Ponadto fakt odsyłania do tabel kursowych, tak chętnie podchwytywany przez sądy, ma jeszcze inny kontekst wskazujący na ich błędne rozstrzygnięcia. Klienci bowiem przychodzą do sądów, żądając unieważnienia umów kredytowych tylko z powodu drastycznej zmiany kursu franka szwajcarskiego. Tymczasem sądy, abstrahując od tego, z czym przychodzą kredytobiorcy, orzekają o nieważności umów kredytowych wyłącznie na podstawie faktu odesłania do tabel kursowych. Czyli unikają rozpoznania istoty sporu, bo spór oparty na tabelach kursowych to kompletnie inny spór. Gdyby tę istotę rozpoznały, to nie mogłyby orzekać o nieważności umów kredytowych, bo przecież banki nie ponoszą odpowiedzialności za zmianę kursu franka szwajcarskiego.
Takie złe orzecznictwo wywołuje jeszcze jeden skutek: sankcjonowanie moralnego hazardu. Polega ono na tym, że klienci, którzy na kredycie frankowym skorzystali, nie żądają unieważnienia umowy. Do banku zwracają się tylko ci, którym kredyt w walucie przynosi znaczący wzrost zobowiązania i otrzymują oni od sądów nieproporcjonalną ochronę. Czyli warto brać kredyty frankowe, bo zawsze się na nich zarobi: albo wskutek korzystnych tendencji rynkowych, albo wskutek błędnych orzeczeń sądowych. A w bankowości wszystko, co asymetryczne, jest szczególnie niebezpieczne.
A przecież klienci banków biorący kredyty we frankach wiedzieli, że kurs może się zmieniać (o prawie wyboru konsumentów, w tym kredytobiorców, jasno stanowi prawo europejskie, o czym pisaliśmy w artykule zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” z 7 czerwca). Mogli jedynie nie przewidywać skali tej zmiany. Część klientów, u których ryzyko kursowe się zmaterializowało (a nie jest to merytoryczna okoliczność cywilnoprawna uprawniająca sądy do unieważniania umów), poszła do sądów z pozwami o ochronę, którą otrzymali wbrew treści łączących ich z bankami umów kredytowych.
Niekiedy sądy stają przed problemem rozstrzygania sporu pomiędzy klientem a bankiem, który po prostu nie dopasował produktu kredytowego do potrzeb wyrażonych przez klienta. I tak jak lekarz leczący pacjenta z zakażeniem wirusowym przy pomocy przeciwbakteryjnego antybiotyku potrafi się wycofać i zmienić leczenie, tak banki powinny w odpowiedni sposób skorygować swoje działania i częściowo cofnąć ich skutki. Jeśli tego nie robią, pojawia się sąd, który jak słoń w składzie porcelany rozrzuca talerze na prawo i lewo.
Tu zaczyna się trwoga banków. Nie dostały pomocy od państwa, bo trudno napisać uniwersalną instrukcję rewizji ich błędów. Nie zostały ukarane przez państwo, bo nie można karać z mocą wsteczną, zwłaszcza że państwo nie działało prawidłowo wtedy, gdy nie widziało zagrożeń w udzielaniu kredytów walutowych na masową skalę. Banki stanęły zatem przed obliczem sądów i klientów, którzy nie chcą dalej ponosić skutków ryzyka walutowego, a ono obok kredytowego znalazło się w ich umowach. Pytanie, czy to ekstraryzyko było przedmiotem zamówienia klienta – czasami zapewne nie było. To wszystko jednak nie ma nic wspólnego z tabelami kursowymi, do których odesłania traktowane są jako wytrych do unieważniania umów.
Tomasz Siemiątkowski jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, kierownikiem Katedry Prawa Gospodarczego, adwokatem