą był art. 299[link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=FCB4EE86FEA4120E0EA4B9DE2BC0CC7A?id=133014] kodeksu spółek handlowych[/link], który stanowi,że członkowie zarządu spółki z o.o. odpowiadają solidarnie wobec jej wierzycieli, jeżeli egzekucja przeciwko spółce okaże się bezskuteczna.
Co ciekawe w tym wypadku, wierzyciel pozwał nie tylko Urszulę W., jedynego członka zarządu spółki – dłużnika, lecz również Adama P., jej właściciela, jedynego wspólnika, który ponoć faktycznie firmą kierował i miał ją narazić na straty, bo wyprowadzał z niej majątek. Mówiła o tym nie tylko sama prezes – naturalnie zainteresowana, by wyrok obciążał też faktycznego szefa – ale także świadkowie zeznający, że tytułowano go „panie prezesie" i to on podejmował decyzje.
Jego pełnomocnik mec. Eugeniusz Tyszkiewicz przekonywał sąd, że nieporozumienie mogło wynikać z błędnego tłumaczenia z języka francuskiego jego rzeczywistego tytułu: przewodniczącego rady nadzorczej spółki. Tym językiem ów biznesmen (z arystokratycznej rodziny polskiego pochodzenia mieszkającej we Francji) się posługiwał.
Tak czy inaczej nie dało się go zakwalifikować jako członka zarządu. Wierzyciel domagał się więc odszkodowania na ogólniejszej podstawie prawnej – art. 415 kodeksu cywilnego: za zawinione działanie wobec spółki.