Gdy kwota uszczuplonego lub narażonego na uszczuplenie podatku jest niższa lub równa 200-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę dla danego roku kalendarzowego (obecnie to 277 200 zł), finansowy organ ścigania niemal automatycznie przedstawia podejrzanemu pozytywne, ale tylko z pozoru, rozwiązanie. Mianowicie sugeruje mu skorzystanie z procedury dobrowolnego poddania się odpowiedzialności. Z punktu widzenia człowieka zestresowanego samym faktem wmieszania w postępowanie karne taka perspektywa wydaje się kusząca, gdyż oznacza szansę na szybkie zakończenie postępowania. Godzi się więc na nią, płacąc wynegocjowane grzywny i kupując sobie w ten sposób święty spokój. Płaci za niego bardzo dużo. Przede wszystkim tym, że przyznaje się do winy, chociaż jest niewinny, i godzi się na poniesienie kary finansowej, mimo że często nie miał realnego wpływu na zapobieżenie uszczupleniu podatku. Z drugiej strony jednak unika wpisu do Krajowego Rejestru Karnego, dzięki czemu zachowuje status niekaranego, unika ryzyka, że dostanie zakaz prowadzenia określonej działalności lub zajmowania określonego stanowiska, co dla wielu może być równoznaczne z zakończeniem kariery zawodowej. Dobrowolnie poddając się odpowiedzialności, zainteresowani chcą uniknąć długiego i kosztownego – ze względu chociażby na konieczność wynajęcia obrońcy – procesu sądowego, którego wynik jest nieprzewidywalny i może się nawet zakończyć skazaniem. To jednak tylko pozorne zalety, bo masowość zjawiska, jakim jest kupowanie świętego spokoju, prowadzi do wypaczenia sensu postępowania karnego skarbowego. Na dalszy plan schodzi bowiem jego podstawowy cel: aby winny został skazany, a niewinny nie poniósł odpowiedzialności.
Z drugiej strony pójście na wojnę ze skarbówką oznacza wiele lat szamotaniny, niekończących się wezwań i przesłuchań, a przede wszystkim stres.
To prawda. Osoby oskarżane, które same nie mają sobie nic do zarzucenia, żyją w permanentnym stresie. Myślę, że za takie podejście do sprawy organów odpowiedzialność ponosi Ministerstwo Finansów, które rozlicza urzędników z pozytywnego zakończenia sprawy. Bez znaczenia jest to, czy sprawca dobrowolnie poddał się odpowiedzialności, czy też został skazany przez sąd. Taki sposób oceny pracy podległych jednostek sprawia, że organy walczą do ostatniej kropli krwi. Ta zaciekłość nawet w błahych sprawach generuje koszty obciążające wszystkich podatników, bo po latach, gdy sąd przyzna w końcu rację niewinnemu oskarżonemu, Skarb Państwa musi za tę postawę swoich urzędników płacić.
Ale z reguły każdy mający kłopoty z prawem, także podatkowym, mówi, że jest niewinny.
To osobna sprawa. Jednakże organy prezentują bardzo ciekawe podejście do winy podatników. Prezes zarządu jednej z większych spółek z sektora finansowego długo zmagał się ze statusem podejrzanego w postępowaniu karnym skarbowym, mimo że sprawa merytoryczna, która stanowiła praźródło zarzutów, wzbudziła tak poważne wątpliwości prawne, iż rozpatrujący ją Naczelny Sąd Administracyjny skierował pytanie prawne do rozszerzonego składu izby, co samo w sobie stanowiło przesłankę do umorzenia postępowania karnego skarbowego prowadzonego w związku z tą sprawą. Skoro sędziowie mają wątpliwości, jak prawidłowo zinterpretować przepis, to nie można przypisywać prezesowi spółki umyślnego dążenia do uszczuplenia podatku. Mimo to przekonanie inspektora, że powinien w takiej sytuacji umorzyć postępowanie, zajęło nam bardzo dużo czasu.
Czy spotkała się pani z łamaniem prawa przez urzędników po to tylko, by się wykazać dobrymi wynikami przed przełożonymi?