Czy można się dziwić nauczycielom, że żądają pieniędzy, gdy rząd mówi, że je ma, i rozdaje wszystkim dookoła? Ja się nie dziwię. Wobec zapowiedzi władz partyjno-państwowych, że pieniądze dostaną emeryci, będzie 500+ na pierwsze dziecko, gdy rząd zapowiada kolejne miliony dla służby zdrowia – byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby nauczycielscy związkowcy mówili: my dziękujemy, nasze pensje są OK. Bo nie są.
Czytaj także: Za strajk nauczyciele dostaną po kieszeni
Znamienne jest trwające od ogłoszenia „piątki" PiS milczenie minister finansów Teresy Czerwińskiej. To ona będzie musiała wydobyć te pieniądze – jeśli PiS wygra wybory. Jej milczenie to wyraz wielkiej odpowiedzialności za finanse państwa.
Tymczasem zanosi się na poważny strajk w oświacie, przez który i tak krótki rok szkolny zakończy się nie w czerwcu, ale w kwietniu. Odczują to przede wszystkim uczniowie i ich rodzice. Co z maturami, sprawdzianami okresowymi, egzaminami do szkół ponadpodstawowych? Karta nauczyciela daje duże gwarancje uczącym nasze dzieci. Mniej – chyba za mało – gwarantuje uczniom.
Takimi kartami grają liderzy ZNP i musi to robić wrażenie na rządzie, skoro prezydent pilnie spotyka się z premierem, wicepremier Beata Szydło deklaruje otwartość na dialog z nauczycielami, a szefa ZNP Sławomira Broniarza sytuuje po stronie opozycji, by go oddzielić od rzeszy protestujących nauczycieli. Liderowi związku trzeba przy tym oddać, że słyszy, co w trawie piszczy, bo gdy wśród nauczycieli narastało wrzenie, centrala związkowa poczuła krew i przyłączyła się do akcji, formalizując spór zbiorowy.