Całkiem niedawno, bo 6 czerwca tego roku, do naszego systemu prawnego wprowadzono typ czynu zabronionego, kryminalizujący zachowanie nazywane stalkingiem. Słowem tym w języku angielskim określa się zarówno myślistwo, jak i sposób postępowania polegający na skradaniu się, czajeniu, osaczaniu ofiary. Tak jest też w istocie.
Stalker, bo tak nazywany jest sprawca, poprzez różnorakie działania doprowadza do sytuacji, w której jego ofiara czuje się jak zaszczute zwierzę. Jest to więc zachowanie godzące w najbardziej podstawowe, a zarazem wrażliwe sfery ludzkiej natury, naruszające prawo każdego z nas do życia wolnego od lęku i niebezpieczeństw. Trudno się też dziwić, że – wzorem innych państw – również polski ustawodawca zdecydował się na penalizację tego rodzaju zachowania, tym bardziej że już od szeregu lat doktryna prawa postulowała wprowadzenia takiego typu czynu zabronionego. Niestety, nowy przepis art. 190a dodany do części szczególnej kodeksu karnego, budzi pewne wątpliwości.
Dogodny parawan
Obejmując zakresem penalizacji określoną sferę ludzkich zachowań, ustawodawcy nie wolno lekceważyć zasady egalitaryzmu, a tym bardziej ulegać naciskom pewnych „grup" społecznych lub realizować doraźnych, politycznych celów. Tymczasem dodany przez ustawę z 25 lutego 2011 r. (DzU nr 72, poz. 381) art. 190a kodeksu karnego, zakazując w § 1 „naruszania prywatności", daje np. politykom wygodny instrument do walki z opozycją, nie mówiąc o przedstawicielach innych grup, nazwijmy to zawodowych, którym ochrona „prywatności" stwarza dogodny, bo na koszt podatnika, parawan, za którym mogą skrywać się znudzeni blaskiem fleszy.
Powróćmy jednak do polityki. Zapis, że karze pozbawienia wolności do lat trzech podlega m.in. ten, kto poprzez uporczywe "nękanie" innej osoby, lub osoby jej najbliższej, istotnie narusza ich prywatność, niewątpliwie stanowi dogodny środek walki politycznej i to cudzymi rękami. Nie ma w tym żadnej przesady. Każdy, kto ma jako takie rozeznanie w realiach lokalnej polityki, z pewnością przyzna mi rację, że przepis ten może być wykorzystywany przez tzw. doły do eliminowania przeciwników politycznych. Niejeden burmistrz, a kto wie, może nawet prezydent niejednego miasta, z całą pewnością nie zawaha się ani chwili, by zaatakować swojego przeciwnika, oskarżając go o stalking tylko dlatego, że ten ośmielił się poinformować wyborców o nepotyzmie dotychczasowej władzy lub o innych faktach z "prywatnego życia" burmistrza.
Podczas prac nad ustawą nie wzięto pod uwagę licznych głosów, by ściganie stalkingu uzależnić od prywatnej skargi pokrzywdzonego. Decydując, że jest to przestępstwo publicznoskargowe, ustawodawca złożył na barki prokuratury, a w istocie policji, ciężar weryfikacji zarzutów, których ostateczne wyjaśnienie może stać się możliwe dopiero po zakończeniu wyborów. Czyż to nie komfortowa sytuacja? Wszak zwycięzcy nikt nie będzie się pytał, czy mówi prawdę.