Czy wypada nam dłużej milczeć

Uprawnienia sądu drugiej instancji wydają się zbyt duże, co podważa zaufanie do wymiaru sprawiedliwości – zauważa adwokat Krzysztof Uczkiewicz.

Publikacja: 05.03.2014 11:46

Red

O problemie wiedzą wszyscy, wielu spędza on sen z powiek, lecz nikt jakoś nie może zdobyć się na zabranie głosu jako pierwszy. To jednak sprawa zbyt poważna, by wciąż czekać w tłumie milczących.

Chodzi o brak w aktualnym stanie prawnym normatywnie ustalonych kryteriów oceny orzeczeń w sprawach cywilnych w sądowym toku instancji. Jakkolwiek niewiarygodnie może to brzmieć, trzeba głośno powiedzieć, że obecnie kontrola orzeczeń jest o wiele trudniejsza niż przed rewolucyjnymi zmianami kodeksu postępowania cywilnego zapoczątkowanymi w 1996 r.

Dzieje się tak na skutek usunięcia z kodeksu katalogu przyczyn odwoławczych, nazywanych wcześniej podstawami rewizyjnymi, i wprowadzenia... ano właśnie, czego?

Wspomnienie o rewizji

Przed reformą procedury cywilnej zasadniczym środkiem odwoławczym od orzeczenia w pierwszej instancji była rewizja. Przy czym kodeks w art. 368 sztywno, a może nawet restrykcyjnie, określał jej podstawy.

Podstawami rewizyjnymi były m.in. naruszenie prawa materialnego, nieważność postępowania, niewyjaśnienie wszystkich okoliczności faktycznych istotnych dla rozstrzygnięcia sprawy, sprzeczność istotnych ustaleń sądu z treścią zebranego materiału, inne uchybienia procesowe, jeśli mogły wpłynąć na wynik sprawy. I na koniec – nowe fakty i dowody, których strona nie mogła powołać w pierwszej instancji.

Dokonana w 1996 r. nowelizacja k.p.c. zniosła instytucję rewizji. Jej miejsce zajęła apelacja, a wraz z nią niedostrzegane zrazu nowe wątpliwości i kłopoty.

Zlikwidowanie krępującego katalogu podstaw rewizyjnych przyjęte zostało raczej z ulgą. Widziano w tym zwiększenie swobody argumentacji oraz stworzenie pola do popisu dla prawniczej kompetencji.

Bez ustawowego katalogu podstaw odwoławczych wzrasta znaczenie czynnika uznaniowego

Nowe przepisy nie regulowały w ogóle kwestii podstaw odwoławczych. Po prostu   pozostawiono stronie inicjatywę w doborze zarzutów pod adresem zaskarżonego orzeczenia. Entuzjastom nowego modelu zaskarżania praktyka szybko dostarczyła materiału do trzeźwiących refleksji.

Apelacja bez gorsetu

Oto zamiast ciasnego gorsetu podstaw rewizyjnych pojawiły się ciągła niepewność i niepokój o los zgłaszanych zarzutów odwoławczych. Samo prawo nie daje bowiem żadnych wskazówek do rokowań o ich skuteczności. Okazało się, iż po drugiej stronie swobody formułowania zarzutów jest znacznie większa niż dotychczas i praktycznie niekontrolowana swoboda oceny zarzutów.

Bez owijania w prawniczą bawełnę stwierdzić trzeba, iż przy braku ustawowego katalogu podstaw odwoławczych wzrosło znaczenie czynnika uznaniowego. Daje się to zauważyć w niemal każdym uzasadnieniu orzeczenia wydanego w drugiej instancji. Nie będąc dłużej skrępowany rygorami właściwymi postępowaniu rewizyjnemu, sąd odwoławczy musi samodzielnie (i de facto samowładnie) ocenić zarówno trafność, jak i wagę zgłoszonych zarzutów, a także – a może przede wszystkim – znaczenie wytykanych w nich uchybień dla wyniku sprawy. Prawo nie pomaga tu w żaden sposób sędziom. Przepisy postępowania zawierają w tym względzie same ogólniki typu: „sąd drugiej instancji rozpoznaje sprawę w granicach apelacji", „sąd drugiej instancji oddala apelację, gdy jest ona bezzasadna" (art. 385 k.p.c.).

Za ilustrację problemu niechaj posłuży kwestia kontroli zgodności zaskarżonego wyroku z prawem.

Rygor legalizmu, wszechobecny w procesie karnym, ale także np. w postępowaniu administracyjnym i sądowoadministracyjnym, zszedł w procesie cywilnym na niewidoczny plan. Wiadomo, że orzeczeniom sądowym przysługuje aksjomatyczne niejako domniemanie  zgodności z zastosowanym prawem materialnym. Założenie takie nie może jednak wynikać z samego prawa.

Okazuje się, że obecnie żaden  przepis procedury odwoławczej nie implikuje obowiązku oceny zgodności  zaskarżonego wyroku z prawem. Kto nie wierzy, niech sprawdzi.

Zarzut naruszenia prawa materialnego może być traktowany równorzędnie z wszelkimi innymi możliwymi zarzutami. O osądzie, czy apelacja jest „zasadna" czy „bezzasadna", decyduje praktycznie ogólna ocena rozstrzygnięcia.

Z ustawy nie wynika, by nawet stwierdzone naruszenie prawa materialnego miało przesądzać o konieczności uwzględnienia apelacji. O tym, iż ten nowy kierunek jest nieprzypadkowy, świadczy choćby brak w znowelizowanym kodeksie odpowiednika rozwiązania przyjętego w dawnym art. 387 in fine: „Sąd rewizyjny oddala rewizję, jeżeli nie ma ona uzasadnionych podstaw i jeżeli brak podstaw, które należy brać pod uwagę z urzędu, albo jeżeli zaskarżone orzeczenie mimo błędnego uzasadnienia w ostatecznym wyniku odpowiada prawu".

Nie ma już obowiązku badania, czy błędnie uzasadnione orzeczenie odpowiada prawu, ponieważ nawet taka postać kontroli byłaby chyba niezgodna z nową „paraliberalną" logiką kognicji sądu odwoławczego.

Co ciekawe, zarzut obrazy prawa materialnego uchował się jeszcze w k.p.c., ale tylko w przepisach o nadzwyczajnych postępowaniach pozainstancyjnych (!). A więc jako samoistna podstawa skargi kasacyjnej oraz jako podstawa skargi o stwierdzenie niezgodności prawomocnego orzeczenia z prawem. Dopiero na tym etapie rozumiana tradycyjnie zasada legalizmu znajduje należne sobie wyartykułowanie. Dlaczego jednak nie wcześniej?

Droga do szczęścia

Przyjęty nowy model nie uszczęśliwia nikogo. Sędzia orzekający w pierwszej instancji nie ma żadnego wyobrażenia o możliwym kierunku zaskarżenia wydawanego wyroku, a tym bardziej o jego szansach na utrzymanie się w drugiej instancji. Strona, a zwłaszcza jej pełnomocnik, nie mogą być nigdy pewni, czy użyty w apelacji zarzut znajdzie uznanie wszechwładnego z ich punktu widzenia sądu odwoławczego.

Sędzia sądu drugiej instancji musi udźwignąć rozpoznanie sprawy bez precyzyjnych i poręcznych narzędzi w obowiązujących przepisach o postępowaniu odwoławczym, które notabene rozpoznanie sprawy wysuwają na pierwszy plan – przed kontrolą zaskarżonego orzeczenia.

W tym miejscu trzeba przypomnieć, że sądom odwoławczym przyznano równolegle znacznie większe od dotychczasowych możliwości prowadzenia własnego postępowania dowodowego.

Przedmiotem osądu w drugiej instancji staje się nie tyle zaskarżony wyrok, ile sama sprawa. Sąd odwoławczy dysponuje bowiem prawem dokonywania ustaleń faktycznych i gromadzenia nowego materiału dowodowego (naturalnie w granicach pozwu lub wniosku). To z kolei ułatwia mu wydawanie kończących postępowanie rozstrzygnięć co do istoty  sprawy.

W opisanej sytuacji coraz powszechniejszy staje się, także wśród profesjonalistów, pogląd o  przesunięciu się punktu ciężkości w całym postępowaniu na etap drugiej instancji. Teraz w niej w istocie sprawa bywa ostatecznie rozstrzygana. Budzi to reakcje ambiwalentne, ale ze zdecydowaną przewagą krytycyzmu i rezygnacji. Uprawnienia sądu drugiej instancji wydają się zbyt duże. Zwłaszcza w kontekście wspomnianego przywileju uznaniowości. Czasem może on i nęci, ale przede wszystkim musi bardzo ciążyć każdemu sumieniu sędziowskiemu.

Nowy model postępowania odwoławczego wzmaga nieufność do orzeczeń, a wśród nich zwłaszcza niezaskarżalnych orzeczeń reformatoryjnych, którym często nawet na wyrost przypisuje się arbitralność i stronniczość.

Adwokat codziennie wysłuchuje opinii na ten temat od tzw. zwykłych ludzi, którzy zazwyczaj nie wahają się mówić, co myślą. I mówią: „Po co mi dziś adwokat, lepiej od razu iść do sędziego", „Taki wyrok zmieniający to tak jak wyrok pierwszej instancji, tyle że nie można się  już odwołać, prawda?". I na koniec słowa profesjonalistów, adwokata: „Lubisz łacinę, więc ci przypomnę, że primum vivere, deinde philosophari", i sędziego sądu pierwszej instancji: „Dawniej częściej mi uchylali, teraz częściej zmieniają. Na analizę przyczyn się nie piszę, mam przyjemniejsze zajęcia".

Sytuacja wymiaru sprawiedliwości jest tak trudna, że trzeba ratować, co się da. Przede wszystkim konieczne jest stworzenie warunków odbudowy społecznego zaufania do sądów, a szczególnie do zasady dwuinstancyjności. Służyć temu będzie wprowadzenie do procedury cywilnej jasnych dla stron i respektowanych przez sądy podstaw odwoławczych zamiast dzisiejszych efemerycznych zarzutów apelacyjnych.

Autor jest wrocławskim adwokatem

Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie