Wieszaliśmy plakaty z odżywkami

O podróżach, pracy i pasjach - mówi Maciej Bobrowicz, były prezes Krajowej Rady Radców Prawnych w rozmowie z Katarzyn Borowską.

Publikacja: 12.02.2014 13:18

Wieszaliśmy plakaty z odżywkami

Foto: ROL

Rz: Z jakiej wyprawy wrócił pan ostatnio?

Maciej Bobrowicz:

Z podróży Jedwabnym Szlakiem. Rozpocząłem ją w Chinach, skończyłem nad Morzem Kaspijskim. Po drodze przemierzyłem cztery pustynie, góry Tien-Szan, zwiedziłem Urumqi, Bucharę, Samarkandę, Chiwę. Niezwykła i fascynująca wyprawa, choć Polacy nie jeżdżą w te rejony zbyt często.

Lubi pan miejsca nieoczywiste?

Pasjonuje mnie Azja. Kilka lat temu zakochałem się w Chinach, wkrótce jadę tam po raz piąty.

Już od kilku lat promuje pan w Polsce mediacje i negocjacje, które też są pewnym nowym terytorium dla prawników.

Od początku mojej pracy zawodowej starałem się raczej rozmawiać, przekonywać, niż walczyć w sądzie. Występowanie w procesie za bardzo kojarzyło mi się z nieprzewidywalnością i ograniczonym wpływem na wynik sporu. Podczas negocjacji mamy większą kontrolę nad tym, co się dzieje, nad wynikiem sprawy. W odnalezieniu tej drogi zawodowej pomogły mi bez wątpienia podróże. Dziesięć lat temu byłem w Wielkiej Brytanii. Tam znalazłem systemowe rozwiązanie na przezwyciężenie impasu w negocjacjach. Były nim  mediacje. Wtedy właśnie zacząłem propagować ten sposób rozwiązania sporów w Polsce. Tak więc zarówno negocjacje, jak i mediacje stały się moją pasją.

A jak wyobrażał pan sobie swoją pracę prawniczą na początku kariery?

Zawsze drażniła mnie niesprawiedliwość. Wydawało mi się, że uprawianie prawa w praktyce to jest właśnie sposób na walkę z nią. Chciałem być nawet prokuratorem. Kiedy jednak zobaczyłem podczas praktyk studenckich, jak wyglądała praca prokuratora w tamtym ustroju, na czym polega socjalistyczna sprawiedliwość, zniechęciłem się do tej profesji.

Jako prawnik w przedsiębiorstwie miał pan mniej do czynienia z kuriozum ówczesnego wymiaru sprawiedliwości?

Zdarzały się sytuacje, które dziwiły mnie, młodego prawnika. Kiedy pracowałem jako referent prawny, często sam zajmowałem się obsługą przedsiębiorstwa, bo radczyni prawna, z którą pracowałem, ze względów zdrowotnych często była nieobecna. Pamiętam, że otrzymałem wyrok, który zawierał sprzeczną treść sentencji i uzasadnienia. Byłem młodym niedoświadczonym prawnikiem i byłem wtedy sam. Nie miałem pojęcia, co z nim zrobić. Muszę przyznać, że wówczas trochę zwątpiłem w to, czego mnie uczono na studiach. Zwróciłem się o pomoc do bardziej doświadczonego radcy prawnego. Też był zaskoczony. Stwierdził nawet, że to orzeczenie nadaje się do rewizji nadzwyczajnej.

Kiedy zaczął pan pracować na własną rękę?

W 22. dniu obowiązywania ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, która umożliwiła mi założenie kancelarii. Miałem już dość podbijania karty pracy w dużej organizacji. Dlatego kiedy tylko pojawiła się taka możliwość prawna, razem z kolegą założyliśmy kancelarię. Wyremontowaliśmy piwnicę w domu, w którym mieszkał, i tam stworzyliśmy biuro. Służyło ono na początku nie tylko nam, ale także żonie kolegi, która była lekarzem. Wyglądało to tak, że do godziny siedemnastej funkcjonowała kancelaria, a po tej godzinie obracaliśmy półki z książkami prawniczymi i pojawiały się publikacje medyczne. A zamiast kanapy kozetka. W korytarzu wieszaliśmy plakaty z odżywkami dla matek karmiących. Gdyby ktoś popatrzył z boku mógłby  pomyśleć, że w Zielonej Górze pojawiło się dwóch miłych oszustów.

Nikt się nie zainteresował panów działalnością?

Telefonowano do nas i odpowiadaliśmy na dziwne pytania urzędników na temat tego, co możemy zaoferować naszym klientom. Nasi koledzy zaglądali przez okno – byliśmy w końcu pierwsi.

A jak trafił pan do organów samorządu radcowskiego?

W czasach gdy zaczynałem prowadzić własną kancelarię, nasz samorząd się tworzył. Obserwowałem ten proces z bijącym sercem. Zaangażowałem się  najpierw jako sekretarz. Potem, ku mojemu miłemu zaskoczeniu – byłem bowiem młodym radcą prawnym – wybrano mnie na dziekana izby zielonogórskiej. Po dwóch kadencjach zacząłem działać w Krajowej Radzie Radców Prawnych i w końcu zostałem jej prezesem. Cieszę się, że udało mi się zrobić w tym czasie wiele pożytecznych rzeczy.

Dziś zajmuje się pan negocjacjami, mediacjami, pisze felietony i książki, prowadzi bloga. O czym będzie kolejna książka?

O tym, jak osiągać sukces, i o prawnikach, którzy go odnieśli. Oczywiście pojawi się w niej także wątek Jedwabnego Szlaku  – ale to już sekret tylko dla czytelników.

— rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Z jakiej wyprawy wrócił pan ostatnio?

Maciej Bobrowicz:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego