Jest i inny skutek: nawet jeśli byśmy zaczęli myśleć, jak taką dyrektywę stosować bez szkody dla dobrze pojętej wolności (nie samowolki) w sieci, to z pewnością zaraz usłyszymy, że trzeba poczekać na orzeczenie TSUE. Tym razem PiS jest gotowy wykazać cierpliwość i pokorę, ale przecież w tej sprawie Trybunał nie będzie narzędziem wykorzystywanym przez opozycję do walki z rządem.
Może być również tak, że PiS w ogóle nie zamierza zająć się cywilizowaniem zasad obowiązujących w sieci. Skarga na dyrektywę może być rozpatrywana dwa lata. Nawet jeśli zastrzeżenia rządu PiS nie zostałyby przez TSUE uwzględnione, to kolejne dwa lata może zająć jej wdrażanie. To oznacza, że nawet gdyby PiS wygrał jesienne wybory, to z wprowadzaniem dyrektywy w życie w ogóle nie musi się śpieszyć.
Skąd taka postawa partii rządzącej? Możliwe, że pamięta awanturę o ACTA 1 sprzed kilku lat. Wtedy perspektywa wprowadzenia rozwiązań ingerujących w internet spotkała się z falą krytyki i protestów wymierzonych w rządzących. Powtórka takiej akcji do niczego PiS nie jest jej potrzebna. Domyślam się, że opozycja wykorzystałaby ewentualne poparcie rządu dla dyrektywy dotyczącej internetu w walce przedwyborczej z całą bezwzględnością. I nie byłoby to pisanie laurek.
Tyle razy już pisaliśmy, że dyrektywa nie jest zagrożeniem dla wolności internetu, tylko ma uzdrowić panujące w nim zasady. Najprościej mówiąc, chodzi o to, żeby ktoś nie korzystał z cudzej twórczości w sieci i żeby nie zarabiał na tym, nie płacąc nic autorowi. Bo to chyba kradzież, a nie wolność. W skardze PiS zarzuca m.in., że konieczność filtrowania treści w internecie to cenzura prewencyjna. Otóż sprawdzanie, czy ktoś nie zamierza korzystać z czyjejś twórczości bez zgody autora i nie narusza np. dozwolonego użytku osobistego, to nie jest cenzura. Lepiej nie używać słów, których nie rozumiemy.
Cyniczne wykorzystywanie hasła wolności w sieci nie po raz pierwszy pokazuje, że gdy walczą partie, rozum śpi. Obrona wolności w internecie przemawia głównie do tych, którzy jakąkolwiek próbę ucywilizowania jego zasad odbierają jako próbę ich unicestwienia i nawet nie próbują zrozumieć, o co tu chodzi. Tymczasem unijna dyrektywa nie chce zabierać wolności, ale zlikwidować rozbój. Politycy, nie mieszajcie ludziom w głowach.