Generał Stahel był zbrodniarzem wojennym

Komendant Warszawy, którego krewny chce teraz pozwać Muzeum Powstania Warszawskiego, został już uznany za sprawcę zbrodni wojennej.

Publikacja: 10.12.2014 01:00

Generał Stahel był zbrodniarzem wojennym

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Marcin Gołębiewicz

Kim był Reiner Stahel?

Prokurator Marcin Gołębiewicz, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie:

Generał porucznik Reiner Stahel był niemieckim oficerem, pełniącym w czasie drugiej wojny światowej służbę w różnych oddziałach Luftwaffe i Wehrmachtu. Od końca lipca do drugiej połowy sierpnia 1944 r., a więc w pierwszym okresie powstania warszawskiego, zajmował stanowisko wojskowego komendanta Warszawy.

To opis historyczny. A prawnie: czy był  zbrodniarzem?

Na podstawie moich prokuratorskich ustaleń mogę z całą pewnością powiedzieć: tak, generał Stahel był zbrodniarzem wojennym. Co więcej, dopuścił się zbrodni przeciwko ludzkości, a także zabójstwa ściganego na podstawie dekretu z 1944 r. o ściganiu zbrodni hitlerowskich.

Ostatnio za użycie sformułowania „zbrodniarz wojenny" w podpisie zdjęcia generała Stahela na berlińskiej wystawie o powstaniu warszawskim  krewny generała zagroził Muzeum Powstania Warszawskiego procesem, jeżeli podpis nie zostanie usunięty. Argumentem było to, że generał nigdy nie był skazany za zbrodnie wojenne. Nie obawia się pan, że za wypowiedziane przed chwilą słowa także do pana trafi list z Niemiec?

Nie, ponieważ mam mocne podstawy, by formułować taki osąd. W tym roku zakończyłem prawomocnym postanowieniem śledztwo w sprawie rozstrzelania 2 sierpnia 1944 r. polskich więźniów na terenie więzienia przy ulicy Rakowieckiej na warszawskim Mokotowie. W trakcie śledztwa ustaliłem ponad wszelką wątpliwość, że to gen. Stahel wydał dzień wcześniej rozkaz zamordowania 794 osadzonych. Dlatego istnieją także prawne podstawy do wyraźnego mówienia o tym, jak gen. Stahel zapisał się na kartach historii.

Dlaczego to właśnie za zbrodnię popełnioną na Mokotowie Stahel na pewno ponosi odpowiedzialność?

Jego rola w tym mordzie miała charakter tzw. sprawstwa polecającego. Polegało to na wydaniu rozkazu, potwierdzonego następnie przez szefa policji i SS w Warszawie Paula Otto Geibela, a wykonanego przez III Zapasowy Batalion Grenadierów Pancernych SS, który stacjonował w pobliżu mokotowskiego więzienia. Treść tego rozkazu w sposób oczywisty łamie wszelkie konwencje regulujące traktowanie więźniów i ludności cywilnej w czasie działań wojennych. Zaważyło to na  przyjętej przeze mnie kwalifikacji prawnej czynu Stahela.

Czy rozkaz zabicia więźniów był wydany w formie pisemnej?

Nie, z ustaleń wynika, że było to ustne polecenie. Jednakże na podstawie zachowanej dokumentacji udało się odtworzyć, między jakimi dowódcami przepływał rozkaz. Po Stahelu i Geibelu trafiło on do Martina Patza, dowodzącego batalionem SS, który został wyznaczony do wykonania egzekucji. Na końcu trafił do  Karla Mislinga, który bezpośrednio nadzorował mord.

Jakie były szczegóły tej zbrodni?

Ten mord był wyjątkowo okrutny. Żołnierze SS, którzy nota bene byli pod wpływem alkoholu, kazali pierwszej grupie więźniów wykopać „doły śmierci", by po wykonanej przez nich pracy ich rozstrzelać. Wszystko obserwowali więźniowie z wyższych pięter, którzy byli następni w kolejce do egzekucji. Mordowanie osadzonych trwało przez kilka godzin.

Czy wszystkie osoby objęte rozkazem zginęły?

Nie, części  udało się uciec, gdy żołnierze SS przyszli zabrać ich z celi. Spora grupa osób, którą szacuje się na około setkę, wdała się w walkę z esesmanami, zabijając ich i przejmując należącą do żołnierzy broń. Następnie udało im się wydostać z budynku. Inni więźniowie przeżyli egzekucję, ponieważ zostali jedynie postrzeleni. Mieli dużo szczęścia, gdyż oprócz niecelnego strzału esesmanów o ich przeżyciu zadecydowało to, że nikt ich nie dobijał, a doły śmierci zostały przysypane jedynie prowizorycznie. Pod osłoną nocy ocaleni wydostali się spod zwaliska ciał i uciekli z miejsca mordu. Niestety, wiele z tych osób potem zginęło w trakcie powstania warszawskiego lub dalszych działań wojennych. Gdyby podliczyć obie kategorie ocalałych, a następnie odjąć ich szacunkową liczbę od 794 więźniów objętych rozkazem, można stwierdzić, że w tej zbrodni śmierć poniosło od sześciuset do siedmiuset polskich więźniów.

Jakie dowody potwierdziły w pańskim śledztwie, że to Stahel wydał ten rozkaz dokonania tak okrutnej zbrodni?

Spośród materiałów świadczących o odpowiedzialności Stahela można wyodrębnić trzy najważniejsze. Pierwszym   było sprawozdanie dowódcy więzienia Kirchnera, sporządzone już po dokonanej egzekucji. To sprawozdanie zawiera elementy wskazujące na to, kto wydał rozkaz zabicia więźniów. Drugim z materiałów było sprawozdanie przełożonego dowódcy mokotowskiego więzienia, adresowane do siedziby Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie, obejmujące dłuższy okres. Nie było żadnych podstaw, by kwestionować autentyczność tych dokumentów, czy też prawdziwość zawartych w nich informacji. Swoją drogą, funkcjonariusze i dowódcy niemieccy pomimo warunków wojennych bardzo skrupulatnie prowadzili dokumentację, w tym ewidencję zatrzymanych i osadzonych. Podobną staranność widać w przygotowywanych przez nich raportach.

To chyba dobrze z punktu widzenia prokuratora.

Paradoksalnie ta dokładność zgubiła Niemców, ponieważ dzisiaj dzięki wytworzonym przez nich dokumentom mamy w miarę dokładny  obraz zbrodni, jakich się dopuścili. Powoduje to, że znacznie łatwiej   mówić o odpowiedzialności danego dowódcy za zbrodnię o określonej dokładnie skali. Jednakże część materiałów uległa zniszczeniu w czasie wojny, co czasami utrudnia prowadzenie śledztwa. W tej sprawie było tak m.in. z ewidencją osób osadzonych w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej.

Wspominał pan o trzech dowodach winy gen. Stahela. Jaki był ostatni?

Były to materiały z procesu przeprowadzonego na przełomie lat '70 i '80 przez niemiecki Sąd Krajowy w Kolonii przeciwko Martinowi Patzowi i Karlowi Mislingowi, a więc osobom współodpowiedzialnym za dokonanie rzezi w więzieniu na Mokotowie. Ustalenia zebrane w tym procesie były bardzo dokładne, choć niemiecki sąd określił liczbę zamordowanych na minimum 250 osób, co było wartością mocno zaniżoną. Mimo to   materiały właśnie z tego procesu stanowiły  gwóźdź  mojego śledztwa w tej sprawie, które od 2007 r. było kontynuacją postępowania niezakończonego jeszcze przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.

Czy udało się dotrzeć do osób, które przeżyły zbrodnię?

Tak. Wśród ocalałych, których przesłuchaliśmy, niektóre osoby nie pojawiały się we wcześniejszych materiałach dotyczących tej sprawy. Stąd ich zeznania były szczególnie wartościowe. Oprócz tego kontaktowaliśmy się z najbliższymi rodzinami osób, które przeżyły mord. Niekiedy informacje o zbrodni były przekazywane np. dzieciom, dzięki którym mogliśmy teraz zweryfikować posiadane przez nas ustalenia.

Reinerowi Stahelowi udało się uniknąć sądu. Dlaczego?

Jeszcze w czasie trwania powstania warszawskiego został przeniesiony do Rumunii, gdzie po wkroczeniu do tego kraju Armii Czerwonej został zatrzymany przez NKWD. Trafił do sowieckich więzień i łagrów, gdzie zginął w latach pięćdziesiątych.

Niekiedy podaje się, że były wojskowy komendant miasta został osądzony na terenie ZSRR. Czy znajduje to pokrycie w faktach?

Do tej pory nie natrafiłem w dokumentach na informacje o takim orzeczeniu. Podejrzewam jednak, że ze względu na charakter sowieckich więzień władze radzieckie nie miały żadnego interesu w sądzeniu przetrzymywanego w łagrze generała. Poza tym można by było mieć poważne wątpliwości co do ustaleń z takiego procesu.

Czy oprócz zbrodni na Mokotowie są badane inne sprawy, które dotyczą generała Stahela?

Wciąż weryfikujemy postawę wojskowego komendanta miasta w stosunku do zbrodni popełnianych na szkodę powstańców warszawskich i ludności cywilnej. W czasie powstania jednym z współpracowników Reinera Stahela był Wilm Hosenfeld, oficer niemiecki znany szerzej jako ten, który uratował Władysława Szpilmana. Podzielił on los swojego przełożonego i trafił niewoli radzieckiej, gdzie przez organa NKWD został skazany na karę 25 lat łagru. W trakcie śledztwa złożył wyjaśnienia, które dotyczyły wprowadzania w życie przez Stahela rozkazów, mówiących o tym, by powstańców traktować jako bandytów, a wobec żołnierzy AK i cywilów nie stosować obejmującego ich ochroną prawa międzynarodowego.

Na ile można wierzyć takim wyjaśnieniom?

Trudno mówić o jakiejkolwiek wiarygodności procesu prowadzonego przez NKWD. Przesłuchania prowadzone przez tę służbę były nastawione głównie na pozyskanie informacji potrzebnych władzom sowieckim. Tym niemniej są one ciekawym wątkiem w śledztwie dotyczącym stosunku generała Stahela do zbrodni popełnionych na powstańcach warszawskich i ludności cywilnej. Z naszych dotychczasowych ustaleń wynika, że generał był w posiadaniu informacji m.in. o szczegółach zbrodni popełnionych przez oddziały Oskara Dirlewangera. Miał świadomość ogromu tragedii, do jakich dochodziło na ulicach Warszawy.

Jak potoczyły się losy pozostałych dowódców odpowiedzialnych za ten mord?

Zostali   prędzej czy później osądzeni, a następnie trafili do więzienia. Najszybciej sprawiedliwość dosięgnęła Paula Otto Geibela, który najpierw został zatrzymany w Czechosłowacji i tam skazany na więzienie, a następnie przekazany Polsce.Ppolski sąd   skazał go na dożywotnie pozbawienie wolności za zbrodnie dokonane w czasie wojny. Może to być odbierane jako chichot historii, ale swoją karę Geibel wykonywał w więzieniu na Rakowieckiej, tym samym w którym esesmani wykonali mord, za który był odpowiedzialny. To właśnie w mokotowskim więzieniu były dowódca warszawskiej policji i SS popełnił samobójstwo. Pozostała dwójka dowódców, jak już wspominałem, została osądzona w RFN i skazana na kilkuletnie więzienie.

Czy po sytuacji z listem krewnego gen. Stahela, przed każdą wypowiedzią o niemieckich dowódcach trzeba będzie sprawdzać, czy o ich czynach wypowiedziała się prokuratura albo sądy?

Oczywiście że nie. Wielu niemieckich zbrodniarzy wojennych, łącznie z tymi najważniejszymi, nie doczekało się sprawiedliwości, umierając bez wyroku. Tak było na przykład z samym Heinrichem Himmlerem. Brak możliwości ich skazania czy niezakończenia śledztwa w ich sprawie nie oznacza jednak, że nie są oni odpowiedzialni za zbrodnie popełnione  w czasie wojny.

Mimo to do Muzeum Powstania Warszawskiego wpłynęło pismo od krewnego Reinera Stahela.

Ta sprawa jest bulwersującym precedensem, gdyż ewentualne pozwanie muzeum zachęciłoby innych potomków i krewnych nazistowskich dygnitarzy do podobnego relatywizowania uczynków swoich przodków.

Nie można jednak wykluczyć, że tak się nie stanie...

W mojej opinii ta sprawa powinna być rozpatrywana w kategoriach interesu państwa polskiego. Nie można bowiem pozwolić na niebezpieczną interpretację historycznych wydarzeń zakładającą, że ktoś, kto nie został skazany wyrokiem nie może być nazwany zbrodniarzem, mimo że wydał rozkaz rozstrzelania więźniów jedynie dlatego, że byli oni Polakami.

Zakończone przez Pana śledztwo praktycznie wytrąca argumenty członka rodziny generała. Czy Muzeum Powstania Warszawskiego dotarło do prowadzonej przez Pana sprawy?

Jeszcze nie, choć ze strony IPN zostały już przekazane do MPW materiały historyczne dotyczące działalności niemieckiego dowódcy. Chciałbym jednak wyraźnie zadeklarować, że jeżeli jakakolwiek instytucja czy osoba zwróci się do mnie z prośbą o pomoc w tej czy innej, podobnej sprawie, to zrobię wszystko co w mojej mocy, by jako prokurator zapobiec pisaniu na nowo życiorysów niemieckich dowódców.

Historycy powinni chować swoje ustalenia do szuflady aż do czasu rozwiązania sprawy przez prokuraturę?

Absolutnie nie. Warsztat historyka różni się od warsztatu prokuratora, gdyż badacz może sformułować poprawny, logiczny osąd na podstawie bardzo szerokiego zakresu materiałów, uwzględniając wiele przesłanek. W przypadku pracy pionu śledczego IPN musimy się opierać wyłącznie na materiałach, które mają znaczenie procesowe i które mają określoną wartość dowodową. To różni nas od  historyków, ale zupełnie nie wpływa na prawdę o przeszłości.

W sprawie generała Stahela ustalenia prawne są tożsame z tymi historycznymi?

Tak, gdyż wydane zostało prawomocne postanowienie prokuratora o umorzeniu śledztwa. Wskazuje ono na odpowiedzialność Reinera Stahela za czyn wypełniający przesłanki m.in. zbrodni wojennej. Jednak sprawca już nie żyje, stąd nie można sformułować przeciwko niemu zarzutów i wnieść do sądu aktu oskarżenia. Mimo to sprawa jest formalnie zakończona, stąd całkowicie uprawnione jest określanie gen. Stahela jako zbrodniarza wojennego.

—rozmawiał Ksawery Wardacki

Marcin Gołębiewicz

Kim był Reiner Stahel?

Pozostało 100% artykułu
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"