Nie jest pozbawione racji twierdzenie, że przełożony mojego przełożonego jest i moim przełożonym. Premier jako szef Rady Ministrów jest przełożonym ministra sprawiedliwości, a ten minister zgodnie z art. 9 i 9a sprawuje nadzór administracyjny nad działalnością sądów. Konia z rzędem temu, kto w sposób jasny i niebudzący wątpliwości określi granice tego nadzoru, wiadomo tylko na pewno, że czynności z zakresu nadzoru administracyjnego nie mogą wkraczać w dziedzinę, w której sędziowie są niezawiśli, a więc w sferę orzekania.
Może dlatego prezesowi Sądu Okręgowego w Gdańsku nareszcie zapaliło się czerwone światełko, kiedy rzekomy asystent ministra zaczął sygnalizować rzekome oczekiwania premiera co do decyzji sądu dotyczącej aresztu tymczasowego w sprawie prezesa Amber Gold. Wcześniej prezes pertraktował w sprawie terminów, zapewniał, żeby nie martwić się z powodu składu sądu, i był gotów do spotkania z premierem. Mam przy tym nadzieję, że chciał z nim porozmawiać o sytuacji w sądach w ogóle, wykorzystując to, że premier ma trochę wolnego czasu na spotkanie, chociaż nie ma go na spotkanie z Krajową Radą Sądownictwa. Gorzej, jeśli prezes zamierzał omówić z premierem, jako przełożonym swojego przełożonego, tok postępowania w tej konkretnej sprawie, bo wtedy wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego byłby jak najbardziej zasadny.
Naturalne pytania
Na razie jednak, czytając obowiązujące przepisy, można by uznać, że prezes sądu będący jego organem może bez obawy konwersować o właściwym toku urzędowania sądu (więc również o terminach rozpoznawania spraw) z osobami działającymi w imieniu ministra sprawiedliwości czy też premiera, bo władza sądownicza nie jest zgodnie z art. 173 konstytucji władzą odrębną i niezależną od innych władz.
Art. 9 a par. 2 prawa o ustroju sądów powszechnych stanowi, że zewnętrzny nadzór administracyjny nad działalnością sądów (tj. wewnętrznym urzędowaniem sądu bezpośrednio związanym z wymiarem sprawiedliwości i ochroną prawną – art. 8 pkt 2 w zw. z art. 1 par. 2 i 3) sprawuje minister sprawiedliwości przez służbę nadzoru, którą stanowią sędziowie delegowani do ministerstwa. Pytania płynące z ministerstwa o tok postępowania w konkretnych sprawach nie są nadzwyczajną rzadkością. Można by zresztą uznać, że sprawowanie nadzoru bez zadawania takich pytań nie jest możliwe.
Zachowaniem prezesa oburzeni są sędziowie, media, minister sprawiedliwości i premier. Tylko nikt nie mówi głośno i wyraźnie o tym, że trzeba było wielu lat wysiłków i pracy władzy ustawodawczej i wykonawczej, aby wykształcić taką postawę choćby u tego prezesa, w przyszłości może u wielu, a w jeszcze dalszej przyszłości także u wielu sędziów. W całej tej historii najbardziej martwi mnie nie to, co prezes mówił, tylko to, w jaki sposób i jak bardzo był gotów przychylić nieba swojemu rozmówcy. Bo to dopiero świadczy o tym, jak mało czuł się niezawisłym i niezależnym od innych władz sędzią, a jak bardzo prezesem zależnym od władzy wykonawczej. Trybunał Konstytucyjny, kiedy orzekał w sprawie konstytucyjności przepisów dotyczących nadzoru administracyjnego ministra sprawiedliwości nad sądami, uznał wprawdzie, że nie są one niekonstytucyjne, ale też wskazał, że możliwe są inne modele nadzoru, co widać najlepiej na przykładzie sądów administracyjnych.