Wydarzenia z ostatniego tygodnia i nocne uchwały unieważniające wybór sędziów TK pokazały, że pola do kompromisu nie ma, a wyobrażenia, że można go szukać, były jedynie życzeniowe.
Nie zmieni tego również czwartkowy wyrok Trybunału ( jeśli w ogóle dojdzie do rozprawy), zwłaszcza że dzień później wchodzą w życie nowe przepisy, wygaszające te stare. A wszystko to zaplątane w skargi konstytucyjne, pajęczynę prawniczych interpretacji i wątpliwości.
Dlaczego PiS nie jest skłonny do kompromisu w sprawie TK, zupełnie nie zważając na zarzut totalitarnych ciągot czy też potencjalne ryzyko wizerunkowe? Odpowiedzią może być szerszy kontekst całej sprawy. A jest nim polityczny plan gruntownej przebudowy państwa, jaką Jarosław Kaczyński zapowiedział już wiele lat temu i w ostatnich wyborach obiecał swoim wyborcom.
Nie chodzi bynajmniej o 500 zł na dziecko, sześciolatki w przedszkolach, ale poważne zmiany ustrojowe, które zostały kiedyś ujawnione w założeniach do nowej konstytucji. Trybunał jest w tym planie instytucją, która może pokrzyżować plany systemowych reform. Jest więc w obecnym składzie postrzegany jako swoisty przeciwnik polityczny. Na wizerunek, pozycję Trybunału ciężko pracowała w poprzedniej kadencji Sejmu Platforma Obywatelska, która u schyłku rządów zdecydowała się na „skok na TK", ustawiając go jako przeciwnika partii, która wygrała wybory.
U podstaw takiego planu legło przekonanie, że przychylny starej władzy Trybunał będzie maszynką do rozbijania pisowskich reform, czyniąc z czasem partię, która dysponuje większością w Sejmie, nieskuteczną i bezradną, zmuszoną do odwrotu od koncepcji przebudowy państwa.