Oby tak dalej. Rozmiar wydawanych przepisów mierzono liczbą stron i pewnie nie jest to idealny miernik, w każdym razie według firmy Grant Thornton prowadzącej ten barometr na ich przeczytanie trzeba poświęcać 2 godziny i 15 minut każdego dnia roboczego, licząc 2 minuty na stronę.
Tym akurat bym się zbytnio nie martwił. Jeśli przeciętnie Polak spędza ponad 4 godziny przed telewizorem, to jeśli jest prawnikiem, część tego czasu może dzielić z kartkowaniem aktów prawnych, by mieć orientację, że w ogóle zostały wprowadzone i co mniej więcej zawierają. O ile jednak adwokat czy radca może przed klientem zamaskować przeoczenie jakiegoś przepisu i ma czas na przekopanie się przez te, które mu są potrzebne do sprawy, o tyle już sędzia nie może sobie pozwolić na przeoczenie nowego aktu, co niestety czasem widać na rozprawie.
Czytaj także: Gadatliwy unijny legislator
Adresatem prawa są nie tylko prawnicy, ale też zwykli obywatele (prawo podatkowe, budowlane, spadkowe, ubezpieczeń społecznych, przepisy o ruchu drogowym), wreszcie przedsiębiorcy, w tym niekorzystający na co dzień z usług prawnika. To oni są najbardziej narażeni na rosnącą liczbę przepisów, i wskazują na ich zmienność jako najważniejszą przeszkodę w przedsiębiorczości.
Nie miejmy złudzeń, że w szybko zmieniającym się świecie ustabilizujemy raz na zawsze prawo, owszem, nieprawdopodobnie rozdęte w związku m.in. z wdrażaniem przepisów unijnych czy tworzeniem ram prawnych gospodarki rynkowej. Zawsze można jednak przed wydaniem nowego rozporządzenia czy ustawy zadać sobie pytanie, czy jest konieczna czy może wystarczy poprawić dotychczasową. A jeśli już ma być nowa, czy nie powinna być krótsza i lepsza, by jej nie poprawiać za chwilę. Nie wystarczy bowiem poznać prawo, trzeba jeszcze je wdrożyć. Nie jest dobrze, kiedy zasady ruchu na ulicy, którą jeździmy dwa raz dziennie, zostają zmieniane, zanim je opanujemy.