Przygotowany w Ministerstwie Sprawiedliwości projekt zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych popularnie zwanym ustawą sędziowską od początku budził emocje i sprzeciwy. Sędziowie twierdzą, że bije w ich niezawisłość. Autorzy odpierają atak argumentem, że skoro minister odpowiada za sprawność sądownictwa, to musi mieć narzędzia, by o nie zadbać. Jednym z nich jest dostęp do baz orzeczeń i prawo do przetwarzania danych. W obu sędziowie dostrzegają zagrożenie. Zgodnie twierdzą, że tak szeroki dostęp może być wykorzystany niezgodnie z celem. Chodzi o tzw. szukanie haków. Nikt nie twierdzi, że będzie to robił obecnie urzędujący minister. Ale, jak zastrzegają, nigdy nie wiadomo, kto urząd obejmie. I na tę okoliczność powinniśmy być przygotowani i zabezpieczeni. Tym bardziej że dzięki dostępowi do bazy orzeczeń, protokołów przesłuchań można uzyskać bardzo osobiste dane, czasem wręcz kompromitujące dla „namierzonej" jednostki. Bo w informacjach ze sprawy może paść przyczyna rozpadu małżeństwa czy np. ograniczenia opieki nad dzieckiem. To łakomy kąsek dla tych, którzy na np. polityczne zamówienie chcieliby pozbyć się konkurenta. Krytykujący szeroki dostęp ministra sprawiedliwości do takich informacji nie chcą się zgodzić z tłumaczeniem, że takie prawo jest mu potrzebne. Wielu się dziwi, że upiera się przy jego utrzymaniu.

W miniony piątek podczas głosowań senackich poprawek do usp pojawiła się szansa na wybrnięcie z tej nieciekawej dla ministra sytuacji. Nic z tego. Poprawkę Senatu posłowie odrzucili.

Trudno się nie zgodzić, w wyjątkowych i precyzyjnie określonych sytuacjach zajrzenie do bazy wyroków może okazać się konieczne. Może jednak dla własnego spokoju minister powinien je tak zapisać, by zbieranie haków nigdy się nie kojarzyło z ministrem sprawiedliwości.