Wypis badania lekarskiego, z którego wynika, iż kobieta ma złamaną czaszkę, liczne stłuczenia i urazy, które mogły powstać w wyniku uderzania jej głową o kafelki, psują wizerunek pary. Obrazu dopełnia selfie z twarzą we wszystkich kolorach tęczy i relacja pokrzywdzonej na popularnym portalu, iż jej parter jeszcze przed pobiciem miał tendencje do sadyzmu i agresji. Jak jednak stwierdza „przybierały one jedynie formę psychicznego nękania" (sic!). Zarejestrowane wcześniej nagranie, na którym mężczyzna wyznaje, iż chętnie chwyci kobietę za włosy, ściągnie do parteru i będzie tak długo bił ją pięściami („garściami"), aż żuchwa będzie miękka, stawia pod znakiem zapytania umiejętność rozpoznawania przez pokrzywdzoną granic oddzielających psychiczne nękanie, od możliwych do spełnienia gróźb karalnych. Wątpię jednak, aby tylko ona miała z tym kłopot.
W normalnych warunkach, gdy ktoś nas uderzy, oddajemy albo uciekamy, jeśli zostaniemy zwyzywani – odpowiadamy, bądź uchylamy się od dalszej rozmowy, gdy ktoś się naśmiewa i eksponuje nasze wady, obracamy sytuację w żart, odgryzamy się lub ucinamy temat. Trudno zatem rozstrzygnąć, z jakiej przyczyny wspomniane mechanizmy obronne nie znajdują zwykle zastosowania, gdy krzywdę wyrządza nam ktoś bliski.
O ile przemoc fizyczna jest stosunkowo łatwa do zidentyfikowania i często występuje w zaawansowanych stadiach dysfunkcyjnych związku, będąc jednym z ostatnich jego etapów, agresja psychiczna jest trudniejsza do zdiagnozowania. Jak bowiem odróżnić pełną emocji i gorzkich słów kłótnię od przestępstwa polegającego na stosowaniu przemocy psychicznej? Choć z pewnością nie zawsze jest to łatwe, dla oceny kluczowa wydaje się intencja sprawcy: chęć wyrządzenia drugiej osobie krzywdy, brak poszanowania jej godności czy wola wywyższenia się czyimś kosztem.
Niestety, choć statystyki z oczywistych względów nie obejmują całego problemu, wiadomo, iż kobiety to ok. 98 proc. ofiar przemocy w rodzinie.
Obok poczucia niższości, wzmacniają ją zróżnicowane czynniki, wśród których wymienić można uzależnienie ekonomiczne, oddalenie od bliskich, obawę o los dzieci, a nawet – zakorzeniony głęboko strach przed tym, „co ludzie powiedzą?", szczególnie żywy w mniejszych społecznościach, czy też potencjalna utrata pozytywnego wizerunku w najbliższym otoczeniu. W konsekwencji, choć nieszczęśliwe, niekiedy bite i poniżane, to właśnie ofiary przemocy w rodzinie czują się niemal w całości odpowiedzialne za budowanie jej szczęścia z jednej strony, z drugiej zaś za agresję, której padają ofiarą. Nie od dziś bowiem wiadomo, że „jak bije, to kocha", a jeśli uderzy, to „ona go sprowokowała".