Kryzys związany z Sądem Najwyższym, wywołany sporem o tymczasowe kierowanie Izbą Pracy SN, to nic innego jak eskalacja konfliktu, który toczy się wewnątrz tej instytucji od blisko siedmiu lat. Konfliktu, który na co dzień nie jest widoczny dla opinii publicznej, ale jest bardzo głęboki i właściwie nierozwiązywalny konwencjonalnymi środkami. Dziś konflikt ten z ogromną siłą wybija na powierzchnię.
Prezes Małgorzata Manowska pogłębiła podziały w Sądzie Najwyższym
W Sądzie Najwyższym mamy podział na dwa obozy: starych sędziów, zasiadających w nim, jeszcze zanim rządy w 2015 roku objął PiS, oraz tzw. neosędziów, którzy przeszli procedurę nominacyjną przed kwestionowaną Krajową Radą Sądownictwa. I to jest główna oś tego sporu. Konflikt jest tak głęboki, że starzy sędziowie nie orzekają z nowymi, kwestionują ich status, powołując się na orzeczenia własnych izb SN i europejskich trybunałów, bojkotują ich zgromadzenia, w tym wyborcze. W niektórych przypadkach ostracyzm jest tak silny, że niektórzy nie podają nawet sobie ręki.
Czytaj więcej
Kwestia tego, kto ma kierować Izbą Pracy Sądu Najwyższego wywołała konflikt pomiędzy rządem Donalda Tuska, a kierownictwem SN wybranym za czasów rządów PiS.
Prof. Małgorzata Manowska, kiedy obejmowała urząd pierwszego prezesa SN, zapowiadała, że zakopie podział między sędziami. To się nie tylko nie udało, ale też podział wręcz pogłębiła, a i ona sama ma trudności w poruszaniu się po bojkotujących ją izbach. Pisząc wprost: nie rządzi całym Sądem Najwyższym, ale tylko częścią, tam gdzie większość stanowią tzw. neosędziowie.
Sytuacja w Izbie Pracy SN ma podłoże polityczne
Izba Pracy była jedną z dwóch ostatnich izb SN, którymi nie zarządzali tzw. neosędziowie. Przez „błąd” Donalda Tuska związany z kontrasygnatą, kierowanie pracami Izby Cywilnej przez nieuznawanych sędziów jest już praktycznie przesądzone. I właśnie dlatego ruch Manowskiej, która próbowała sama przejąć kierowanie Izbą Pracy, obudził tak silny opór starych sędziów, którzy stają się dziś w SN mniejszością.