Dla izbowej jedenastki nadszedł czas decyzji, czy pozostać w Sądzie Najwyższym, czy udać się w (tu byłoby miejsce na przymiotnik „zasłużony”, gdyby był w tej sytuacji adekwatny) stan spoczynku. Ustawodawca zagwarantował, że ów status oznacza 100-proc. wynagrodzenie sędziego Sądu Najwyższego aż do osiągnięcia wieku stanu spoczynku (65 lat), gdy owo uposażenie wyniesie 75 proc. pensji – tak jak u innych sędziów SN.
Pisano już, że ta propozycja jest niemoralna. 40-latkowie przez najbliższe ćwierćwiecze mogliby za nic dostawać z budżetu spore pieniądze. Może więc powinni zostać w strukturze wymiaru sprawiedliwości, ale nie orzekać, tylko np. pracować w biurze analiz? Czy jednak ich stan spoczynku jest bardziej niemoralny niż to, że wystartowali w konkursie, który od początku budził poważne wątpliwości i było więcej niż jasne, że nie ostanie się po orzeczeniach europejskich trybunałów? Prawnik o wiedzy i kompetencjach godnych Sądu Najwyższego umie to przewidzieć.
Dodatkowo – co chyba rozumieją członkowie ID, choć może nie chcą głośno powiedzieć – ich dalsza obecność w SN nastręczy Polsce dodatkowych problemów, gdy będą orzekać z innymi sędziami. Jeśli zostaną, będą też mogli zostać wybrani do nowej Izby Odpowiedzialności Zawodowej – jak gdyby nigdy nic. I duch Izby Dyscyplinarnej przetrwa w SN.
Problem będzie narastać i zdaje się to już widzieć prezydent. Gdy w Krajowej Radzie Sądownictwa próbowano uchwalić apel, by sędziowie ID nie odchodzili z Sądu Najwyższego, prezydencki członek KRS Wiesław Johann wypalił: niech wracają, skąd przyszli. I nie byłby to taki zły pomysł – ale wymaga od samych zainteresowanych chęci udziału w naprawie zagmatwanej sytuacji.
Członkowie Izby Dyscyplinarnej to chyba nie jest ta jedenastka, z której nasz kraj powinien być najbardziej dumny. Nie znamy jeszcze wszystkich decyzji, ale obserwatorzy spodziewają się, że mniej więcej połowa jednak chce pozostać w Sądzie Najwyższym i przyjęła od I prezes SN oferty przejścia do innych izb.