Kodeks karny: Meandry ustawy o stakingu

Gdzie kończy się „publiczność” celebryty, a zaczyna „prywatność” – pyta Andrzej Skowron sędzia Sądu Rejonowego w Tarnowie

Publikacja: 08.09.2011 04:20

Kodeks karny: Meandry ustawy o stakingu

Foto: Fotorzepa, Paweł Gałka

Red

Całkiem niedawno, bo 6 czerwca tego roku, do naszego systemu prawnego wprowadzono typ czynu zabronionego, kryminalizujący zachowanie nazywane stalkingiem. Słowem tym w języku angielskim określa się zarówno myślistwo, jak i sposób postępowania polegający na skradaniu się, czajeniu, osaczaniu ofiary. Tak jest też w istocie.

Stalker, bo tak nazywany jest sprawca, poprzez różnorakie działania doprowadza do sytuacji, w której jego ofiara czuje się jak zaszczute zwierzę. Jest to więc zachowanie godzące w najbardziej podstawowe, a zarazem wrażliwe sfery ludzkiej natury, naruszające prawo każdego z nas do życia wolnego od lęku i niebezpieczeństw. Trudno się też dziwić, że – wzorem innych państw – również polski ustawodawca zdecydował się na penalizację tego rodzaju zachowania, tym bardziej że już od szeregu lat doktryna prawa postulowała wprowadzenia takiego typu czynu zabronionego. Niestety, nowy przepis art. 190a dodany do części szczególnej kodeksu karnego, budzi pewne wątpliwości.

Dogodny parawan

Obejmując zakresem penalizacji określoną sferę ludzkich zachowań, ustawodawcy nie wolno lekceważyć zasady egalitaryzmu, a tym bardziej ulegać naciskom pewnych „grup" społecznych lub realizować doraźnych, politycznych celów. Tymczasem dodany przez ustawę z 25 lutego 2011 r. (DzU nr 72, poz. 381) art. 190a kodeksu karnego, zakazując w § 1 „naruszania prywatności", daje np. politykom wygodny instrument do walki z opozycją, nie mówiąc o przedstawicielach innych grup, nazwijmy to zawodowych, którym ochrona  „prywatności" stwarza dogodny, bo na koszt podatnika, parawan, za którym mogą skrywać się znudzeni blaskiem fleszy.

Powróćmy jednak do polityki. Zapis, że karze pozbawienia wolności do lat trzech podlega m.in. ten, kto poprzez uporczywe "nękanie" innej osoby, lub osoby jej najbliższej, istotnie narusza ich prywatność, niewątpliwie stanowi dogodny środek walki politycznej i to cudzymi rękami. Nie ma w tym żadnej przesady. Każdy, kto ma jako takie rozeznanie w realiach lokalnej polityki, z pewnością przyzna mi rację, że przepis ten może być wykorzystywany przez tzw. doły do eliminowania przeciwników politycznych. Niejeden burmistrz, a kto wie, może nawet prezydent niejednego miasta, z całą pewnością nie zawaha się ani chwili, by zaatakować swojego przeciwnika, oskarżając go o stalking tylko dlatego, że ten ośmielił się poinformować wyborców o nepotyzmie dotychczasowej władzy lub o innych faktach z "prywatnego życia" burmistrza.

Podczas prac nad ustawą nie wzięto pod uwagę licznych głosów, by ściganie stalkingu uzależnić od prywatnej skargi pokrzywdzonego. Decydując, że jest to przestępstwo publicznoskargowe, ustawodawca złożył na barki prokuratury, a w istocie policji, ciężar weryfikacji zarzutów, których ostateczne wyjaśnienie może stać się możliwe dopiero po zakończeniu wyborów. Czyż to nie komfortowa sytuacja? Wszak zwycięzcy nikt nie będzie się pytał, czy mówi prawdę.

Obrona adekwatna do zagrożenia

Zapewniam, że znane są mi problemy osób publicznych, szczególnie artystów, związane z nękaniem ich przez tzw. paparazzi i uważam, że zjawisku temu należy zdecydowanie przeciwdziałać. Starając się tego dokonać, nie można jednak zapominać, że każda ochrona powinna być adekwatna do wagi zagrożenia.

Decydując się na ochronę każdej prywatności, ustawodawca nie wziął pod uwagę, że w przypadku osób udzielających się publicznie pojęcie to nie tylko trudne jest do zdefiniowania, ale przede wszystkim nie wiadomo, gdzie kończy się „publiczność", a zaczyna „prywatność" danej osoby. Często zależne jest to od indywidualnego „widzimisię". Prawo nie może zaś być na usługach celebrytów. Poza tym, z jakiego to powodu państwo ma udzielać tak daleko idącej ochrony tylko dlatego, że w pewnym momencie dana osoba postanowiła odetchnąć i usunąć się w cień blasku fleszy? Oczywiście, obowiązujące przepisy nie zawsze w sposób dostateczny chronią prawa osób publicznych, z całą pewnością bardziej niż zwykli zjadacze chleba narażonych na ataki zbyt ciekawskich lub natrętnych wielbicieli.

W wielu wypadkach działania stalkerów pozostają też bezkarne, bo przepisy prawa karnego nie nadążają za coraz szybciej zmieniającą się rzeczywistością.

By być dobrze zrozumianym, nie jestem przeciwnikiem kryminalizacji stalkingu. Uważam jedynie, że ustawodawca nie powinien tworzyć przepisów o charakterze penalnym przy użyciu tak wielu ocennych znamion. „Uporczywe nękanie", „istotne naruszenie prywatności" są bowiem pojęciami nie tylko wieloznacznymi, ale też, jak w przypadku „naruszenia prywatności", niemającymi głębszego zakorzenienia w polskim języku prawniczym czy prawnym. Sam ustawodawca dotychczas rzadko też do nich sięgał. Co więcej, pojęcie „prywatności" jest swego rodzaju kalką z języka angielskiego, a do polskiego słownictwa trafiło stosunkowo niedawno.

Użycie tego rodzaju zwrotów w tekście przepisu karnego powoduje nadto, że de facto ostateczną oceną, czy istotnie doszło do przestępstwa, będzie musiał zająć się sąd. Ani policja, ani nawet prokurator nie będą bowiem chcieli odmawiać wszczęcia dochodzenia w obawie przed posądzeniem ich o przedwczesną ocenę. Tak więc to na sądy spadnie odium stronniczości, co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że w każdym wypadku ktoś zostaje „pokrzywdzony" wyrokiem.

By przepis art. 190a k. k. mógł spełniać swoją rolę, ustawodawca powinien zakres ochrony ograniczyć do przypadków rzeczywistego zagrożenia bezpieczeństwa albo przynajmniej uzależnić wszczęcie postępowania od prywatnego aktu oskarżenia. Oczywiście, trudno oczekiwać, że dojdzie do tego w jakimś bliżej określonym czasie, dlatego można przypuszczać, że już jesienią może i to bardzo poważnie wzrosnąć „poziom przestępczości", a przecież nie to chyba było zamierzeniem ustawodawcy.

Całkiem niedawno, bo 6 czerwca tego roku, do naszego systemu prawnego wprowadzono typ czynu zabronionego, kryminalizujący zachowanie nazywane stalkingiem. Słowem tym w języku angielskim określa się zarówno myślistwo, jak i sposób postępowania polegający na skradaniu się, czajeniu, osaczaniu ofiary. Tak jest też w istocie.

Stalker, bo tak nazywany jest sprawca, poprzez różnorakie działania doprowadza do sytuacji, w której jego ofiara czuje się jak zaszczute zwierzę. Jest to więc zachowanie godzące w najbardziej podstawowe, a zarazem wrażliwe sfery ludzkiej natury, naruszające prawo każdego z nas do życia wolnego od lęku i niebezpieczeństw. Trudno się też dziwić, że – wzorem innych państw – również polski ustawodawca zdecydował się na penalizację tego rodzaju zachowania, tym bardziej że już od szeregu lat doktryna prawa postulowała wprowadzenia takiego typu czynu zabronionego. Niestety, nowy przepis art. 190a dodany do części szczególnej kodeksu karnego, budzi pewne wątpliwości.

Pozostało 83% artykułu
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie