Odczekałem na ulicy w kolejce przed pocztą, bo listonosz od dawna nie stuka do drzwi i nie zostawia awiza. Chciałem przy okazji zrobić prosty przelew. Pani z okienka zażyczyła sobie, bym wypełnił jednak stary druk, bo łatwiej jej będzie wstukać dane do komputera. I tak załatwiałem sprawę dwa razy dłużej.
Idąc na sprawę, tym razem do Sądu Okręgowego, nie wziąłem ze sobą maseczki, narobiłem więc zamieszania. I choć uzyskałem przepustkę, po maseczkę musiałem biec do miasta. Na szczęście niedaleko była apteka z niewielką kolejką. Gdybym szedł do NSA, maseczkę dostałbym przy wejściu.
Czytaj także: Koronawirus: prawa i obowiązki pracownika podczas epidemii
Usprawiedliwieniem dla administracji sądów jest, że ona też się uczy, jak organizować rozprawy w czasie epidemii, ale prezesi powinni szukać możliwie najmniej uciążliwych rozwiązań, myśleć nie tylko o ograniczeniach przeciwepidemicznych, ale i ułatwieniach dla interesantów. Nie ma zaś usprawiedliwienia dla straży parkingowej, która zachowuje się, jakby epidemii nie było, i czatuje na obywateli. Od lat zresztą tak samo, tam, gdzie powinna w pierwszej kolejności im odpuścić. Między innymi właśnie przed sądami.
Wykupiłem przed Sądem Najwyższym na dość pustej ulicy bilet parkingowy na półtorej godziny, ale, jak to w sądzie, sprawa się nieco przedłużyła. Na ulicy czekał już patrol straży miejskiej i mandaty za wycieraczkami dla kilku osób, które wyszły z sądu. Na mnie miasto mogło stracić niecałe 90 groszy, ale nie darowało.