Pakiet ustaw ze zmianami w wymiarze sprawiedliwości jest gotowy, rząd chce jednak najpierw rozwiązać problem Trybunału Konstytucyjnego. Minister Ziobro znów zdradził zarys reformy sądownictwa. Zmiana obejmie trzy obszary: wprowadzanie sędziów do zawodu i zasady ich awansu, samą organizację wymiaru sprawiedliwości oraz zasady postępowania dyscyplinarnego. Można powiedzieć: nic nowego.
Wszystko, o czym mówi, słyszymy już od czasu kampanii wyborczej PiS. Po ujawnieniu propozycji następuje krótka cisza, aż do kolejnego medialnego wystąpienia. Teraz jednak dowiedzieliśmy się, dlaczego reforma, która, jak twierdzi, jest gotowa, jeszcze nie została ogłoszona, a patrząc na tempo prac parlamentu, mogła już przecież wejść w życie. Powód jest jasny. Rząd czeka na załatwienie sprawy Trybunału Konstytucyjnego. Krótko mówiąc, czeka, aż TK będzie lepszy, mniej kłopotliwy. I tym razem sędziów, którzy usłyszeli powód oczekiwania, naprawdę obleciał strach. Bo to oznacza, że szykuje prawdziwą rewolucję i boi się, że obecny Trybunał ją udaremni. Mógłby np. uznać, że to, czego chce minister, jest niekonstytucyjne. Wymiar sprawiedliwości ma pecha od lat. Wszyscy ministrowie, a na pewno znakomita większość, kiedy tylko obejmie resort, zaczyna mówić o reformowaniu. Jedni zapowiadają wielkie rewolucje, inni niewielkie zmiany. I jedni, i drudzy powodują jednak stan niepewności, zawieszenia.
Znam sędziów, którzy kilka miesięcy temu, słysząc o planowanym odwrocie kontradyktoryjnego procesu karnego, nie wyznaczali kolejnych spraw, by nie wprowadzać w swoim referacie zamieszania. Minister, który sprawuje nadzór administracyjny nad sądami, wie, że nie pracują najlepiej. Nie pomoże im jednak ciągłym przypominaniem, że szykuje dla nich prawdziwą rewolucję. Niech pokaże co planuje, posłucha opinii środowiska i zabierze się do naprawiania Temidy.