Początek kampanii do Sejmu i Senatu określa kodeks wyborczy, stanowiąc, że rozpoczyna się ona z dniem ogłoszenia w Dzienniku Ustaw postanowienia prezydenta o zarządzeniu wyborów (art. 104, 194 § 1 i 257 kodeksu wyborczego). Zapewne stanie się to w pierwszych dniach sierpnia. Finansowanie kampanii wyborczej jest jawne, a wydatki ponoszone przez komitety wyborcze w związku z zarządzonymi wyborami są pokrywane z ich źródeł własnych (art. 125 i 126 k.w.).
Tymczasem już dziś jesteśmy świadkami intensywnych działań polityków o charakterze kampanijnym. Pojawiło się nawet na określenie tych działań nowe słowo „prekampania”. Partie opozycyjne finansują ją z własnych środków, w niektórych przypadkach bardziej niż skromnych. Prekampania zaś w wykonaniu partii rządzącej, która prowadzona jest ostatnio na tzw. „piknikach rodzinnych” jako rzekoma akcja informacyjna dla społeczeństwa o nowelizacji programu „Rodzina 500+”, finansowana jest – jak podają niektóre media - z rezerwy budżetowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, choć w rzeczywistości nie jest żadną akcją informacyjną rządu lecz zwykłym partyjnym eventem. Jeśli by tak było, to ten kto zdecydował o przeznaczeniu środków z budżetu państwa na pokrycie kosztów takich „pikników rodzinnych” bez wątpienia przekroczył uprawnienia jako funkcjonariusz publiczny. I bez znaczenia pozostaje czy decyzję podjąłby premier, czy szef Kancelarii Prezesa RM, czy minister finansów. Funkcja nie ochroni przed odpowiedzialnością z art. 231 kodeksu karnego.
Największy wróg
Na „pikniku rodzinnym” pod hasłem „Z miłości do Polski” w Stawiskach na Podlasiu Jarosław Kaczyński zaatakował Donalda Tuska, którego nazwał największym wrogiem naszego narodu. Powiedział też o nim, że „ten człowiek nie może rządzić Polską. Ten człowiek powinien pójść w końcu do swoich Niemiec i niech tam szkodzi, a nie tu”. Te słowa dobitnie potwierdzają, że „pikniki rodzinne” nie są żadnym „kanałem informacyjnym rządu – jak nieudolnie przekonywał jeden z wiceministrów finansów – lecz mityngami partyjnymi z jasno określonym celem, którym na pewno nie jest tytułowa „miłość do Polski”, lecz żądza władzy połączona ze strachem przed jej utratą i przed odpowiedzialnością za osiem lat rozkradania Polski.
Czytaj więcej
Gdy podczas konferencji prasowej dochodzi do rękoczynów polityków, to znak, że sytuacja wymyka się spod kontroli. A kampania wyborcza oficjalnie jeszcze się nie rozpoczęła.
Retoryka Kaczyńskiego uświadamia, że odrobił on starannie lekcje ze stalinizmu, kiedy to nagonka bierutowskiego reżimu na Stanisława Mikołajczyka, prezesa PSL, zmusiła go do ucieczki z Polski w październiku 1947 r. i pozostania na emigracji do końca życia. Okazał się też J. Kaczyński dobrym uczniem Gomułki, który pod adresem znienawidzonego Janusza Szpotańskiego, autora krytycznego wobec władzy utworu „Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta” powiedział na zebraniu aktywu partyjnego, że „niejaki Szpotański został skazany na trzy lata więzienia za reakcyjny paszkwil, ziejący sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i do organów władzy państwowej”. Dodał, że „to człowiek o moralności alfonsa”. Niedługo potem Gomułka rozpętał nagonkę na polskich Żydów, posługując się perfidnie określeniem „piąta kolumna”, które ma jednoznaczne konotacje z hitlerowskimi sabotażystami z 1939 r.