Zeszły tydzień był bardzo udany dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Minister Waldemar Żurek otworzył konto na platformie X i już pierwszego dnia pochwalił się: „Zdecydowałem – odwołałem kolejnych 25 prezesów i wiceprezesów sądów powołanych przez Ziobrę – bez zgody kolegiów powołanych przez Ziobrę”.
Wiadomość wywołała euforię – tysiące polubień i gratulacji. Poparcie wyrazili prezes Przymusiński i mec. Dubois. Red. Ewa Siedlecka uznała decyzję za „gest symboliczny”, a mec. Paulina Kieszkowska z Wolnych Sądów w komentarzu poszła nawet dalej: „Absolutnie popieram te działania ministra Żurka. I nie są to działania symboliczne, bowiem to, kto jest prezesem w danym sądzie ma kluczowe znaczenie!” (pisownia oryginalna).
Czytaj więcej
Ludzi nie interesuje to, czy prezesem lokalnego sądu jest nominat "ziobrowy" czy "żurkowy". Ale t...
Minister Żurek powołał się na ideę „rozproszonej kontroli konstytucyjności”, czyli pomijania przepisów sprzecznych z konstytucją
Dlaczego akurat ta decyzja – obejmująca zaledwie 2 proc. kadry kierowniczej sądów – wzbudziła tak wielkie emocje? Odpowiedź kryje się w suchym komunikacie Ministerstwa Sprawiedliwości. Wynika z niego, że minister – by odwołać prezesów – powinien uzyskać opinię kolegium sądu, a przy sprzeciwie przekazać sprawę do Krajowej Rady Sądownictwa. Minister Żurek pominął ten krok.
To ten sam Waldemar Żurek, który przez lata – w garniturze, a potem w koszulce z napisem „konstytucja” – przypominał, że państwo prawa opiera się na zasadzie legalizmu. A przecież konstytucja jasno stanowi: „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” (art. 7), „Rzeczpospolita Polska jest państwem prawnym” (art. 2), w którym zgodnie z zasadą trójpodziału władzy to parlament uchwala prawo, a rząd je tylko egzekwuje (art. 10).