To [b]wczorajszy (5 maja 2010 r.) wyrok warszawskiego Sądu Okręgowego (XXV C 351/09)[/b].
Dolegliwości Piotra D., 30-letniego informatyka z warszawskich Bielan, na razie nie należą do najcięższych przy takich urazach. Biegły jego uszczerbek na zdrowiu określił na 15 proc., a poszkodowany po miesięcznej przerwie (i kilku dniach pobytu w szpitalu) wrócił do pracy. Usłyszałem: "Policja, otwierać!, otworzyłem drzwi i zobaczyłem kogoś w kominiarce, a gdy odwróciłem się, chcąc przejść w głąb mieszkania, dostałem kopniaka, tak że znalazłem się przy oknie opisał przed sądem incydent Piotr D.
Rozumie, że policja musi czasem użyć kajdanek czy zatrzymywanego "położyć na ziemię", ale przez rok po zdarzeniu policja nie była w stanie, czy raczej nie chciała ustalić, która komenda przeprowadzała akcję, nie mówiąc o przeprosinach czy jakimś ugodowym zadośćuczynieniu.
Sąd przesłuchał ok. dziesięciu funkcjonariuszy z białostockiej brygady antyterrorystycznej, którzy wykonywali polecenie zatrzymania groźnego przestępcy ze Wschodu, wydane z centrali z Warszawy. Błędnie w nim wskazano mieszkanie Piotra D. Zeznawali, że akcja trwała bardzo krótko, byli w kominiarkach, trudno teraz powiedzieć, w jakiej kolejności wpadli do mieszkania i który użył przymusu. Zgodni byli, że podobne akcje to dla nich codzienność, a błędne najścia na lokal to nie taka znów rzadkość. Prawnicy policji mówili z kolei, że osoby ze światka kryminalnego, w którym operują antyterroryści, już na zawołanie "policja" "padają na ziemię".
Nie można takiego zachowania wymagać od zwykłego obywatela powiedziała sędzia Hanna Jaworska w uzasadnieniu wczorajszego wyroku. Nawet gdyby policja miała podstawy do użycia przymusu fizycznego (a nie miała), to kopnięcie w plecy nie mieści się w dopuszczalnych środkach.