Skierowanie uwagi publicznej na sprawy ustrojowe, czyli dyskusja o fundamentach państwa, jest wartością samą w sobie. Podobnie jak wykorzystanie do tego celu referendum; instytucji najbliższej ideałowi demokracji bezpośredniej, często wykorzystywanej na Zachodzie, a w Polsce właściwie martwej.
Zupełnie inaczej wygląda jednak kwestia, czy w Polsce istnieje dziś realna szansa, aby konstytucję zmienić. Aby dokonać tak poważnej zmiany, w państwie musi być spełniony przynajmniej jeden z dwóch warunków.
Pierwszy – nazywany przez ekspertów momentem konstytucyjnym, można zdefiniować jako rodzaj społecznego napięcia, oddolnej obywatelskiej energii, która politycznie skanalizowana da siłę do przeprowadzenia fundamentalnych zmian. Taką energię mogą wytworzyć zachodzące ważne procesy społeczne czy polityczne, które wskazują, że coś się w państwie zacięło, źle działa i żeby to zmienić, trzeba dotknąć jego fundamentów.
We Francji np. taki moment, a następnie zmiany ustrojowe, wywołał w 1958 r. kryzys algierski. W Polsce tylko przez chwilę wydawało się, że taki moment może wytworzyć przeciągający się spór o Trybunał Konstytucyjny, który ma destrukcyjny wpływ na działanie państwa. Tak się nie stało. Również problemy społeczne okazały się rozwiązywalne bez sięgania po argument zmian w konstytucji. Dziś nie widać więc niczego, co takie obywatelskie emocje mogłoby wyzwolić.
Drugi warunek to porozumienie polityczne, na tyle szerokie, aby zmiany przeprowadzić, przygotowując ku temu odpowiedni społeczny grunt. Kiedy 2015 r. Andrzej Duda mówił o zmianach w konstytucji, a obóz prawicy zdecydowanie wygrał wybory parlamentarne, wydawało się, że jedynymi kwestiami spornymi mogą być odmienne spojrzenia na kształt ustrojowych zmian. A wspólne zaangażowanie PiS i prezydenta sprawi, że takie referendum będzie miało szanse na frekwencyjny sukces, co w rezultacie uruchomi odpowiednie działania polityczne w parlamencie.