Wykonuję zawód adwokata, którego istotą jest umiejętność prowadzenia sporu. My, adwokaci, często się spieramy: z przeciwnikami, sędziami, prokuratorami, urzędnikami. W różnego rodzaju wystąpieniach i pismach polemizujemy, apelujemy, odwołujemy się, zaskarżamy poglądy sprzeczne z naszymi. Pewnie najczęściej spieramy się sami ze sobą. Wypracowaliśmy jednak zasady, które chronią nas przed osobistymi animozjami. Nie odnosimy się w polemikach do argumentów ad personam, lecz walczymy na argumenty ad meritum. A przede wszystkim nie przeinaczamy twierdzeń naszych adwersarzy.
Łatwo o błąd, gdy sprawy widzi się z daleka. Tej oczywistej prawdy doświadczył mój zawodowy kolega, adwokat Krzysztof Stępiński. Świadczy o tym treść publikacji pt. „Widziane z Lech am Arlberg" („Rz" z 17.01.2013). Chcę wierzyć, że pan mecenas, rozproszony urlopem na austriackich stokach, po prostu niezbyt uważnie przeczytał mój felieton „Dlaczego nie było ławników?" („Rz" z 10.01.2013). A stąd już prosta droga do litanii pomyłek i płonnych obaw, które trzeba „odczarować", by nie stały się faktami medialnymi.
Tekst stanowiący przedmiot polemiki bynajmniej nie jest wyrazem moich poglądów o wyroku sędziego Tulei. Zaznaczyłem to już w jego pierwszym akapicie. To publikacja poświęcona zupełnie innym zagadnieniom: istocie tajności narady i zaletom kolegialnego orzekania. Wyrok wzbudzający tak wielkie kontrowersje społeczne posłużył jedynie za przykład tego, co może się stać, gdy sądzi się w składzie jednoosobowym; jak pozorna staje się instytucja tajemnicy narady sędziowskiej.
Pomnik adwokata
Moja ocena wyroku sędziego Tulei zawarta została natomiast w uchwale NRA z 12 stycznia 2013 r., tak ładnie opisanej przez redaktora Daniela Passenta w felietonie „Pomnik adwokata", zamieszczonym ostatnio w „Polityce". Passent, pisząc superlatywy pod adresem rzeczonej uchwały, na całe szczęście nie wymienia mnie z nazwiska, choć jestem jej sygnatariuszem. Pewnie także dlatego, że nie wie, kto głosował za, kto przeciw, a kto wstrzymał się od głosu. Zadziałała zasada kolegialności podejmowania decyzji. Ochroniła też mnie przed niepotrzebną gloryfikacją, względnie przed napiętnowaniem.
Mogę zrozumieć pogląd, iż orzekanie w składzie jednoosobowym z punktu widzenia sędziego zawodowego jest łatwiejsze, szybsze i przyjemniejsze. Nikogo do niczego nie trzeba przekonywać, z nikim nic uzgadniać, nikogo o nic nie pytać. Pewnie są nawet sprawy, w których wyrok zostaje ustalony (w głowie sędziego), zanim zakończy się postępowanie dowodowe. Rozumiem, że czasem trudno dotrzeć do znudzonego i śpiącego ławnika. Rozumienie nie oznacza jednak akceptacji.