Od pewnego czasu minister sprawiedliwości z olbrzymim zapałem zaangażował się w proces, przez jednych zwany reformą, a innych likwidacją części sądów. W skrócie działanie ministra polegać ma na przekształceniu niewielkich sądów, położonych w małych miejscowościach, w wydziały zamiejscowe większych sądów. Innymi słowy, ma dojść do fuzji mniejszych sądów z większymi. Jak to zwykle w przypadku fuzji bywa, podstawowym argumentem za nią przemawiającym jest kwestia ekonomiczna. Małe sądy mają ponoć mniej pracy i spraw do sądzenia niż duże.
Fuzja umożliwi efektywniejsze wykorzystanie zasobów ludzkich wymiaru sprawiedliwości. Jak? Sędzia, który do tej pory po osądzeniu przypisanych mu spraw mógł iść do domu, teraz wsiądzie w samochód czy autobus i pojedzie do pobliskiego sądu, gdzie będzie kontynuował sądzenie, odciążając bardziej zapracowanych kolegów. Dla obywatela nic się nie zmieni. Nowo powstałe wydziały zamiejscowe będą się mieścić w tych samych budynkach co likwidowane (reformowane) sądy. Nie będzie trzeba jechać nie wiadomo gdzie, aby złożyć pozew. Wydaje się, że wszystko jest w porządku. Jednym podpisem pod rozporządzeniem ministrowi udaje się poprawić rzeczywistość. Będziemy żyli długo i szczęśliwie. Szkoda tylko, że jest zupełnie odwrotnie. Podobnie jak wiele innych spektakularnych fuzji, ta też może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Co z niezawisłością
Plany ministra uderzają, niezależnie od tego, czy jest to działanie intencjonalne, czy przypadkowe, w niezawisłość sędziowską. W celu lepszego wyjaśnienia proponuję następujący przykład. Sędzia X w miejscowości Y, uzasadniając wyrok, wskazuje, że władza wykonawcza rażąco naruszyła podstawowe prawa oskarżonego, np. prawo do obrony czy nietykalności mieszkania. Głos zabiera zatem sędzia niezawisły wolność ubezpieczający.
Pragnąc uzmysłowić obywatelom RP skalę zagrożenia, sędzia X używa bardziej dosadnego języka i porównuje działania śledczych do działań rządów autorytarnych. Jakiś czas później minister sprawiedliwości wydaje rozporządzenie przekształcające sąd, w którym sędzia X orzeka, w wydział zamiejscowy sądu położonego kilkadziesiąt kilometrów dalej (ze względów czysto ekonomicznych oczywiście). Nie ma to, jak rozumie się samo przez się, nic wspólnego z wcześniejszymi wypowiedziami sędziego. W rezultacie sędzia X będzie cztery razy w miesiącu musiał odbywać sesje zamiejscowe, dojeżdżając na nie np. 1,5 godziny w jedną stronę (komfortowym) pekaesem lub (superszybkim) pociągiem. Być może następnym razem głos sędziego już wolności tak chętnie nie będzie zabezpieczał. Naszych wolności.
Wiem, wiem. Oczywiście w Polsce to się nie zdarzy. Nie, nie. W Polsce ministrami sprawiedliwości nie zostają ludzie, którzy ogłaszają obywatela zabójcą w telewizji przed prawomocnym zakończeniem postępowania. W Polsce obecni i byli ministrowie sprawiedliwości nie wystawiają sędziom w mediach ocen, grożąc im palcem. W Polsce dawni ministrowie sprawiedliwości (a może też przyszli) nie domagają się wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów, którzy odważyli się negatywnie skomentować ich postępowanie. Podobne działania to gdzieś w jakimś słabo rozwiniętym postkomunistycznym kraju, który jeszcze nie wyszedł całkowicie z autorytaryzmu. Gdzie ludzi trzyma się w aresztach „tymczasowych" latami. U nas nie.