Oto mamy wielką obniżkę podatku! Jedyną w swoim rodzaju. Wyjątkową i niepowtarzalną. A że dla wybranych – kto by się tym przejmował. Dawanie przywilejów osobom w określonym wieku i osiągającym przychody z konkretnych źródeł to nic innego jak naruszenie zasady równości wobec prawa. Ale i to rządzący potrafią wytłumaczyć. Przecież zmiana ta nie jest podyktowana jakimś tam widzimisię. Ma logiczne uzasadnienie. Jak wyjaśniał minister finansów Marian Banaś, „będzie to istotny impuls do podejmowania legalnego zatrudnienia oraz pozostawania w kraju i rozwijania polskiej gospodarki".
To może teraz nieco faktów. W Polsce problemem nie jest to, że młodzi ludzie nie mają pracy. Problemem jest, że mało zarabiają, bo przedsiębiorcy nie są skorzy im dużo płacić. Często też zatrudniają ich na umowach cywilnoprawnych, bo zwyczajnie tak jest taniej. Czy zerowy PIT dla młodych to zmieni? Rząd tak uważa. A przynajmniej do tego przekonuje.
Nowe przepisy rzeczywiście mogą sporo zmienić. Tyle że nie tak, jak PiS by chciało. Księgowi już w tej chwili alarmują, że zwolnienie studentów do 26. roku życia ze składek ZUS i PIT stworzy pole do nadużyć. Takich przychodów nie trzeba będzie nigdzie zgłaszać. A skoro tak, nie da się ich łatwo skontrolować. To zaś pozwoli nieuczciwym przedsiębiorcom namawiać studentów do zawierania za drobną gratyfikacją fikcyjnych umów. Te zaś pozwolą zaoszczędzić na CIT nawet kilkanaście tysięcy złotych.
Mało tego. Oszczędność dla młodych nie wyniesie, jak twierdzi resort finansów, 18 proc., ale zdecydowanie mniej, gdyż płacona przez nich składka zdrowotna nie pomniejszy już podatku (bo go nie będzie). Zmniejszy za to pensję. Nikt też nie dał gwarancji młodym, że gdy skończą 26 lat, firma nie postanowi zamienić ich na nowszy model. Bo w marketingu politycznym nie o to chodzi. Stawką są wygrane wybory. Nieważne, czyim kosztem.